Zbyszek Mikołejko daje w wywiadzie w Polska Times diagnozę konfliktu cywilizacji, idącego w poprzek bytu polskiego. Diagnoza nienowa, zaczęło się w czasach całkiem niedawnych od eseju Jana Józefa Lipskiego "Dwie ojczyzny - dwa patriotyzmy", a w ostatnich szczególnie latach opisem podziału na dwa polskie wrogie sobie plemiona zajmują się bodaj nawet dziennikarze sportowi, nie mówiąc już o waszym uniżonym słudze, który też dorzucił kamyczek do ogródka.
O ile do opisu stanu obecnego duszy polskiej dualnej przeprowadzonego przez Mikołejkę nie mam zbytnich zarzutów, bo co mówi, to są oczywistości, przynajmniej dla jednego ze szczerzących do siebie kły obozów, to nie mogę się zgodzić z Mikołejki etiologią choroby polskiej.
Otóż według niego podział jest to na kulturę szlachecką i jej wykwit współczesny, cywilizację inteligencką, a kulturę chłopską, uwięzioną w rytuałach i powtarzalności. Wydaje się, wiem to na pewno, że Mikołejko kultury chłopskiej zupełnie nie zna z uczestniczącego doświadczenia, wiem, że związków ze wsią nie ma, w przeciwieństwie do milionów zaradnych słoików, przywożących w dzisiejszy, pobożonarodzeniowy, niedzielny wieczór, jak w każdą niedzielę, nie tylko prowiant na najbliższe dni gdzieś spod Sochaczewa, Wyszkowa, Janowa Lubelskiego, ale przede wszystkim zastrzyk energii i zdrowego, chłopskiego apetytu na życie i karierę.
Jeśli Mikołejko zastanawia się, skąd w Polakach i Polsce przeżywanie zwielokrotnione, nieustanne i powtarzalne traum narodowych, niech wybierze się do najbliższego kościoła. A archetypem polskiego kościoła jest parafia ufundowana w najzłotszym okresie cywilizacji polskiej sarmackiej, barokowej i jak najbardziej szlacheckiej. Tam może w kontemplacji podziwiać jeden po drugim wzorce polskiego przeżywania klęsk, upadków, umierania - Piety, Golgoty i Ukrzyżowania - wszystko w pozłacanych ramach wysadzanych perłami a nawet, zdarza się, rubinami. Ból, nie skromny, nieszczęsny, tragiczny, ale ból wspaniały, triumfujący, zwycięski. Stąd katastrofa smoleńska nie może być katastrofą, ale właśnie ociekającym rytuałem przenajwspanielszym triumfem Ukrzyżowania. Nie może być prywatnym osobistym przeżywaniem straty, ale musi być na pokaz, mityngiem religijno-politycznym, z flagami, pochodniami, marszami. I katastrofa nie może być katastrofą wynikłą z braku przestrzegania procedur ale Zamachem, skutkiem tajnych sprzysiężeń i podstępnego działania wrogów.
To nie są przecież moje wymysły, zapytałby Mikołejko jakiegokolwiek specjalisty od ikonografii i symboliki barokowej a otrzymałby taką samą odpowiedź, tyle że bogatszą o wiedzę fachową od moich amatorskich spostrzeżeń ad hoc.
Dwie cywilizacje w jednym narodzie?
Tak! Podstawą jest tutaj plemienność, która ma bardzo stare źródła, bo wynika jeszcze z podziału między Polskę szlachecką a chłopską, z dziedzictwa Polski pańszczyźnianej. Z drastycznego antagonizmu między chłopskim dziedzictwem Polski jakby zwierzęcej, pozbawionej głosu i historii, a szlachecko-inteligencką opowieścią o „polskich dziejach malowanych”, o bohaterstwie, męczeństwie, wzniosłości czynów.
Czytaj więcej: http://www.polskatimes.pl/artykul/9219405,prof-mikolejko-w-polsce-walcza-ze-soba-dwie-cywilizacje-slychac-labedzi-spiew-tradycjonalistow,1,id,t,sa.html
I w kolejnym fragmencie:
Mieliśmy za to zamkniętą kulturę agrarną, wiejską. A to kultura dość szczególna - brak w niej dialogu, wymiany, jest gospodarnością zależną od nieustannego, powtarzalnego, jak w rytuałach, porządku zmian pór roku.
Czytaj więcej: http://www.polskatimes.pl/artykul/9219405,prof-mikolejko-w-polsce-walcza-ze-soba-dwie-cywilizacje-slychac-labedzi-spiew-tradycjonalistow,3,id,t,sa.html
Mikołejko widzi wieś z uprzedzeń i stereotypów, wsi nie zna i orientalizuje ją, stawia w pozycji egzotycznego "obcego". Co pisze o wsi mieści się w kanonie postrzegania wsi z zewnątrz, niewiele mającym wspólnego z wsią rzeczywistą.
Oczywiście, że moje prywatne obserwacje, nie poparte fachowym zbieraniem i studiowaniem danych nie sa niczym innym jak prywatnymi obserwacjami, a uogólnienia niczym innym niż luźnymi hipotezami amatora. Ale - wielokrotnie pisałem o tej cywilizacji chłopskiej, w której wyrastałem do czasu pójścia do szkoły miejskiej. A nawet dłużej, bo każde wakacje spędzałem na wsi, uczestnicząc we wszystkich wiejskich zajęciach i przejawach życia.
Pisałem, że gospodarstwo dziadków było całkiem nowocześnie zarządzanym przedsiębiorstwem (i nie różniącym się od chłopskich gospodarstw w Szwecji, które miałem okazję poznać), rozwijającym się aż do chwili katastrofy wojennej i rządów PRL, gdy, podobnie jak cała polska wieś, doświadczyło zapaści cywilizacyjnej i ekonomicznej, przechodząc na wiele lat w stan autarkii i gospodarki w dużym stopniu bezpieniężnej. I pisałem o babci, nawet w PRLu ratującej gospodarstwo z biedy.
Pisałem o systemie wartości czy nawet o równoległym systemie moralnym, gdzie moralne było dorabianie się, mądre gospodarowanie i wszystki inne cnoty, przez Polskę poszlachecką utrzymywane w pogardzie:
To była moralność chłopska, moralność (ciężkiej) pracy i szacunku dla jej owoców. Nakazem moralnym było staranne czyszczenie narzędzi pracy i przechowywanie ich w porządku, w przeznaczonym miejscu. Szpadel, sierp, kosa, siekiera (zachowana do dziś) doglądane były, naprawiane w razie potrzeby, klepane i ostrzone przed użyciem. Ten kto szanował narzędzia był szanowany. Praca trwała od świtu i dojenia krów po zmierzch, z przerwami na posiłki. Kto ociągał się z wyjazdem w pole nie zasługiwał na szacunek. Godne szacunku było dorabianie się i powiększanie gospodarstwa, i w tym względzie moi dziadkowie byli jednymi z najbardziej godnych szacunku gospodarzy we wsi. Bogactwo wynikające z pracy było dobre, człowiek, który je pomnażał był moralny. Moralność objawiała się w hodowli najbardziej mlecznych krów, w najpełniejszych kłosach pszenicy czy żyta, w najbardziej zadbanych ogrodach warzywnych. Alejka, która prowadziła od wiejskiej drogi do gumna była wyprzątana, zamiatana i wysadzana bzem, goździkami, piwoniami, narcyzami, nasturcjami, georginiami, a przy samej furtce oszałamiająco pachnącym we wczesnoletnie wieczory szpalerem jaśminowym. Utrzymywanie porządku w obejściu też należało do sfery moralności.
Ta moralność zdaje się być zapomniana i w pogardzie, więcej cenione są wymysły szlacheckie, niż "chłopskie tyranie" i "chłopska chciwość", że o gorszych epitetach na te chłopskie i wiejskie cnoty nie wspomnę.
http://tekstykanoniczne.salon24.pl/642525,koniec-narracji-czyli-co-sie-stalo-z-waszymi-zydami
Moja matka była jedyną z pięciorga dzieci moich dziadków, które studiowało, a to dzięki własnemu chłopskiemu uporowi i braku szacunku dla tradycji. Z trzynaściorga wnuków studiowało troje, ale w następnych pokoleniach, już po 89 roku odbywa się masowy szturm na wyższe uczelnie.
Z tego co rozumiem jest to powszechny, choć mało udokumentowany fenomen społeczny - po raz pierwszy w historii Polski tak masowy udział chłopskich dzieci w wyższych studiach, i następujący po nim stutysiećzny atak już wykształconych chłopskich dzieci na wszystkie przyczółki okupowane dotychczas przez starą inteligencję, pochodzenia szlacheckiego. Mówią o tym chłopskie, ludowe, mocne nazwiska adwokatów, dziennikarzy, przedsiębiorców i menadżerów.
To również obserwuję w trakcie odwiedzin u wiejskiej części rodu - najmłodsze pokolenie w przeważającej częściu studiuje, albo po już studiach podąża ścieżkami kariery instytucjonalnej. Niektórzy zajmują się z powodzeniem rozwijaniem własnych przedsiębiorstw (pisałem o synu kuzyna, który starą oborę przerobił na warsztat meblarski?).
Mam nadzieję, że na drodze kariery i awansu nie zaniedbają cnót chłopskich, nie dadzą się przekonać do spłowiałego kiczu bezsensownej martyrologii narodowej, nie nawrócą się na neoszlacheckość i nie zaczną sobie doprawiać husarskich skrzydeł i szlacheckich korzeni. Byłoby to ze stratą dla ich osobistego impetu i dla Polski.
I na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Mówi Mikołejko o polskiej gościnności:
Gościnni też jesteśmy do pewnych granic. I gościnność często kończy się tam, gdzie przychodzi zetknąć się z poświęceniem i innością. Gościnni często jesteśmy też wobec tych, wobec których czujemy niższość (w dawnych czasach to byli przybysze z Zachodu).
Czytaj więcej: http://www.polskatimes.pl/artykul/9219405,prof-mikolejko-w-polsce-walcza-ze-soba-dwie-cywilizacje-slychac-labedzi-spiew-tradycjonalistow,3,id,t,sa.html
To niby prawda, ale gościnność to również pewnego rodzaju wymiana dóbr, gościnność polska oczekuje wzajemności. Nie widzę w tym nic złego, jeśli nie ufa się społeczeństwu poza własnym kręgiem, to można jedynie polegać na więziach zadzierzgniętych osobiście, w tym na więziach odpłaty za gościnność. Stąd trudno oczekiwać gościnności dla "obcych", od których nigdy nie doczekamy się wzajemności. Prywatnie jednak bardziej odpowiada mi model, w jakim zupełnie przyjemnie żyłem przez ostatnie trzydzieści kilka lat mojego życia, gdzie związki międzyludzkie są mniej interesowne. To zresztą jest dla mnie źródło pewnych konfliktów i dyskomfortu po powrocie do Polski.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo