tsole tsole
217
BLOG

Gwiazda Wieczorna

tsole tsole Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Wobec przetaczającej się przez kraj fali pogardy dla prostych, niewykształconych ludzi (zwłaszcza wobec tych głosujących na PiS), fali, której dynamikę kształtują głównie środowiska celebrytów i polityków postanowiłem, na znak mojego zdegustowania i protestu "dać świadectwo" w obronie tych opluwanych i poniżanych ludzi. Sam się wywodzę z ubogiej chłopskiej rodziny i choć (dzięki ofiarności i wyrzeczeniu Rodziców i starszego rodzeństwa) ukończyłem studia i zdobyłem pewną pozycję społeczną, nigdy nie utraciłem szacunku dla środowiska, z którego się wywodzę i któremu zawdzięczam formację ducha i charakteru.

Owo świadectwo to dwa opowiadania dedykowane Ojcu Gwiazda Zaranna (poprzedni wpis) i dedykowane Matce Gwiazda Wieczorna (poniżej).


GWIAZDA WIECZORNA
Matce

Tramwaj sunął niespiesznie po torach wąskiej uliczki, turkocząc nieśmiało i rozsuwając na boki bladym światłem reflektorów kurtynę zmierzchu. Jakby za nic miał to, że już za kwadrans rozpocznie się mój dyżur w obserwatorium, na który nie chciałem się spóźnić, choć przecież do rozpoczęcia obserwacji i tak trzeba będzie czekać aż do chwili, gdy niebo nasyci się intensywnym granatem.
Miasto żyło jeszcze pełną piersią, lecz dało się już zaobserwować zwolnienie tempa po popołudniowym zgiełku. Uliczne latarnie budziły się niemrawo, jakby wstydliwie unikając konfrontacji z majestatem rozciągającej się na zachodnim nieboskłonie wieczornej zorzy.

***

Zobaczyłem Ją z okna tramwaju. W tłumie przechodniów zamigotała Jej charakterystyczna, lekko zgarbiona sylwetka; ten chód rozpoznałbym nawet na krańcu świata, tak trwały odcisnął ślad w mojej pamięci. Zatem miałem wewnętrzną pewność, że to Ona – wbrew rozsądkowi wskazującemu na praktycznie zerowe prawdopodobieństwo takiej możliwości.
Osłupienie nie sparaliżowało mnie – wyskoczyłem w biegu. To był odruch serca. Koniecznie musiałem Ją spotkać. Tak dawno się nie widzieliśmy. Przecież nie żyje od 25 lat!
Odzyskując równowagę po twardym kontakcie z ulicznym brukiem, usiłowałem nie stracić z oczu pojawiającej się i znikającej w morzu głów tej jednej, jedynej okrytej wzorzystą, zawiązaną pod brodą chustką. Przechodnie, których potrącałem, obrzucali mnie ciekawymi, czasem gniewnymi spojrzeniami, lecz nie zwracałem na to uwagi. Niestety, rozdzieliły nas czerwone światła na skrzyżowaniu. Z bezsilnością patrzyłem jak Ona znika w alejce parku. Gdy światła zmieniły się na zielone, ruszyłem pędem niczym sprinter. Biegnąc wzdłuż alejki rozglądałem się na boki. Przecież nie mogła ujść daleko!
Nie uszła. Dojrzałem Ją siedzącą na ławce opodal fontanny z posągiem anonimowego rzeźbiarza, który mało udolnie inspirował się obrazem „Narodziny Wenus” Botticellego. Najwyraźniej czekała na mnie, bo wstała i machając energicznie ręką, posłała mi ten swój równie unikatowy, ciepły, magiczny uśmiech! Podbiegłem rzucając się w Jej ramiona. Objęła mnie i przytuliła mocnym uściskiem, zupełnie nie przystającym do jej filigranowej postury.
– Mamo! – wysapałem zdyszany. – To niemożliwe! To nie możecie być Wy!
– A któż inny? Widzisz mnie, słyszysz, dotykasz... i poznajesz, prawda?
– Tak, ale to musi być halucynacja, złudzenie! Oszalałem, czy zmysły mnie oszukują?
– Zmysły oszukują? I kto to mówi? Astrofizyk! Kapłan świątyni nauki, w której Empiria jest Sędzią Najwyższym!
– Ale właśnie doświadczenie uczy, że takie zdarzenia nie mają miejsca w tym świecie!
– Synu poruszasz się ledwie po skromnych i wcale nie najistotniejszych dla Rzeczywistości rubieżach tego świata, jakimi są nauki przyrodnicze.
– Wiem, wiem – wiara i rozum są jak dwa skrzydła i tak dalej. Ale sceptycyzm jest potrzebny, a nawet uzasadniony, zwłaszcza w takich przypadkach jak ten – gdy wiara nagle wkracza w domenę rozumu, a na dodatek nie wszystko się zgadza...
– A co ci się nie zgadza, synu?
– Choćby to, dlaczego Wy, prosta i niewykształcona chłopka, nie mówicie gwarą, tylko nienaganną literacką polszczyzną? Skąd macie taką wiedzę i erudycję...
– Och, synu, skończ z tym pluralis maiestatis! Nie dość, że to dziś już niemodne i źle się kojarzy, to jeszcze użyte wobec istot „nie z tego świata” zupełnie nie pasuje.
– Dobrze Mamo - odrzekłem z lekka zażenowany.
– Zaś co do języka... nie ma on Tam żadnego znaczenia. Mogę mówić gwarą polską, czeską czy baskijską, mogę po chińsku, tajsku – a nawet językami, których formalnie nie ma...
– Takimi jak ci z Odnowy w Duchu Świętym?
– Takimi też. Język jest tylko narzędziem do wymiany informacji. Do wymiany myśli. Ale sama Myśl nie potrzebuje języka.
– Ale my potrzebujemy.
– Dlatego używam go w spotkaniu z tobą.
– A co z tą wiedzą i erudycją?
– Cóż, trudno to objaśnić. Powiem tylko, że Tam są one... ogólnodostępne.
– Co to znaczy?
– Że nie zdobywa się ich w trudzie badań, odkryć, edukacji. Są jakby naszą częścią.
– To niepojęte.
– Owszem, lecz nie powinno to być dla ciebie nowiną. Św. Paweł pisał przecież, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” .
– Zgoda, ale stąd też wynika, że Tamten Świat jest drastycznie odmienny od naszego. Mamo! Umarłaś, czyli opuściłaś ten świat ćwierć wieku temu. Wierzę że wraz ze śmiercią nie kończy się życie. Że jest Tamten Świat. Że Ty w nim żyjesz. Ale trudno mi uwierzyć, że nagle przyszłaś się tu ze mną spotkać. Przecież nikt stamtąd nie może się tu przedostać!
– Mylisz się synu. Wciąż tu jesteśmy.
– Ale się nikomu nie ukazujecie!
– Owszem ukazujemy, prowadzimy rozmowy, jak ja teraz z tobą.
– Gdyby tak było, świat pełny byłby relacji z takich spotkań!
– Takie relacje są, ale nie dajecie im wiary. Ty też wolisz mówić o sceptycyzmie niż w pełni otworzyć się na dar naszego spotkania. A odwiedzamy was bardzo często. Obcowanie Świętych nie jest jakimś wydumanym przez teologów dogmatem, tylko najprawdziwszą rzeczywistością. Ta przestrzeń jest gęsta od istnień!
– Być może, ale są one dla nas niewidzialne!
– Przecież mnie widzisz, ale po mojej wizycie nie polecisz do prasy chwalić się nią.
– Ja nie polecę, ale inni z pewnością by to zrobili.
– Doprawdy? Masz smartfona?
– Mam, ale co to ma…
– Możesz zrobić słitfocię z mamusią?
Chcąc nie chcąc wyciągnąłem aparat. Na podglądzie Mama, objąwszy mnie ramieniem, uśmiechała się do obiektywu. Pstryknąłem, obraz znieruchomiał, lecz Jej na nim nie było.
Zdębiałem.
– Teraz chyba rozumiesz, że polecieliby do tej prasy z pustymi rękami. Wasza technologia nie „obsługuje” całej Rzeczywistości. Jedziesz do obserwatorium, prawda?
– Tak.
– Od tysiącleci gapicie się w niebo, od stuleci fotografujecie. I co? Myślisz, że ono wygląda tak jak na tych zdjęciach?
– Wiem, że nie. Zwłaszcza ostatnio dostaliśmy w kość z tą czarną materią i energią. Ale to chyba niewiele ma wspólnego z duchami?
– Może tak, a może nie… – Matka uśmiechnęła się zagadkowo.
– Żebyśmy tylko się rozumieli, bo w naszym języku „niebo” to termin niejednoznaczny. Mam teraz na myśli kosmos, wszechświat. Nie zaświaty.
– Ten podział na „światy” i „zaświaty” jest, prawdę mówiąc, uproszczeniem. Powiedziałeś, że nikt stamtąd nie może się tu przedostać, całkiem jakby to były dwa państwa rozdzielone granicą z budka strażniczą, celnikami... Tymczasem ja ci powtarzam: ta przestrzeń jest gęsta od istnień. Istnień czyli bytów. Także niematerialnych. Rzeczywistość – ta przez duże „R” – jest jedna. Nie ma podziału. To nie jest tak, że na Rzeczywistość jest założony jakiś filtr, sito, które odsiewa byty materialne, pozostawiając je tutaj, podczas gdy te niematerialne buszują sobie po zaświatach.
– Ja wierzę, że w naszym, materialnym świecie egzystują byty niematerialne, wierzę, że mamy duszę, która po śmierci trafia… no właśnie, gdzie trafia skoro nie ma granicy, nie ma sita?
– Wciąż sprowadzasz rzecz do lokalizacji. Ona ma sens jedynie w tym świecie, gdzie funkcjonuje układ odniesienia.
– Czasoprzestrzeń?
– Tak. Rzeczywistość (ta przez duże R) ją obejmuje, ale nie wyczerpuje. Jest PONAD nią, ale nie w sensie lokalizacji, lecz hierarchii.
Zamilkłem na chwilę. Nie to, by brakło mi argumentów (zresztą nie w tym rzecz żeby się z Mamą, czy też może z Jej awatarem spierać), lecz ten styl intelektualistki swobodnie żonglującej argumentami z przestrzeni ratio był tak odległy od osobowości Matki jaką znałem i pamiętam... Choć z drugiej strony Mama miała w sobie spore zasoby ciekawości świata, pragnienia poznania, tylko los rzucił ją w czas i miejsce niesprzyjające temu, by one się rozwinęły. Pamięć podsunęła mi zdarzenie z czasów studiów, gdy przywiozłem do domu teleskop Maksutowa i zrobiłem rodzicom seans astronomiczny. Tata trochę zerkał, ale bez większego zainteresowania (zresztą chyba niewiele widział, bo już miał kiepski wzrok), ale Mama wykazywała spore zainteresowanie, zwłaszcza Księżycem, który był w pierwszej kwadrze i jego kratery wspaniale wynurzały się z ciemności na linii terminatora. Zachęcony tym zainteresowaniem, po seansie pokazałem Jej bogato ilustrowany numer specjalny miesięcznika „Ameryka” (z którego zdobycia w tamtych latach bardzo byłem dumny) poświęcony pierwszej wyprawie na Księżyc. Mama oglądała zdjęcia, dopytywała się o szczegóły, a gdy doszliśmy do końca, skwitowała to jednym zdaniem: bardzo to wszystko ciekawe, ale ja i tak w to nie wierzę.
– Myślisz sobie, że ta rozmowa nie pasuje do mnie, prawda? – Mama wyrwała mnie z zamyślenia.
Prawda. Jakby czytała w moich myślach. Może zresztą i czytała.
– Chyba się nie dziwisz, Mamo – odparłem. – Nie pamiętam Cię jako intelektualnego giganta, tylko jako – owszem, rezolutną i bystrą, lecz jednak prostą i poczciwą chłopkę. Ten styl naszej rozmowy bardziej pasuje mi do Pani Profesor, która prowadziła mnie przez skomplikowany świat astrofizyki teoretycznej.
– Właśnie prosi, aby ci przekazać pozdrowienia – powiedziała z uśmiechem Mama. – A co do stylu tej rozmowy – cóż, staram się używać języka, pojęć, które mnie za życia były co prawda obce, lecz tobie są bardzo bliskie. Ale, jak już mówiłam, język nie jest najważniejszy.
– Owszem, ale ważna jest osobowość. Ty, z tym sposobem rozmowy, argumentowania nie pasujesz do Tej, którą znałem i którą pamiętam. Czy w takim razie możemy mówić o ciągłości osobowości w przejściu z tego świata do Tamtego?
– Na pewno wchodzimy Tam w nową jakość, zupełnie niewyobrażalną i nie dającą się wyrazić za pomocą żadnego języka, żadnego z możliwych tu systemów pojęciowych, ale mimo że każdy z nas jako byt niejako „rozpuszcza się” w Bycie, ma niezachwianą pewność co do swojej tożsamości.
– I odrębności?
– Odrębności też, choć dzieje się to jednocześnie w pełnej Jedności z Bytem. Wiem, to nie jest strawne dla ludzkiej logiki, dla logiki tego świata.
– A co powiesz o ciągłości osobowości u martwo urodzonych, albo zmarłych w podeszłym wieku, z zaawansowaną sklerozą, alzheimerem, czy po wylewie, którzy umierają już jako warzywa, bez świadomości? Jak to się ma wobec tych umierających w pełni życia, w pełnej przytomności i świadomości?
– Upraszczając, powiedziałabym, że świadomość nie jest duszą, lecz jej mieszkaniem za życia. Natomiast bagaż wiedzy który zdobywamy (lub nie) na tym świecie nie ma żadnego znaczenia wobec tego, co jest Istotą Bytu.
– Wiesz Mamo, ja często myślę o tych sprawach i zawsze kończy się to bolesnym zderzeniem z murem niepojętości. Ale to mnie nie zniechęca. Wręcz przeciwnie.
– Nic dziwnego, masz mentalność naukowca.
– Zgadza się. Pamiętasz, Ojciec powtarzał mi „od małego ciągnęło ci ten łeb ku górze”. I rzeczywiście – jako przyrodnika fascynowało mnie, i wciąż fascynuje, odkrywanie mechanizmów rządzących tym światem. Rozumiem, że Ty jako żyjąca w pełnej Jedności z Bytem, znasz teraz te mechanizmy jak własną kieszeń?
– Przede wszystkim nie „teraz” bo Tam nie ma czasu i nie „własną kieszeń”, bo ani kieszeni, ani żadnej „własności” Tam nie mamy. A teraz poważnie: co do mechanizmów – mogę tylko powiedzieć, że są prostsze niż ktokolwiek na tym świecie mógł i może przypuszczać – także wielcy geniusze. Intuicyjnie czuł to św. Paweł, gdy pisał: „mądrość tego świata jest głupstwem u Boga” . Dlatego Tam Einstein śmieje się ze swoich, tutaj stworzonych teorii. Oczywiście używam tu przenośni, bo pojęcia śmiechu, płaczu, czy innych uczuć mają Tam inny wymiar.
– Jaki?
– Najcelniej wyraził to św. Augustyn mówiąc „niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Bogu” .
Mama wstała i odruchowo wygładziła spódnicę.
– Odchodzisz już? – spytałem zaniepokojony.
– Nie, ale przejdźmy się troszkę. Skoro już tu jestem, chciałabym objąć wzrokiem przestrzeń...
– To ciekawe. Właśnie, cytując Augustyna, sugerowałaś, że Tam nie ma już żadnych pragnień, żądz, oczekiwań... Że Tam po prostu jest się spełnionym, trwa się w Bycie... A teraz jednak masz jakieś pragnienie, czegoś chcesz...
– Ale ja teraz jestem troszkę tu, troszkę Tam – roześmiała się Mama.

***

Ruszyliśmy powoli przed siebie. Alejka prowadziła na wzgórze, gdzie znajdował się taras widokowy. Spojrzałem w górę – na mocno już granatowym niebie wykwitły gwiazdozbiory. Pomyślałem o tym, że właśnie powinienem wprowadzać współrzędne do komputera sterującego teleskopem i w myśli uśmiechnąłem się – tak zdawało mi się to odległe i nieistotne.
Nieco niżej, zanurzona w wieczornej zorzy jaśniała Wenus. Tyle razy już widziałem ten obraz, a wciąż doznawałem zachwytu.
– Zobacz Mamo, Wenus – szepnąłem.
– Jako Wenus – żachnęła się – Gwiozda Wieczorno!
Spojrzałem na Nią zdumiony.
– Skończyłaś już z tą intelektualną manierą?
– Gdy popatrzyłam w niebo poczułam się jakoś... bardziej tu niż Tam.
– Dla mnie stałaś się teraz bardziej Mamą niż nadprzyrodzonym mędrcem.
Przytuliła się do mnie mocno. Z głębin pamięci przywędrował obraz, który utrwaliłem kiedyś w wierszu:

upał
rozleniwiał powietrze
mięśnie
śpiewały zmęczeniem
snopy zboża
karnie trzymały szyk
dłonie Matki
tkliwie łamały chleb

wtedy właśnie
poznałem Ciebie


– Piękny ten wiersz – szepnęła Matka. Jednak czytała w moich myślach. – Wiesz jak często byłam z ciebie dumna?
– A jak często zawstydzona?
– Nie chcę o tym mówić.
– Dlaczego?
– Owoce powinny iść na stół, a zgniłki na kompost.

Milczeliśmy aż do tarasu widokowego. Szpaler drzew ciągnący się wzdłuż alejki układał się w formę katedralnej nawy. Cały ten czas walczyłem z niezrozumiałym wstydem przed zadaniem Mamie pytania, które mnie nurtowało. Wreszcie go przełamałem.
– Mamo, powiesz mi dlaczego przyszłaś?
– Pamiętasz „gorejący krzak”? – odpowiedziała szybko jakby się tego pytania spodziewała. Nic dziwnego, skoro znała moje myśli.
– Ten z Mojżeszem?
– Nie. Ten ze mną – odrzekła i rozpoczęła recytację. Słowa wypowiadane niemal szeptem spadały jak jesienne liście
i wsiąkały w żwir alejki:

Cmentarną ciszę okrył
muślinowy szum drzew
haftowany szczebiotem złotym

przez ruchliwy szelest znicza
usłyszałem Twój śpiew
płynął smugą światła
tęsknoty

przez kurtynę
zastygłego powietrza
poczułem Twój dotyk
który wszystko wie...

czy Stamtąd wciąż
chronią mnie
ramiona Twe?

Ty już wiesz
jak Tam jest
spokojna w Domu Pana

a ja tu
sam
na kolanach
drżę
przed gorejącym krzakiem
Miłości Twej
Mamo


Słuchając, rozpamiętywałem tę moją modlitwę przy grobie Matki na cmentarzu, podczas której poczułem Jej obecność i wzruszyłem się do głębi. Odwróciłem głowę, jakbym wstydził się przed Matką zeszklonych oczu. Tymczasem Ona mówiła wciąż niemal szeptem, tak że z trudem wyławiałem słowa z szumu drzew.
– Napisałeś to po mojej pierwszej wizycie.
– Wizycie?
– Tak. Tam, na cmentarzu, przecież o niej teraz myślisz. Więc postanowiłam spotkać się z tobą raz jeszcze. Tym razem bardziej hmm... fizycznie, niż mistycznie.
– Bardziej ratio niż fides?
– Tak. I co? Która wizyta ciekawsza?
– Trudno zdecydować. Myślę, że rzeczywiście potrzebne są oba skrzydła.
– Cieszę się, że to powiedziałeś – ucałowała mnie w czoło. – Nie zapomnij przypominać tego swoim kolegom po fachu.
– A ja cieszę się, z tego spotkania. Z tego, że tym razem porozmawialiśmy.
– Pierwszym razem też rozmawialiśmy. Tylko bez języka – roześmiała się spontanicznie.

***

Rozstaliśmy się na tarasie widokowym. Pogodnie, bez szlochów, wielkich wzruszeń i dramatycznych gestów. Mama objęła dłońmi moją głowę i uczyniła kciukiem na czole znak krzyża, całkiem jak w dzieciństwie. Potem odeszła bezszelestnie, bez cudownych artefaktów w rodzaju anielskich skrzydeł, czy zstępujących obłoków. Po prostu rozpuściła się w amarancie nieba.
Wolnym krokiem schodziłem alejką w kierunku miasta nie zważając na to, że smartfon przywoływał mnie do rzeczywistości niecierpliwymi esemesami zaniepokojonych kolegów z obserwatorium.
Przez sennie tańczące na nieboskłonie gałęzie topoli migotała srebrna iskra Gwiazdy Wieczornej.

Toruń, styczeń 2017 r.

tsole
O mnie tsole

Moje zainteresowania koncentrują się wokół nauk ścisłych, filozofii, religii, muzyki, literatury, fotografii, grafiki komputerowej, polityki i życia społecznego - niekoniecznie w tej kolejności.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura