twardek twardek
169
BLOG

'Tylko nie mów nikomu' - cyngle dwa Cz.II

twardek twardek Polityka Obserwuj notkę 2

Oczyśćmy przedpole. Osobiście uważam, że ci ludzie z duchowieństwa, którzy są homoseksualistami, kochankami w niejawnych związkach partnerskich, wreszcie pedofilami - w Kościele byli, są i będą. Będą! Zgaduję, że będą, bo wszystkie te kategorie dewiacji będąc uwarunkowane - nie są tym samym rezultatem całkiem swobodnie podejmowanego wyboru odnośnie do osobistej orientacji seksualnej. Najmocniejsze usprawiedliwienie mają ci, którzy są uwarunkowani genetycznie do maksimum na osi zaburzeń. Z drugiej strony ich właśnie obciąża to, że w kierunku do środka tej osi, mianowicie biseksualistów - są 'wirusami' zakażającymi uplasowanych w tym przedziale osobników. Co do genezy dziwadła 'pedofil'- niczego nie potrafię zgadywać. Duchowni dotknięci wszystkimi tymi dewiacjami są dla Kościoła wrzodem ropiejącym, albo jak powiedział ks. prof. Dariusz Oko - 'homorakiem'. Dla zaprzysięgłych wrogów zewnętrznych stanowią amunicję, strzelanie z której (vide walący z okopu Sekielscy) jest obliczone na negatywne oceny i reakcje wiernych, co zwolna ma tworzyć krytyczną masę (pustych kościołów), osiągnięcie której musi spowodować śmierć KK. W tym wymiarze kłopotów, mleko się rozlało i Kościół (instytucjonalny + my - wierni) dla przetrwania teraz już po prostu musi zneutralizować tą grupę duchownych. Nie wiadomo, jaka jest ilościowo rzeczywista skala wynaturzeń, a co za tym idzie skutków dla potencjału kadrowego kościoła instytucjonalnego. Bogatego wyboru rozwiązań istniejącego stanu rzeczy nie ma. Zdaje się, że:   

- Homoseksualiści oraz pedofile (ci ostatni - jeżeli nie zajmie się nimi już teraz wymiar sprawiedliwości?), powinni poddać się bowiązkowej kastracji chemicznej, lub odejść z Kościoła,

- Duchowni-kochankowie z niejawnych związków, powinni mieć szansę zalegalizowania stanu rzeczy (założenia rodziny) i w innym statusie służyć nadal Kościołowi (np. na pozycji servus Ecclesiae, w odróżnieniu od presbyter? - lub coś podobnego). Oczywiście, wymaga to uchylenia celibatu, który powinien być wyborem (np. św. Jan Chrzciciel, św. Paweł) a nie obowiązkiem. To chyba jest poza dyskusją. Co do oporów - kościół instytucjonalny wprowadził celibat a zatem może go też znieść, albo pozbawić atrybutu obowiązkowości.

Co do zapobiegania przenikaniu do Kościoła osobników z dewiacją - sprawa jest dla specjalistów, którzy zapewne coś pożytecznego wymyślą.

Na ile skuteczne byłyby działania jw. - trudno wyrokować. Napewno struktura kadrowa kościoła instytucjonalnego i jej wewnętrzne relacje ulegną znacznemu uzdrowieniu. Koniecznemu tym bardziej, że jest jeszcze inny problem, nie wiem czy nie poważniejszy niż wykorzenienie dewiacji. Chodzi o słabnięcie wiary. Przytacza się ostatnio wypowiedź Bendykta XVI, w której stwierdził, że największym problemem w Kościele jest brak wiary w Pana Boga... (kontekst - herarchowie KK, w tym ze środowiska Kurii Rzymskiej!).

Na ile rozumiem ten z kolei proces, to jest to rezultat nie tylko postępu cywilizacyjnego, w tym odkryć naukowych, ale też od samego początku wystepująch 'miękkich' słabości kanonu. Sam, przed wielu laty, po przeczytaniu Biblii doszedłem do wniosku, że to, co można w Starym Testamencie uznać i czego nie da się 'obalić' ani teraz ani w przyszłości, to Dziesięć Przykazań (mając na uwadze, że 1-sze jest przejawem niezrozumiałego motywu, właściwie potrzeby stanowienia i w tym sensie ma charakter poza-doktrynalny). No więc z ST mam niewiele, ale trudno żeby było inaczej. Bo jak np. można przyjmować przyznanie o zawiści i mściwości, albo pouczenie, iż bratu swemu nie można pożyczać na lichwiarski procent, natomiast obcemu można...? Lud jest prowadzony przez pustynię kierując sie pióropuszami dymu i ognia używanego pojazdu... W kilka setek lat później Ezechiel miał możność wsiąść do tego(?) pojazdu, który - na podstawie opisu Ezechiela właśnie - inż. Blumrich z NASA odwzorował konstrukcyjnym widokiem zgrabnego lądownika...

Na szczęście, poza Dziesięciorgiem Przykazań, mamy Nowy Testament, tj. zawartą w nim naukę Jezusa i opisane czyny Jego, które w wymiarze doktrynalnym są poza wątpliwościami. Nauce Jezusa postęp i odkrycia naukowe nie szkodzą i nigdy nie zaszkodzą. Czym bowiem można obalić wskazanie - wprawdzie nieosiągalnej dla nas w pełni, postawy: uderzy cię w jeden policzek, nadstaw mu drugi. Nieosiągalne w pełni, czyli osiągalne częściowo, i jako takie tylko dlatego, że w naszej podświadomości to wskazanie do realnych zachowań zostało dzieki tej nauce trwale zakotwiczone. Co do relacji z bliźnimi - wystarczy troche dłużej pożyć, by wiedzieć, że nie da się zaprzeczyć też kapitalnej przestrodze Jezusa, iż pierwej wielbłąd wnijdzie przez Ucho Igielne niźli bogacz do Królestwa Niebieskiego...

Tak, czy owak, z myślą o tej bardziej wykształconej ale i bardziej dociekliwej części społeczeństwa, która wytycza drogę reszcie - przepracowanie kanonu wydaje się więc być koniecznością. W gruncie rzeczy jest to sprawa dopasowania dość zastarzałej 'pasterskiej świadomości' kościoła instytucjonalnego - do obecnej kulturowo-cywilizacyjnej świadomości wiernych. Niewspółbieżność tych świadomości doprowadziła do tego, co jest teraz. A tu, w Polsce, mamy stan, w którym np. tylko 25% młodego pokolenia z katolickich rodzin praktykuje w swojej wierze.

Co do przyszłości tak zmienionego kanonu, jest nadzieja wsparcia ze strony nauki. U rosnącej już liczby ludzi ze środowisk naukowych z najwyższej półki, pojawiają się głosy m.in. o rzeczywistości wszechświata jako wyniku'inteligentnego projektu'. Czyli kreacjonizm... Zdołano już matematycznie wykazać bezsens założeń, że to, co mamy jest produktem jedynie ewolucji. Są repliki oparte na oszacowaniu prawdopodobieństwa, mi.in. taka: 'takie założenie oznacza 'naukową' wiarę, że przelatujący nad złomowiskiem Boeing spowodował wyrwanie elementów złomu, który następnie zespoliły się w następnego Boeinga'... Trzeba to dostrzegać i za tym nadążać. Inaczej mówiąc, duchową platformę egzystencji naszej wspólnoty musimy i teraz i stale unowocześniać.

---

Jest jeszcze jeden problem w funkcjonowaniu kościoła instytucjonalnego - nadmiernie rozbudowana w pionie hierarchia. Hierarchowie nie 'czują' chyba wiernych, wierni nie 'widzą' hierarchów. Dla ilustracji: w partyjnym kanale sprawozdawczości w PRL, 'wynik za miniony rok' zgłaszany przez przedsiebiorstwo komitetowi miejskiemu podano w rzeczywistej wysokości np. 80% wyniku planowanego. Komitet miejski nie mógł przyznać się do niewykonania planu, więc przesyłał w swym sprawozdaniu wynik w wysokości 101% planowanego, zaś z następnego szczebla, komitetu wojewódzkiego płynęło do KC sprawozdanie z wynikiem na poziomie 110% planowanego. Jeżli nawet KC rzetelnie poprzestawał na otrzymanych danych, to oczywiście w obwieszczanych syntezach o osiągnięciach zawarte były przekłamania, wieszczące dobrostan całkowicie sprzeczny z odczuciami społeczeństwa. Było to rezultatem wielu czynników, w tym napewno negatywnej selekcji ludzi do zarządzania, systemu ocen motywacji i awansów, generującego bardzo przydatny im fałsz. Na takim gruncie kształtowały się 'kolektywy' wzajemnej adoracji, egzystujące dla utrzymania gnuśnej konsumpcji. Czy nie przypomina to obiegu 'informacji' w Kościele?

Mnie osobiście film Sekielskich nie zaszkodził. Wieloletnia już świadomość istnienia ciemnej strefy funkcjonowania kościoła instytucjonalnego nie rzutowała i nie rzutuje jakoś extra negatywnie na moją ocenę. Uważam, że nawet taki, jaki jest robi per saldo dobrą 'robotę', natomiast z faktu, że niektórzy duchowni uprawiają właściwe laikatowi bezeceństwa, wyciągnąłem onegdaj wniosek, który ustawił mnie na ścieżce kroczenia przez wiarę bez ryzyka powierzania swojej prywatności osobie, co do której nie mogę mieć pewności, że ma do tego moralne prawo, a poza tym, że mogę jej ufać. Ale większość moich braci w wierze nie jest chyba w stanie tak luźno myśleć i dlatego konieczne jest dzieło oczyszczenia. Przychodzi mi przy tym do głowy dziwna myśl, mianowicie nasze państwo ma podstawy, możliwości i obowiązek, powtarzam - obowiązek, wsparcia tego procesu. Kościół instytucjonalny pozostawiony sam sobie, z wiernymi za ogrodzeniem - nie zdoła sobie z tym poradzić.

Jeżeli przedsięwzięcie zostanie podjęte, to już na etapie trójstronnego uzgodnienia działań (państwo - kościół instytucjonalny - wierni) - częściowo efektywna, jak dotąd, zaczepka Sekielskich okaże się wprawdzie podwójnym, ale chybionym, może też i zabawnym wypałem: (1) drastycznym uderzeniem w pedofilę, co już ma miejsce, (2) przetrwaniem Kościoła w Polsce. W takiej sytuacji będziemy mogli cieszyć się, że sponsorzy autorów filmu nabili im dwururkę bumerangami...

---

Tych z Was, którzy godzą się ze mną co nowej roli nauki Jezusa, Bożego Syna - w kanonie, zachęcam do odsłuchania swego rodzaju mantry 'Meditácie', wyśpiewywanej przez słowackich bodaj zakonników. Wsłuchać się w tą cudowną frazę można ewentualnie przy świecy. Może z nadzieją, że pojawiający się po kilkunastu sekundach Jezus z Całunu Turyńskiego, wprawdzie pogrozi palcem ale z uśmiechem wybaczenia? Chyba warto spróbować. Zresztą, ateistów też zachęcam do posłuchania. Lepiej poznacie swego wroga:

https://www.youtube.com/watch?v=y0L8-fwC0zc

twardek
O mnie twardek

inżynier 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka