Wtorek. Tuż przed godziną 11-tą. Wielkie tablice podające temperaturę na autostradach pokazują że asfalt liczy już sobie 51 stopni Celsjusza. Tuż za węzłem w Kleszczowie pasy w stronę Katowic zostają zamknięte na dobre. Na opustoszałą drogę wtarabania się cysterna w towarzystwie autobusu pełnego „rannych”. Dwa pojazdy uczestniczą w pozorowanym wypadku – to fragment zakrojonych na szeroką skalę ćwiczeń wszelakich służb ratowniczych. Po kilkunastu minutach od wypadku przybywają karetki pogotowia i strażacy. Chwilę potem pojawia się policja. Organizacja jest perfekcyjna i dopięta na ostatni guzik – zgodnie z procedurami zawezwano nawet duszpasterza z najbliższej parafii.
Tyle oficjalne wiadomości płynące ze służb ratowniczych. Czas na rzeczywistość, niestety o wiele mniej profesjonalną. Podczas lądowania śmigłowca LPR drugim pasem (w stronę Wrocławia) wciąż sunęły samochody, mimo że ruch miał być wcześniej zatrzymany. Śmigłowiec wzbił w powietrze mnóstwo piany gaśniczej, która zasłoniła widok kierowcom – w rezultacie każdy dawał ostro po hamulcach, co na autostradzie najszczęśliwszym pomysłem nie jest. Jedna z karetek nie znalazła odpowiedniego oznakowania przy specjalnym zjeździe technicznym i pojechała prosto, zawracając dopiero na odległym węźle. Ruch w stronę Wrocławia był zatrzymywany parę razy (w najważniejszym momencie – lądowanie helikoptera – ktoś o tym zapomniał), ale maksymalnie na kwadrans. Kierowcy jadący w stronę Katowic czekali na wznowienie ruchu ponad 2 godziny. Korek miał 20 kilometrów długości, stały w nim przeważnie TIR-y które nie mogły skorzystać z wyznaczonych objazdów; na przygotowanych trasach zapasowych obowiązywał zakaz ciężkiego ruchu. Ale stali też ludzie w samochodach osobowych. W upale, na środku autostrady – bez cienia, bez możliwości zjazdu w bok. Dziękują niebiosom za przytomnego strażaka, który rozdawał wodę mineralną.
W samochodach były dzieci i psy. Nie każdy jeszcze posiada auto z klimatyzacją. Zdarzały się zasłabnięcia. Kierowcy wskazywali, że olbrzymie TIR-y stojące godzinami w rozgrzanym, mięciutkim asfalcie raczej nie mają nań dobroczynnego wpływu. Mieszkańcy Śląska – lepiej zorientowani w temacie – zżymali się, dlaczego służby nie zdecydowały się przeprowadzić ćwiczeń na autostradzie A1, gdzie ruch na południe wciąż jest minimalny. Na koniec czekała ich przemiła niespodzianka – za kilka godzin stania w upale i tak musieli zapłacić na bramkach, bo przecież „korzystali z autostrady”. Ilu ludzi spóźniło się do pracy, na ważne spotkania, na samoloty czy pociągi – nikt tego nie zliczy.
Ćwiczenia przeprowadzać trzeba często. Co do tego nie ma wątpliwości. Trzeba doceniać ciężką robotę strażaków, policjantów i załóg karetek pogotowia niosących pomoc zawsze i wszędzie. Ale trzeba zastanowić się czasem czy lepsze nie jest wrogiem dobrego. Czy naprawdę służby dysponujące pełnym zapleczem meteorologicznym nie mogły sprawdzić temperatury panującej danego dnia na danym odcinku autostrady i stwierdzić: okay, to będzie patelnia, przybastujmy na dziś. Pomyślimy o tym w jakiś chłodniejszy dzień. A najlepiej w sobotę, chociaż rzecznik śląskich strażaków tłumaczy wprost: Wybraliśmy dzień powszedni, żeby cała akcja odzwierciedlała realne warunki z normalnym ruchem. Jasne, w mediach były ostrzeżenia na kilka dni naprzód. Dotarły pewnie do wielu ludzi, stąd korek miał jeno 20, nie 40 kilometrów długości. Ale ostrzeżenia pojawiały się na Śląsku i na Opolszczyźnie, a autostrada wrocławska łączy cały południowy zachód Polski z resztą kraju. Jasne, były przeprowadzone stosowne objazdy, chociaż kierowcy skarzą się na nieudolność policji – której albo brakowało, albo nie potrafiła wskazać którędy ominąć teren ćwiczeń. Poza rzecznikiem Straży Pożarnej nikt – ani ratownicy, ani policjanci, ani GDDKiA nie zechciał się wypowiedzieć na temat przeprowadzonej symulacji. Chociaż dziennikarze nalegali. Za kilka dni, jak sprawa trochę przycichnie – odtrąbi się sukces, polecą premie i odznaczenia.
Może jednak – oby, oby! – poza wnioskami czysto ratowniczymi ktoś wyciągnie też inne.
Inne tematy w dziale Polityka