Teutonick Teutonick
324
BLOG

Jeszcze o „uchodźcach” przed zakończeniem roku

Teutonick Teutonick Imigranci Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

   

   Co jakiś czas z zadziwiającą regularnością wraca temat tzw. uchodźców. Choćby ze względu na luźne przemyślenia marszałka seniora, „wywiadowanego” przez kolejnego  bardzo zatroskanego o los wdów i sierot „pana redaktora”, wykorzystującego dobroć serca i podeszły wiek u indagowanego, temat powraca co jakiś czas na agendę w debacie publicznej i bywa co i rusz na nowo mielony przez wszystkie redakcje i przypadki. W kilku punktach postaram się wytłumaczyć dlaczego powinno się go z niej wykopać w siną dal i raz na zawsze uniemożliwić mu powrót.

   Po pierwsze: wbrew twierdzeniom różnych i przeróżnych miłosiernych autorytetów nie mamy do czynienia  z żadnymi uchodźcami. Wiem, wiem – ten argument był też już powtarzany do znudzenia, ale zdaje się, że nadal nie został opinii publicznej właściwie i ostatecznie „przetłumaczony”. Z uchodźcami mamy do czynienia w krajach graniczących z państwem, w którym toczy się konflikt. I tylko tam.
   W przypadku Polski takimi uchodźcami są Ukraińcy, których przyjęliśmy wg różnych szacunków od 1 do 2 milionów – najwięcej ze wszystkich państw. Koniec, kropka – ten argument powinien kończyć wszelką dalszą dyskusję. I w obliczu faktu, że w ostatecznym rozrachunku liczy się zawsze stan faktyczny, przyznawanie bądź nie statusu uchodźcy nie ma tu nic do rzeczy.
   Podobnie jak pseudoargumentacja dotycząca tego, że „przecież nie na całej Ukrainie toczy się konflikt”. Uwierzcie mi – to samo dotyczy Syrii. Nie wspominając o Libiach, Irakach, Burkinach Faso i innych krajach afrykańsko-azjatyckich, w których niejednokrotnie toczą się wojny domowe, co bywa przytaczane jako argument za przyjmowaniem do Europy obywateli tych państw. Konflikty nigdzie tam nie toczą się na obszarze całego państwa.
   Po drugie: różnica pomiędzy Ukraińcami a przybyszami spoza Europy polega na tym, że ci pierwsi przyjeżdżają do nas aby pracować, a ci drudzy jakoś niekoniecznie. Niby to truizm, ale jakby nadal nie dla wszystkich do końca urzeczywistniony.
   Czy należy przyjąć na czas nieokreślony pod swój dach gościa, któremu spaliła się chałupa, a który będzie miał wolę i chęć, żeby chociażby pozamiatać swoją nowo przydzieloną izbę, czy może raczej takiego, który będzie oczekiwał notorycznego podawania sobie śniadania do łóżka?
   O korzyściach czy też obciążeniach dla gospodarki chyba nie warto się tutaj dłużej rozpisywać – sprawa jest, a przynajmniej powinna być, dla wszystkich oczywista. Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że „stara” część Europy poniekąd „zazdraszcza” nam „naszych” uchodźców w konfrontacji z „ich” imigrantami ekonomicznymi (nie mylić z zarobkowymi, bo przecież w dominującej części przypadków nie o zarobek im tu idzie, a raczej o czysty socjal).
   Zaświadczać o tym mogłaby podjęta nie tak dawno decyzja o zniesieniu obowiązku wizowego dla obywateli Ukrainy na terenie całej Wspólnoty.
   Ale cóż – to nie my byliśmy dumnymi posiadaczami kolonii, nie my mieszaliśmy w tych wszystkich afrykańskich kotłach -  i to by było właściwie po trzecie.
   Po czwarte, jak już chyba wszystkim w miarę trzeźwo myślącym wiadomo, eksperyment multi-kulti przeprowadzany w świecie zachodnim od lat, a ze szczególnym nasileniem w ostatnim okresie, zwyczajnie nie sprawdził się - i to niezależnie od tego jaki jego model w danym kraju nie byłby testowany tzn. czy polityka tego czy innego rządu stawiała na model asymilujący czy też „ubogacający”.
   Można oczywiście próbować zakrzyczeć rzeczywistość, opowiadać dyrdymały o tym jak to „wszyscy jesteśmy tacy sami”, ale obrazki z ulic Paryża, Brukseli czy Berlina nie kłamią. Przyjmując za przykład chociażby tzw. pierwiastek terrorystyczny, cały bagaż kulturowy przywieziony do Europy przez „nachodźców” wydaje się po prostu nie do przeskoczenia.
   O niemożności adaptacji tych ludzi do zachodnich europejskich społeczeństw niech najlepiej zaświadczą rozliczne przypadki ataków terrorystycznych w imię wojującego islamu przeprowadzane przez 2-gie czy 3-cie pokolenie przybyszów.
   W krajach o muzułmańskim rodowodzie zamachy przeprowadzane przez przeróżne organizacje terrorystyczne na takie bądź inne grupy społeczne nie stanowią właściwie od lat niczego nadzwyczajnego, skutkując częstokroć ogromną ilością ofiar.
   W Europie po wygaszeniu wpływu agentury sowieckiej na różniste lewicujące bądź separatystyczne środowiska już od jakiegoś czasu był z tym generalnie spokój. Na parę lat – dopóki syta Europa nie sprowadziła na siebie na własną prośbę kolejnej fali nieszczęść, hodując sobie skutecznie na własnym łonie wojujący islam. Nic tylko pogratulować.
   Ale dlaczego właśnie my mielibyśmy część owego nieszczęścia brać teraz na siebie? O innych różnicach kulturowych nie do pogodzenia, które można byłoby podeprzeć zmianami w statystykach gwałtów czy pobić, nie wspominając o zabójstwach honorowych, nie ma chyba co wspominać – integracji grup przybyszów ze społeczeństwem zachodnim, poza jednostkowymi przypadkami, po prostu nie ma i nie będzie i najwyższy czas po temu aby te wszystkie bardzo postępowe elity przyjęły ów fakt do wiadomości.
   Za to z Ukraińcami asymilujemy się i mieszamy wzajemnie od wieków, mamy w tej kwestii bogate doświadczenia i w odróżnieniu od adekwatnie określanych jako „mission impossible” tożsamych prób podejmowanych wobec pontonowych desantowców, możemy ze spokojnym sumieniem stwierdzić, że to się po prostu da zrobić.
   Po piąte – niebagatelny argument stanowi tutaj przytoczona swego czasu przez prezesa PiS zasada tzw. Ordo Caritatis. I żadne ewangeliczne nawoływania dostojników kościelnych i powołujących się na nie „autorytetów”, które akurat w innych sprawach nie chcą mieć niczego wspólnego z nauczaniem Kościoła, wiele tutaj nie zmienią.
   Polska nie jest Państwem Kościelnym, wbrew temu co niektórzy zwykli na co dzień twierdzić. A politycy od tego są politykami żeby piękne zasady ewangeliczne - jak chociażby tę o nadstawianiu drugiego policzka - dostosowywać do rzeczywistego, nie idealnego świata, w którym przychodzi funkcjonować poszczególnym społeczeństwom, urealniać i modyfikować owe zasady tak, aby te społeczeństwa chronić – bo przecież to jest, a przynajmniej winna być istota i najwyższy cel uprawiania polityki, o czym tak wielu dzisiaj zdaje się nie pamiętać.
   Można być pięknoduchem rodem z rocznika 68 czy nawet 69, ale jeśli mowa o podejmowaniu brzemiennych w skutkach decyzji wraz z ich poważnymi konsekwencjami dla życia społeczeństw, należy po prostu przestać bujać w obłokach i zwyczajnie zejść na ziemię.    
   Równie dobrze moglibyśmy w imię opacznie pojętego miłosierdzia przyjąć do siebie całą populację Czarnego (wiem, nie jest to poprawne politycznie określenie) Lądu.
   Po szóste – jedynym chyba dostrzegalnym pozytywem pozostawania naszego kraju przez 45 lat pod sowieckim butem było doprowadzenie przez ustrój socjalistyczny gospodarki do stanu, w którym poziom życia w Polsce przez lata po Okrągłym Stole nie zdołał jak do tej pory przyciągnąć masowo żadnych imigrantów spoza Europy (no może poza jak widać zdesperowanymi, ale i słynącymi z pracowitości Wietnamczykami).
   A biorąc pod uwagę zasadę, że jak się chce psa uderzyć, to kija nie trzeba daleko szukać, wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby idea sprowadzania ich i utrzymywania tutaj na siłę, wbrew ich woli, w przypadku jej realizacji, rezonowałaby w rezultacie w światowych mediach doniesieniami na temat nieludzkich warunków w „polskich obozach koncentracyjnych”, co byłoby całkowicie zgodne z tym modelem gęby, który usiłuje nam się niejednokrotnie w owych mediach od lat przyprawiać.
   Po siódme – Polska jako kraj poprzez organizacje, które niosą pomoc w rejonie konfliktu udzieliła największego finansowego wsparcia spośród państw europejskich dla poszkodowanych w syryjskim konflikcie.
   Natomiast Polska przez ponad 25 lat po „odzyskaniu wolności” nie potrafiła sprowadzić do kraju naszych rodaków wywiezionych swego czasu na wschód, co np. Niemcy załatwili już dawno, ściągając do kraju wszystkich swoich rodaków z terenów dawnego ZSRR, którzy tylko wyrazili chęć wyjazdu, włączając w to ich nieniemieckich krewnych.
   Wreszcie po ósme – arcyciekawy argument dotyczący tego, że winniśmy przyjąć przynajmniej owe mityczne kobiety i dzieci w ramach równie mitycznych korytarzy humanitarnych. „Chociaż kilka rodzin - przecież tak zrobili Czesi - wtedy się od nas odczepią”.
   Otóż nie odczepią się. Kilka rodzin zresztą już było – choćby tych sprowadzonych przez fundację „Estera” – nie jestem pewien czy którakolwiek z tych rodzin znajduje się jeszcze na terenie Polski – powszechnie znany jest fakt ich organizowanych przy pierwszej nadarzającej się okazji ucieczek, dokonywanych niezwłocznie po tym jak owi goście zdążyli zorientować się którą drogą z miejscowości, w której ich zamierzano osiedlić, można swobodnie podążyć w kierunku zachodnim.
   Różnica jest taka, że imigrantów „kwotowych” dla odmiany mielibyśmy w obowiązku wyłapywać i dostarczać na powrót do miejsca, z którego ośmieliliby się oddalić – czyli tak jak pisałem powyżej - marzenie wielu środowisk miałoby szansę się spełnić i Polish może nie Death, ale już z pewnością Concentration Camps stałyby się faktem.
   Poza innym faktem mówiącym nam o tym, że w kulturze muzułmanów żadne wdowy i sieroty nie mają prawa pałętać się samopas, bo zwykle prędzej niż później trafiają pod skrzydła mężczyzn z bliższej lub dalszej rodziny, którzy mają w obowiązku otoczyć je opieką, takie przypinanie sobie kwiatka do kożucha byłoby de facto niczym innym jak robieniem z siebie małpy, nie należącym w żadnym razie do katalogu poważnych decyzji politycznych, a co najwyżej postpolitycznych.
   Dajmy się złamać, przyjmijmy „chociaż kilku”, pokażmy dobitnie że nie jesteśmy suwerennym krajem, a w zamian za to tzw. elity europejskie nie będą nas za bardzo kopać, a jedynie trochę.
   Bądźmy ostatnimi hipokrytami, udawajmy, że coś robimy w kwestii „uchodźców” przyjmując symbolicznie te „kilka rodzin”, że jesteśmy „solidarni”, malujmy trawę na zielono – to przecież takie sugestie można dzisiaj usłyszeć z ust przedstawicieli środowisk, które same przyobiecały Europie przyjęcie 7 tysięcy imigrantów „z Syrii” (biorąc w cudzysłów, bo przecież poza wszystkim nie bardzo wiadomo kto i w jaki sposób miałby weryfikować ich rzeczywisty kraj pochodzenia), a docelowo „każdą ilość”.
   Kolejny mit stanowi możliwość selekcji  - dopiero dalibyśmy asumpt do oskarżeń o rasizm gdybyśmy mieli dokonywać wyboru przybyszów wg kryterium wieku, religii czy płci. No i poza nawiasem ciekaw jestem ilu młodych byczków przemknęłoby się przez to sito deklarując się jako piętnastolatkowie, tak jak to już od jakiegoś czasu dzieje się nagminnie w innych krajach.
   No i w końcu mimo stosunkowo bacznego śledzenia doniesień medialnych w tej kwestii jakoś do tej pory nie spotkałem się z żadnym „autorytetem medialnym” tudzież celebrytą, który zapiewając wniebogłosy o świętym obowiązku przyjmowania „uchodźców”, faktycznie zaprosiłby któregokolwiek z nich pod swój dach. Owszem, deklaracji było co niemiara. Ale jakoś na deklaracjach się kończyło.
   Podsumowując – do tego by raz na zawsze zamknąć dyskusję o imigrantach wystarczyłaby jak dla mnie argumentacja zawarta w samym punkcie pierwszym. Pozostałe siedem jest tylko na dokładkę.

Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka