Nie jest tajemnicą, że polska odmiana patriotyzmu jest mi dość obca. Od frontu pustosłowie, tromtadracja, nic nie kosztujące banały o miłości do Ojczyzn i Narodu (zawsze dużą literą), konto na fejsie albo na twitterze ozdobione kiczem flagi, skrzydeł husarskich i orła. Czasami z innymi dodatkami, jakieś szarże kawaleryjskie, gdzieś tam brzuchaty Sobieski, albo Piłsudski z Dmowskim (jak nienawidzili się za życia, tak w ramach patriotycznego kiczu pogodzono ich wbrew ich woli po śmierci) i reszta sztafażu.
O ile awers tej patriotycznej pleciugi jest kiczowaty to nice są odrażające - spotykają się tam najgorsze szumowiny i podaja sobie ręce szmalcownik, moczarowiec z ONRowcem, czyli święta trójca konstytuująca archetyp Prawdziwego Polaka. Jego bronią jest plucie, szczucie, nienawiść a motorem podłość i strach.
Programu pozytywnego nie znajdziesz w tym, na wzmiankę, że można by miłość do Ojczyzny wyrazić zbieraniem kup po swoich psach i uczciwym płaceniem podatków spotykam się z niezrozumieniem. Chyba to jakieś niepolskie jest, a ja po prawie czterdziestu latach pobytu w innych krajach zatraciłem zupełnie zmysł patriotyczny polski i wyprany zostałem z patriotyzmu.
Przyzwyczaiłem się natomiast do takiego praktycznego wymiaru patriotyzmu, jak dbałość o dobro wspólne, nieczułostkowa serdeczność i pomocność.
I jeszcze coś, jeszcze jedno, czego w Polsce prawie nie spotykam. Nie duma, bo czegoś takiego, jak polska duma narodowa, podszyta potężnym kompleksem niższości, to hałaśliwe dowodzenie, że Kopernik, panie, i Maria Skłodowska. No, spotykałem i takich rodaków, w zaperzeniu perorujących o polskiej wyższości cywilizacyjnej nad tymi arabusami i ciapatymi. Nie duma więc, ale naturalne, głebokie przekonanie, że szwedzkie jest dobre. Najlepsze na świecie. Czasami dawałem wewnętrzny wyraz moim wątpliwościom, bo jednak nie zawsze. Z ręką na sercu, jabłka z Kivik w południowej Szwecji nadają się jedynie do produkcji kwaśnawego cydru, szwedzkie pomidory smakują dokładnie niczym (ale nie mówiłem tego moim szwedzkim przyjaciołom, bo i po co szukać okazji do zwady?), czereśnie sprowadzane są z Turcji a śliwki z Bułgarii lub Węgier i nawet nie wiem, czy są uprawiane w Szwecji. Z drugiej jednak strony, według opinii pewnej osoby, która miała wielokrotną sposobność porównywania szwedzkie truskawki z Öland są intensywniej nasycone słodyczą, a wiśnie u mojego szwedzkiego sąsiada smakowały równie mocno jak te z babcinego sadu. Wreszcie raz jeden jedyny odważyłem się wypróbować szwedzki specjał surströmming, czyli kiszony śledzik bałtycki charakteryzujący się trupim zapachem, i to w zaprzyjaźnionym polskim domu.Ale z tymi zastrzeżeniami było dla mnie równie oczywiste, że najlepsze są długo wyczekiwane młode ziemniaki gdzieś z Mälardalen. Być może dlatego, że z równym entuzjazmem co w Polsce trwają dyskusje ilutrowane powstańczymi panterkami, w Szwecji na forach zapaleńcy-amatorzy dyskutują - noo właśnie - o najlepszych gatunkach młodych ziemniaków i metodach uprawy: http://www.alternativ.nu/index.php?topic=22047.0. I mam wrażenie, że większa korzyść wynika z tych ziemniaczanych dyskusji.
Właściwie nie potrzeba żadnych kampanii reklamowych, to się wie, że szwedzkie produkty mają lepszą jakość od importowanych i dlatego są droższe. Nawet te nieszczęsne pomidory bez smaku i kwaśne jabłka kosztują więcej od nasłonecznionych pomidorów greckich czy standardowych, przemysłowych jabłek z Chile. Nawet nie ma sensu wyliczać, wszystko - od tekstyliów, po samochody daje się sprzedawać ciut drożej, bo krajowe, nie z importu.
Tak nasiąkłem tą szwedzkością, że w dawnych czasach, jeszcze przed pojawieniem się tanich i szybkich połaczeń lotniczych podróżując samochodem uprawiałem kontrabandę patriotyczną polską - ładowałem polskimi piwami, wędlinami, produktami spożywczymi przed powrotem do Szwecji. Kiedyś, w trakcie rewizji celnej, gdy okazało się, że w znaczny sposób przekroczyłem dozwolony kontyngent piwa powiedziałem wprost celnikom, że wiozę je jako poczęstunek i zachętę dla szwedzkich przyjaciół - i znalazłem zarówno zrozumienie, jak i absolucję.
Teraz, po powrocie do Polski kontynuuję ten szwedzki zwyczaj, szukając w sklepach polskich produktów. Jeśli mam wybór wybieram jogurt z Krasnegostawu lub Sokółki nad ten dwukrotnie droższy od Danone. Tak samo z owocami, wędlinami, jeśli się da to i z odzieżą i artykułami przemysłowymi. Od czasu do czasu robię wyjątek i w trakcie wyprawy do Ikei zaopatruję się nostalgicznie w szwedzkie specjały. Dzisiaj z kolei w Duka kupiłem narodowy szwedzki grzaniec glögg, którego z zasady mieszkając jeszcze w Szwecji nie znosiłem, a z ostatniej wyprawy do Szwecji przywiozłem, tak jak dawniej z Polski, dziś w odwrotnym kierunku różnych różności - jak na załączonych obrazkach. Zresztą, jeśli bywacie w Ikei to zapewne widzieliście przykład tego spożywczego patrityzmu.
Z tym wszystkim budzę u moich polskich przyjaciół pewne zdziwienie moim obyczajem i wyborami konsumpcyjnymi. Mnie z kolei dziwi, że mając do wyboru polskie lub importowane wybierają importowane i droższe
Inne tematy w dziale Społeczeństwo