Tomasz Łabuda Tomasz Łabuda
138
BLOG

Zanim się znudzę

Tomasz Łabuda Tomasz Łabuda Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Podjąłem pracę. Robię jako kura-nioska. Praca prosta, nie wymagająca specjalnych zdolności czy umiejętności. Monotonna i nużąca.
Poza świadomością, że niejako marnuję swój potencjał tam, to trafia mnie też świadomość ważności kontaktu z ludźmi. Tego, że można wiele z tego wyciągnąć, że bywa to źródłem Energii, endorfin. Może powodować uśmiech i żadnej negatywnej emocji nie zamierzam z tego brać. I udaje się to. Tym łatwiej pomaga to przetrwać tych kilka godzin pozostałych do pójścia do domu, im szybciej uświadomię sobie tę zależność.

Przez prawie minioną połowę roku poznałem jedną osobę, którą mógłbym określić w moim mniemaniu wartościową. Z jednej strony dużo, wszak to jest jedna więcej postać w moim życiu, zatem mógłbym powiedzieć, że jestem o tę jedną osobę bogatszy. Z drugiej strony bardzo mało, biorąc pod uwagę moje starania o to, częstotliwość pisania z ludźmi. Jest to też efekt pójścia w jakość tych znajomości, a nie w ilość. Nie w bezrefleksyjne pisanie o pogodzie, wymienianie się poglądami politycznymi czy o tym co się zjadło na obiad i jak bardzo to smakowało. Mam na myśli poznanie kogoś, takie pełne. Od drugiej strony, od kuchni. O poczucie się zaproszonym do lokalu wejściem od zaplecza, gdzie można zobaczyć co i jak funkcjonuje. Nie chodzi o to, żeby podobało mi się umeblowanie, kolor ścian czy panele na podłodze. Ale o to, czy jest tam przestrzeń, z jaką myślą tu stoi lampka i dlaczego tam są kolorowe zasłonki, zamiast czarno-białych. Lub też na odwrót.

Gdy znajomość jest powierzchowna, to wtedy może mieć to znaczenie czy ktoś lubi kolor biały czy czarny. Wtedy jest to kwestia gustów, powierzchownego dopasowania się do osoby ("lubisz disko-polo? ojej, ja też :3. co sądzisz, o najnowszym hicie mojego ulubionego zespołu?"). Wtedy jest o czym pisać, jest nić zrozumienia; wszak oboje znaleźliśmy już jakiś punkt zaczepienia, coś pod co można pociągnąć rozmowę. Jednak mnie to aż tak nie interesuję, czy ktoś lubi taką, czy inną muzykę. Bo to jest czysto kwestia gustów. Bardziej mnie interesuje, czy ktoś potrafi docenić inny gatunek, podczas gdy samemu najwięcej słucha się jednego. Przecież jeżeli ktoś, słucha danego zespołu, to znaczy że ta kapela potrafi dostarczyć rozrywkę. Im więcej potrafimy czerpać rozrywki/uspokojenia/odstresowania (najprościej: endorfin. Bo czy nie o to właśnie chodzi?) z jak największej ilości gatunków muzycznych, tym więcej muzyki nam się może spodobać. Nie jesteśmy już aż tak ograniczeni, dopasowani do jednej dziedziny, bo możemy czerpać to, co chcemy, z każdego gatunku. Dlatego nie przykładam w rozmowie wagi do gustów.

Jednak zwracam uwagę na to, co kto mówi. Czy ktoś nienawidzi czegoś i dlaczego. I za każdym razem zadaje przytoczone wyżej pytanie o to, jaki kolor ktoś lubi. Nie dlatego, że spędza mi to sen z powiek, ale dlatego że niemal za każdym razem wywiązuje się z tego ciekawa rozmowa. I oczywiście pokazuje, co kto ma do powiedzenia na zgoła błahy temat. Czy ktoś potrafi coś powiedzieć z sensem. To że ktoś lubi czarny to nie jest istotne, ale dlaczego czarny, co w nim widzi, dlaczego ten, a nie zielony, już takim dla mnie jest. Czy ktoś potrafi coś powiedzieć samemu z siebie i od siebie. Czy jest w tym nieraz jakiś sens, czy na zasadzie "aa bo tak". Oczywiście nie wyciągam z tego daleko idących wniosków, jednak pokazuje mi, mniej więcej, jaki grunt mam pod nogami i czy jest kruchy. I czy mogę sobie poskakać po nim, czy raczej wskazanym jest chodzenie na palcach i omijanie kłopotliwych pytań i tematów.

Często, gdy znajomość zaczyna się internetowo, dążę do jak najszybszego spotkania i to może być jedna z tych rzeczy, przez którą zrażam do siebie ludzi. Jednak nie chodzi mi o to, że jestem napalonym zwierzakiem i chce szybko odhaczyć kolejną (sic!) zdobycz. Nie jestem też absolutnie nachalnym w tym, staram się nigdy nie naciskać. Po prostu wiem, jak kruche i wątłe są internetowe znajomości. Że w poniedziałek mogę być szalenie ciekawym i interesującym gościem, z którym chce się non stop pisać, a we wtorek już nie jest wart wspomnienia. I odchodzi w niepamięć, bo są nowi, ciekawsi ludzie. Tacy, którzy jeszcze nie powiedzieli wszystkiego o sobie i można ich wysłuchać. Dopóki i ci się nie znudzą, a wtedy poznaje się nowych. Kto wie, może znajdzie się ktoś, kto też słucha disko-polo i można będzie wymienić się z nim poglądami na ten właśnie, wspólny temat?

Dążę chociaż do rozmowy telefonicznej. Trudniej zerwać z kimś kontakt, z kim przecież już się rozmawiało, albo nawet widziało na oczy. Staram się szybko "wyjść" z internetu, gdzie można być każdym, będąc przy okazji nikim. Gdzie można założyć jakąkolwiek maskę i być kim się chce. Kimś, kto zainteresuje rozmówcę. I kimś, do kogo wystarczy się nie odzywać, aby gość odszedł w niepamięć i w końcu dał sobie spokój. (Chociaż spotkałem się już z sytuacją, gdzie po kilkumiesięcznej, "normalnej" znajomości, wystarczy napisać do kogoś "dobra, to nara" i... nie ma już człowieka. Zniknął, razem ze swoimi pretensjami, problemami, światem. Nie ma go, będą inni. Jaki problem?).

Nie jestem na tyle kreatywną osobą, żeby zainteresować sobą wszystkich. Szukam nici porozumienia, zrozumienia. W końcu to jest zdecydowanie ważniejsze, niż wygląd zewnętrzny. Dlatego wolę się spotkać raz, poznać kogoś, zobaczyć na własne oczy, a dopiero potem decydować, czy warto w to brnąć. Chociaż bardzo często już na samym początku tej nici nie ma i znajomość jest bezzasadna. Nagminnym już jest to, że odpadam w przedbiegach, jestem mało interesujący czy też są inni, którzy są "lepsi", "fajniejsi". Sympatyczniejsi i "normalni" wszak nigdy nie ukrywałem, że do normalnych nie można mnie zaliczyć, czego też mam świadomość. Mam swój świat, żyję sobie w swojej skorupce jak ślimak. Czasem tylko wyjrzę na świat czułkami, jednak siedzę sobie w swoim świecie i czuję w miarę dobrze. Jednak mam też potrzebę komunikowania się ze światem i zapoznania też jakiegoś żółwia czy innego ślimaka, który będzie wiedział jak to jest żyć sobie ze sobą dla siebie. I będzie potrafić dostrzec to, o co mi chodzi i zrozumie.

Na razie do tego jest dość daleko. Nie jestem osobą, do której lgną ludzie tacy, z którymi chciałbym utrzymywać kontakt. Ciągła selekcja. Nie lubię być wobec nikogo nachalnym prawie w takim stopniu, w jakim nie lubię być olewanym. Widząc zmianę zachowania wobec mnie wraz z upływającym czasem. Dlatego właśnie nie lubię typowo "internetowych" znajomości. Są żadne. Są tak, jakby ich nie było. Tak, jakby dać zabawkę dziecku, pobawi się przez kilka godzin, aż ona się znudzi i wyląduję gdzieś w kącie. W końcu rodzice są dobrzy i zaraz sprawią nową, która zainteresuje kogoś może na nieco dłużej, a może na krócej. A ja zabawką nie jestem, tylko człowiekiem. I zawsze wymagam w miarę poważnego traktowania (owszem, często przychodzi mi rola błazna, ale nie będę takim, który jest potrzebny wtedy tylko, żeby tu i teraz poprawić humor).

Nie widzę też większego sensu "starać się" o kogoś w internecie (może tu jest właśnie mój błąd?). Również już to przerabiałem i nie mam dobrych doświadczeń. Starasz się sobą zainteresować, wymyślasz ciekawe tematy i błyskotliwe odpowiedzi, jednak dalej to jest tylko internet. I ma miejsce to, o czym pisałem wcześniej. Wystarczy jedno niedogadanie się, aby człowieka odrzucić, olać. Ja się mogę uzewnętrzniać, w końcu np po czasie w jakiś tam mały sposób "przywiązać" się do jakiejś osoby (piszę o scenariuszu, gdzie "staram się", próbuje kogoś sobą zainteresować, rozmowa "klei się", zatem chyba nietrudno tu nawiązać jakąś podstawową więź? Tak, wiem żeby nie uzależniać swojego nastroju od innych i tego już nie robię, jednak ciężko nie czuć chociaż małej przykrości czy rozczarowania w takim wypadku). Z autopsji wiem, że ludzie są bezczelni, mają tupet, ich horyzont myślowy rzadko kiedy sięga dalej, niż po czubek własnego nosa. Można "starać się", żeby nasz rozmówca chciał z nami nawiązać bliższy kontakt, jednak to już zależy od tej osoby. Jak jest w porządku to na pewno to zauważy. Ale doświadczenie uczy, że nie warto. Zdecydowanie częściej spotkałem się z olewaniem, rzuceniem w zamian w kąt. (Nie oczekuję wdzięczności, bo nie o to chodzi. Nie chce po prostu czuć zawodu, a o to w tym przypadku jest często).

Zwykle mam mało czasu. Szybko się innym nudzę. A gdy to widzę, to tym mniejszą mam chęć kontynuowania znajomości. To też jest przecież częścią karmy. Skoro ktoś mi daje negatywną emocję, to ja ją odrzucam. Sam staram się dawać tę dobrą, jednak nie przebiję się przecież na siłę, przez czyjąś mentalną ścianę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości