O północy rozbrzmiała Oda do radości. Chór i orkiestra radia i telewizji odśpiewały hymn chorwacki rozpoczynający całą ceremonię. Piękny kraj bałkański stał się 28. członkiem Unii Europejskiej. Reakcje? Od obowiązkowego proeuropejskiego hurraoptymizmu po wątpliwości i przywoływanie przykładu Rumunii czy Bułgarii. Wprawdzie Chorwacja kojarzy się lepiej niż tamte dwa kraje, ale wszechobecna korupcja czy niziutki poziom PKB (plasujący kraj w gronie najuboższych we Wspólnocie) optymizmem nie napawają.
Gazeta Wyborcza pisze o tysiącach ludzi i bogatej w program artystyczny ceremonii w Zagrzebiu. Wspomina, że Chorwaci przyszli świętować całymi rodzinami, owinięci flagami – narodowymi i unijnymi. Podobno na scenie wystąpiło ponad 680 artystów łączących wszelkie rodzaje muzyki. Cytowany przez Wyborczą Jose Manuel Barroso palnął nawet: wasza ciężka praca sprawiła, że stało się to możliwe, że jesteście dobrze przygotowani, żeby przyłączyć się do Unii. Dałbym sobie rękę uciąć, że dokładnie takie same słowa padały podczas akcesji bułgarskiej i rumuńskiej; dziś oba bałkańskie kraje są dla Unii kulą u nogi. Powszechnym stało się też przekonanie, że tamto rozszerzenie było rozszerzeniem wyłącznie politycznym. Spadło też morale państw przyjmowanych w poprzednim rzucie – Polska czy Czechy musiały spełnić o wiele bardziej surowe wymagania niż nowo przyjęte Bułgaria czy Rumunia. I to niestety odbija się czkawką nawet w sześć lat po przyjęciu tych krajów do Wspólnoty.
Rzeczpospolita nie jest tak proeuropejska i optymistyczna jak dziennik z ulicy Czerskiej. Owszem, w uroczystościach brało udział kilkadziesiąt tysięcy osób ale same obchody były dość skromne; władze Chorwacji nie chciały być oskarżane o trwonienie publicznych pieniędzy w czasach kryzysu. Ot, zabrakło w Zagrzebiu tamtejszego odpowiednika minister Muchy, beztrosko i bezkarnie łamiącej dyscyplinę finansów publicznych. „Rzepa” zwraca uwagę na absencję najważniejszych graczy unijnych: nie było Camerona, nie pojawił się Hollande, mimo zapowiedzi nie przybyła Merkel. Podobno z powodu „innych zajęć”, aczkolwiek w kuluarach mówi się raczej o nie spełnianiu przez Chorwatów niemieckich żądań wydania byłego funkcjonariusza wywiadu jugosłowiańskiego. Co tu zresztą kryć – Chorwacja ma burzliwą i wcale niedaleką przeszłość, niekoniecznie zgodną z poprawnością polityczną obowiązującą w Brukseli. Co więcej, dla większości Chorwatów bohaterami narodowymi są ludzie, których dobrze wychowani panowie z „cywilizowanej” Unii uważają za bandytów i zbrodniarzy.
W samej Chorwacji specjalnego optymizmu nie ma (być może spowodowane jest to brakiem Wyborczej na tamtym rynku prasowym) – społeczeństwo jest raczej bierne i obojętne. Władze musiały nawet obniżyć próg wymaganej frekwencji w referendum akcesyjnym, żeby na pewno „wszystko grało”. Niespełna połowa ankietowanych wyraża nadzieję, że członkostwo w Unii przyniesie im jakieś korzyści. No cóż, Grecja całkiem niedaleko, o Hiszpanii i Cyprze takoż się słyszało. Trudne czasy na integrację z tak niepewnym tworem. A Chorwacja boryka się z 20-procentowym bezrobociem, drożyzną i zadłużeniem państwa w wysokości 60 procent PKB. Oczywiście unijne fundusze na lata 2014-2020 (12 miliardów euro) coś niecoś pomogą. O wejściu do strefy Schengen, czyli prawdziwemu zastrzykowi energii dla przemysłu turystycznego Chorwacja może jeszcze długo pomarzyć. Na razie wykluczają to zbyt wysoki poziom korupcji i długie, ciężkie do kontrolowania granice. Jeśli Chorwacja poradzi sobie z byciem zewnętrzną rubieżą Brukseli – wtedy siądzie do rozmów o Schengen. Ale to nie wcześniej niż za kilka lat.
Najwięcej korzyści – i to namacalnie, od dzisiaj – odczuje pół miliona Polaków corocznie przybywających do turystycznego raju nad Adriatykiem. Mniejsze mają być kolejki na granicach z Węgrami i Słowenią, obowiązywać będzie Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego i spadną koszty połączeń telefonicznych. Nic, tylko wypoczywać.
Inne tematy w dziale Polityka