A wy za kogo mnie uważacie? (Łk 9,20)
Dzisiejsza Ewangelia opowiada nam, jak Jezus - używając potocznego zwrotu - „zasięga języka”. Prawdopodobnie, będąc Bogiem, doskonale znał opinie tłumu i najbliższych Mu uczniów na swój temat. Po cóż więc pytał?
Epizod ten - to próba odwagi dla apostołów. Może i prawdomówności, lecz przede wszystkim odwagi. Każdy z nas wie dobrze, że inną rzeczą jest mieć jakiś pogląd, inną zaś - głosić go publicznie. Dobrze to widać, gdy przychodzą czasy, w których odwaga tanieje.
Przerabialiśmy to w pierwszych latach tzw. III RP. Namnożyło się wtedy chętnych do nazywania rzeczy po imieniu, szafujących słowami „komuna”, „stalinowski terror”, „sowiecka okupacja”. A kto w „tamtych czasach” miał odwagę na publiczne stosowanie tak bezkompromisowych określeń?.
Dziś katolicy mają dobrą okazję przyjrzeć się swojej odwadze. Katolicy – czyli członkowie Kościoła Powszechnego, który jest odsądzany od czci i wiary na każdym kroku, z lewa i z prawa. Jak łatwo kupujemy epitety „ciemnogród”, „klerykalizm”, „fanatyzm religijny” i wstydliwie chowamy się z naszym katolicyzmem w prywatność.
Jak łatwo przechodzimy do porządku dziennego nad kuriozalnymi przypadkami obrażania i deprecjonowania naszych symboli religijnych – w majestacie tzw. nowoczesnego prawa. Jeszcze trochę i okaże się, że krzyż we własnym domu też jest niestosowny, bo obraża uczucia naszego gościa-ateisty.
Jeszcze trochę i zabronimy księżom, skądinąd również obywatelom, chodzić do urn wyborczych, żeby nam się kler nie mieszał do polityki.
Jeszcze trochę i kupimy filozofię „róbta co chceta” jako własną, a zawołanie Aleksego Tołstoja „Człowiek to brzmi dumnie” nakreślimy na drzwiach swego mieszkania zamiast tradycyjnego „K+M+B”.
Za kogo Go, my, dzisiejsi chrześcijanie, uważamy? Znamienną odpowiedź można znaleźć w reakcji na deklarację Dominus Iesus o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła ogłoszoną przez Kongregację Nauki Wiary, 6 sierpnia 2000 r. Deklaracja ta wywołała nieprawdopodobny klangor w tzw. „postępowych” środowiskach, zawsze żywotnie „zatroskanych” o Kościół. Nie przebierając w słowach wyrażano zaniepokojenie „bezkompromisową” postawą Kościoła katolickiego stanowiącą zagrożenie dla tak dobrze przecież rozwijającego się ekumenizmu i międzyreligijnego dialogu. Przykład: Ratzinger ogłosił dokument „Dominus Iesus”, którym Watykan przekreśla osiągnięcia 30 lat dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego, pisząc, że zbawienia mogą dostąpić wyłącznie wyznawcy Kościoła katolickiego i dzieląc Kościoły chrześcijańskie na lepsze i gorsze - obwieścił J. Pałasiński na łamach tygodnika „Wprost” (17 IX 2000).
A co na to my, szeregowi chrześcijanie? Czy stanęliśmy solidarnie w obronie naszej wiary zawierającej się w wyznaniu wiary, bo przecież deklaracja ta niczego, co stałoby z Credo w sprzeczności nie głosi? Czy w ślad za apostołem Piotrem gotowi jesteśmy publicznie głosić, że nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia [niż Jezus Chrystus], w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4,12)?
Za kogo Go uważamy? Sami sobie zasięgnijmy języka.
Moje zainteresowania koncentrują się wokół nauk ścisłych, filozofii, religii, muzyki, literatury, fotografii, grafiki komputerowej, polityki i życia społecznego - niekoniecznie w tej kolejności.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura