We wtorek na plaży w Warnie odnaleziono ciało metropolity Cyryla - wysoko postawionej osobistości
w bułgarskiej cerkwi prawosławnej. Wysoko postawione osobistości raczej nie kończą swojego żywota na (choćby i najpiękniejszej) plaży. Zwłaszcza przedstawiciele bułgarskiego kościoła, lubujący się w przepychu
i ostentacyjnym luksusie, przy których nasi hierarchowie to jeden z drugim bosi franciszkanie. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że metropolita Cyryl przekazywał szemranym biznesmenom atrakcyjne działki nad Morzem Czarnym - miał za to nawet dostać wartego 35 tysięcy dolarów lincolna, którym skądinąd chwalił się wszem i wobec, nie bacząc na to iż średnia płaca jego owieczek wynosi mniej więcej 400 euro. Jak to w biznesie bywa, coś musiało pójść nie tak...
To nie jest problem tylko cerkwi, o nie. Przede wszystkim korupcją przeżarta jest bułgarska klasa polityczna, w stopniu wręcz nieprawdopodobnym jak na członka "cywilizowanej" Unii Europejskiej. Raczej z afrykańskimi dyktaturami kojarzy się informacja, że na szefa Agencji Bezpieczeństwa Państwa mianuje się 32-letniego młokosa z przeszłością ubarwioną defraudowaniem publicznych środków i wyrzucanego z poprzednich ekip rządzących za brak jakichkolwiek wartości moralnych. Czego zresztą oczekiwać od pionków, skoro ujawniono niedawno, że sam były premier Bojko Borisow - człowiek o posturze i mentalności ochroniarza z supermarketu - w latach 90. pracował w spółce SIC. Spółce całkowicie kontrolowanej przez mafię i dorabiającej się gigantycznych pieniędzy na przemycie paliwa do ogarniętej wojną Jugosławii czy kradzieżach samochodów w kraju i za granicą. Żeby było ciekawiej i straszniej - mafijna przeszłość premiera niewielu Bułgarom przeszkadza; standardy i oczekiwania co do polityków bardzo się w tym kraju obniżyły. Borisow jest swojski i jowialny, a że kiedyś chadzał w za dużym garniturze z naganem wetkniętym za pas - no cóż, takie były te szalone lata 90-te. Różnica między biznesem a przestępczością zorganizowaną była wówczas (i w sumie jest nadal) bardzo, bardzo płytka.
Kiedy król Francji Ludwik XVI dostał do podpisania nominację księdza Talleyranda na biskupa, odradzano mu ten krok. Kandydat był hazardzistą, hulaką i sybarytą w czystej postaci. Ludwik do tęgich głów nie należał, ale odznaczał się pewną poczciwością; machnął swój królewski podpis z (jak pokazała historia) naiwnymi słowami: to go poprawi. Jestem przekonany, że z tego samego założenia wychodziła Unia Europejska przyjmując do swojego grona Bułgarię. Akcesja poprzedzona była głębokim researchem z którego jak byk wynikało, że ten kraj się do Wspólnoty nie nadaje i jeszcze długo nie będzie się nadawał. A zatem obniżono wymagania tak, by Bułgarzy mogli je spełnić - w nadziei, że dobrodziejski wpływ Brukseli też ich poprawi.
Na dziś mamy między innymi cofnięte dotacje dla bułgarskiego rolnictwa, po tym jak okazało się że są masowo defraudowane przez nienasyconych polityków. Mamy jakość życia w Bułgarii, która poprawiła się minimalnie - a oczekiwania były o wiele większe. Mamy wreszcie całe stado polityków podejrzanej konduity z którymi strach ściskać ręce i fotografować się w uśmiechach podczas międzynarodowych wizyt; nikt nie ma pewności, czy za kilka miesięcy nie okaże się żeś dał się człowieku sfotografować w towarzystwie jakiegoś bałkańskiego mafioza.
Unia coś próbuje zmienić, coś na Bułgarii wymusić - ale z tym wachlarzem polityków w Sofii jest to skazane na porażkę. Trzeba będzie zredefiniować unijny pomysł na tego nowego "chorego człowieka Europy" - tylko kiedy?
Inne tematy w dziale Polityka