trescharchi trescharchi
2410
BLOG

Trzy lata prezydenta Komorowskiego.

trescharchi trescharchi Polityka Obserwuj notkę 131

 

Trzy lata temu Bronisław Komorowski został prezydentem. Pokonał w drugiej turze Jarosława Kaczyńskiego w dziwnej kampanii rozgrywanej w cieniu smoleńskiej tragedii. Jeszcze wcześniej w wewnątrzpartyjnych prawyborach (rozgrywanych w zadziwiająco spokojnej atmosferze jeśli porównamy dzisiejsze iskrzenie na linii Tusk – Gowin) wygrał
z również aspirującym do prezydentury Radosławem Sikorskim. Według CBOS-u Komorowski cieszy się obecnie zaufaniem ponad 70 procent Polaków, a nieufność wobec niego przejawia raptem 10 procent. Wynik dla każdego polityka wymarzony. Ale o czym to świadczy?

Ano o tym, że prezydent znalazł złoty środek na sprawowanie swojej polityki. Wykorzystał dobrze to, co daje bycie lokatorem Belwederu – im mniej aktywności w codziennym zarządzaniu państwem, tym lepiej dla sondaży. Komorowski sprytnie skupia się jedynie na obszarach w których czuje się pewnie, zwłaszcza (jako były minister obrony) na wojsku, a współpraca z ministrem Siemoniakiem układa się bardzo dobrze. Najpewniej przemyślaną taktyką jest nie wchodzenie rządowi w paradę; im większe problemy przeżywa Platforma Obywatelska, tym bardziej Donald Tusk staje się nerwowy. Komorowski i jego niewielkie, ale zaufane grono stronników w partii po prostu czekają na to co będzie dalej. Zresztą, zostając prezydentem Komorowski najpewniej wyczerpał już swoje ambicje polityczne (przynajmniej na szczeblu krajowym) i nie zamierza się mieszać do rozgrywek wewnątrzpartyjnych. Weta prezydenckie w kluczowych sprawach można policzyć na palcach jednej ręki, co nie oznacza, że prezydent zawsze tańczy tak jak Tusk mu zagra – wie, na co może sobie pozwolić i wie, że premier naciskać specjalnie nie może, nie po tych wszystkich publicznych ocenach Komorowskiego jako nie partyjnego prezydenta.

Dobór ludzi? W tym wypadku Komorowski postawił na dość anonimowych urzędników. Konia z rzędem temu, kto kojarzy z twarzy i nazwiska szefa jego Kancelarii – po aktywnej roli śp. Władysława Stasiaka spodziewać się należało, że również jego następca będzie nieformalnym rzecznikiem prezydenta. W obecnym rozdaniu rolę tę przejął specjalista od wszystkiego, wszędobylski profesor Nałęcz, służący mediom zdaniem na dowolny temat, w tym – niestety – również na takie, na których absolutnie się nie zna, co dość skutecznie podkopuje powagę Kancelarii. Prezydent (co zapisać trzeba na plus) uaktywnia się znacząco podczas rocznic patriotycznych, chociaż niektóre pomysły jego współpracowników są delikatnie mówiąc nie trafione – zwłaszcza kompletne fiasko obśmianej zewsząd akcji „Orzeł Może”, akcji po której skądinąd pojawiły się pytania o jej finansowanie i związanie (formalnie) apolitycznych mediów z konkretną partią.

Innym polem na którym Komorowski oddaje inicjatywę rządowi jest polityka zagraniczna – poza osobistym zaangażowaniem w przeciąganiu Ukrainy na Zachód, w ramiona Unii Europejskiej (w sumie nie wiadomo, czy nie jest to niedźwiedzia przysługa) prezydent odbębnia zagraniczne wizyty jako obowiązek, bez specjalnego osobistego wkładu w kształtowanie naszej dyplomacji. Wszelako najpoważniejszy problem może czekać Komorowskiego w drugiej kadencji, o szansach na którą opowiem za chwilkę. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory parlamentarne (co może się zdarzyć) i będzie w stanie stworzyć z kimkolwiek koalicję (co już takie pewne nie jest), to Belweder stanie się ostatnim bastionem Platformy Obywatelskiej, mającym jako taki wpływ na państwo. Dawni koledzy partyjni przyznają jednak ze smutkiem, że Komorowski typem wojownika nie jest; nie w smak mu szarpanie się z rządem i wetowanie ustaw pod naciskiem swoich przyjaciół z przyszłej opozycji. To może być dla prezydenta prawdziwy kłopot, ale o tym w jego środowisku (inaczej niż w ekipie Donalda Tuska) jeszcze się nie myśli.

Najważniejszym atutem Komorowskiego na połowę 2013 roku wydaje się być fakt, że po prostu nie ma z kim przegrać drugiej kadencji. Platforma innego kandydata nie wybierze, bo strzeliłaby sobie w stopę. PSL pohamletyzuje trochę, a potem poprze kandydata silniejszego koalicjanta. Ruch Palikota wybierze Palikota, SLD wybierze nie wiadomo kogo, ale tak czy siak nie będą się liczyć w rozgrywce. Startowanie Zbigniewa Ziobry (o czym się powolutku mówi) traktować należy w kategoriach humorystycznych. Pozostaje PiS, które na fali prawdopodobnych (o ile tendencja zwyżkowa się utrzyma) zwycięstw w wyborach samorządowych i europejskich może stanowić pewne zagrożenie. O ile prezes zdecyduje się w końcu kogo do tych wyborów wystawić. Sam Kaczyński? Raczej nie. Profesor Gliński? Mógłby, ale wciąż nie wiadomo, czy chciałby, zresztą to technokrata, człowiek czynu, mający jakieś pomysły na usprawnienie aparatu państwowego – niespecjalnie pasuje do roli prezydenta napisanej przez konstytucję. Zaprawdę, przynajmniej pod tym względem w Belwederze mogą być w miarę spokojni.

Chociaż to nie zmienia faktu, że okres laby i beztroski dla Komorowskiego już się skończył. Przed nim najtrudniejsze dwa lata kadencji.


trescharchi
O mnie trescharchi

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (131)

Inne tematy w dziale Polityka