Ostatni wpis p. Terlikowskiego zainspirował mnie do letnich wakacyjnych i leniwych dywagacji.
Wpierw jednak odniosę się do samego wpisu. Relansowana jest tam teza, dawno już nie spotykana, że wiedza jako taka jest źródłem zła i nieszczęść. Co prawda nikt jeszcze nie uchylił tekstu biblijnego o opłakanych skutkach spożywania owoców z drzewa poznania ale ostatnio nawet KK przebąkuje, że po to Pan Bóg dał człowiekowi mózg by go używał. Tu wtrącę, że Pan Bóg wyposażył człowieka w kilka innych organów nie nadających się do użytku albo wręcz szkodliwych jak np wyrostek robaczkowy. Ale kim ja jestem by tłumaczyć zamiary boskie.
Można więc powiedzieć, że p. Terlikowski jest ożywczym tchnieniem wewnętrznej opozycji w łonie Kościoła i choćby z tego powodu należy go otoczyć szczególną ochroną.
Przyłączam się również do protestu p. Terlikowskiego przeciwko naciąganiu prezerwatyw na banany, boć przecież te smaczne owoce nie do tego służą. Z drugiej jednak strony przyjmuję do wiadomości, że są ludzie, którym banany nie smakują.
Z trzeciej zaś strony intuicja mi podpowiada, że w Polsce jest więcej osób praktykujących seks niż praktykujących katolików, nie mówiąc już o praktykowaniu wiedzy szkolnej z tak abstrakcyjnych dziedzin jak fizyka czy matematyka. Jestem za tym by osoby zajmujące się jakąś działalnością wykonywały ją ze znawstwem. Wyobrażacie sobie państwo hydraulika naprawiającego wam kran i nie posiadającego żadnej ku temu nabytej umiejętności? Fizykę możemy sobie darować, matematyka jest szczęściodajna tylko dla wybranych, ale seks to sprawa, powiedziałbym, państwowej wagi.
P. Terlikowski rzuca wyzwanie państwowej opresji edukacyjnej i zapewne znajdzie wielu zwolenników, zwłaszcza w przedziale wiekowym 7-19 lat - mniej może jeśli chodzi o seks, ale zdecydowanie co do fizyki, matematyki i przymusowego nauczania języka ojczystego. Traumę tych ostatnich widać w całej krasie u niektórych salonowców.
P. Terlikowski protestuje więc przeciwko ingerowaniu państwa w kultywację obskurantyzmu.
Idąc śladem wpisu p. Terlikowskiego zacząłem się zastanawiać skąd jeszcze można by wyrugować przymus państwowy.
Szkolnictwo, to jasne. Wybór wiadomości, jakie mają sobie przyswoić ich dzieci powinien należeć do rodziców. Powinni więc mieć pełną możliwość wyboru szkół prywatnych, nauczania domowego lub nie nauczania w ogóle. Kto chce będzie posyłał swoją progeniturę na lekcje ewolucji, a kto inny da im dawkę kreacjonizmu.
W jednej szkole będą nauczać biologii, geologii, astronomii i fizyki wedle Kopernika, Newtona i Einsteina (mam nadzieję, że te nazwiska jednak coś mówią wszystkim uczestnikom salonu), Humboldta, Darwina, Faradaya, Bohra a w innym ograniczą się do Genesis.
Dobra. Likwidacja państwowej telewizji i radiofonii nie wymaga wręcz uzasadnienia. To zrozumiałe samo przez się.
Precz z Pocztą Polską.
Drogi państwowe należy sprywatyzować jak najspieszniej. Korzyść z tego będzie natychmiastowa - znikną jęki o faszyzmie przymusu zapinania pasów i państwowym terrorze znaków ograniczania prędkości. Prywatnemu bowiem właścicielowi wolno ustalać takie reguły jakie mu się podobają i nikomu nic do tego. Nie podoba się, nie poruszaj się. Chcesz się poruszać - płać, ale morda w kubeł.
Policję też sprywatyzować. Pinkerton zajmie się przeprowadzaniem dochodzeń a Haliburton egzekucją praw.

Nikt nie zaprzeczy, że zrobią to sprawniej i skuteczniej, bez zbędnych procedur biurokratycznych, niż skostniała policja państwowa.
Parlament? Rozwiązać. Prawo stanowione stanowi korzeń wszelkiego zła. Tyle przynajmniej można się dowiedzieć z licznych wpisów salonowych i nie widzę podstaw by się z tym nie zgodzić.
Wystarczy prawo naturalne. Waham się jeszcze czy należałoby przyjąć szariat czy raczej albański Kanun i zasadę krwawej zemsty. A może prawo zwyczajowe Wschodniej Anatolii?
Uff, zasapałem się. Reformowanie społeczeństwa to ciężka praca, zwłaszcza w piękny, ciepły i pogodny wieczór lipcowy.
Proszę więc salonowiczów o dorzucanie własnych propozycji i udział w dyskusji nie całkiem poważnej pt: "Po co nam państwo?"
Inne tematy w dziale Polityka