Inicjatorami referendum w sprawie odwołania prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego, które odbędzie się 17 stycznia, są co prawda aktywiści SLD, ale pod akcję podczepiła się PO. Uderzeniem w prezydenta obie partie rozpoczynają kampanię przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi.
Chociaż jeszcze niedawno PO współrządziła miastem, dziś jednak zarzuca Kropiwnickiemu złe rządy. Poglądy działaczy Platformy zmieniły się po tym, gdy SLD udało się zebrać podpisy pod wnioskiem o referendum, a jeszcze bardziej, gdy w połowie listopada 2009 roku udało się odwołać prezydenta Częstochowy Tadeusza Wronę. Wcześniej PO była przeciwna referendum. A poseł Stefan Niesiołowski deklarował, że nie zamierza brać w tym udziału.
– Uważam to referendum za zwykłą awanturę polityczną. Pół roku przed wyborami nie robi się takich rzeczy, poza tym prezydent ma zasługi – mówił lokalnej gazecie Niesiołowski. Jednak tuż po wieściach z Częstochowy, lokalna PO stwierdziła, że „negatywnie ocenia Kropiwnickiego” i wzywa do udziału w referendum.
Dla Mariana Papisa, radnego od lat współpracującego z prezydentem, nagła zmiana tylko pozornie jest tajemnicza: – Zobaczyli, że jest szansa na wygraną, a choćby na pokazanie się i chcą z niej skorzystać. Jednak gołym okiem widać, że ich najważniejszym celem nie jest odwołanie prezydenta, lecz wybory samorządowe – mówi radny Papis.
Studiuj we Wrocławiu
Choć wybory samorządowe odbędą się jesienią, sporo już wiadomo. A w najbliższych tygodniach będzie wiadomo jeszcze więcej, bo wtedy będą się ważyć losy kandydatów na kandydatów na prezydentów i burmistrzów miast. Wystartuje ogromna większość tych, którzy już piastują te urzędy. Oni mają łatwiej, ale i tak wielu chucha na zimne.
Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia, pojawił się na ponad 100 wielkich planszach rozwieszonych w kilkunastu większych podwrocławskich miastach.
– Prezydent zadeklarował, że będzie się ubiegać o prezydenturę we Wrocławiu. I chcąc oddalić różne sugestie polityków, kampania nie była prowadzona w samym mieście – tłumaczy prezydenta Dutkiewicza jego rzecznik Marcin Garcarz.
Tyle że – jak zwraca uwagę opozycja – ludzie prezydenta chcą powalczyć też o sejmik wojewódzki, a ten jest wybierany także tam, gdzie zawisły banery.
Kto powalczy z popularnym w Rzeszowie prezydentem Tadeuszem Ferencem z SLD, jeszcze nie wiadomo. Z PSL może były minister Aleksander Bentkowski, z PiS być może Krzysztof Kaszuba, rektor rzeszowskiej uczelni. I choć ich szanse nie są wielkie, Ferenc nie zasypia gruszek w popiele. Wyborców szukał intensywnie w sąsiadujących wsiach, które… starał się włączyć do Rzeszowa.
Rozpoznawalny Kracik
Jest jesień 2009, Kraków. Lewica atakuje setkami plakatów radnych prawicy, którzy głosowali przeciwko jednej z inicjatyw prezydenta miasta Tadeusza Majchrowskiego, związanego z SLD. – Pan Majchrowski dba o propagandę – ocenia poseł PiS. – Przeciek z centrali SLD, że to właśnie on będzie kandydatem na prezydenta RP, też nie był przypadkowy – dodaje.
O Kraków powalczy najpewniej też wojewoda małopolski Stanisław Kracik, głośny niegdyś burmistrz podkrakowskich Niepołomic, a potem poseł UW. On też był, jest i będzie widoczny w mediach.
– Propozycję przyjął i zapowiedział prace nad programem – chwali kolegę Róża Thun, krakowska pełnomocnik PO. Według niej decyzja o kandydacie zapadła w wyniku długotrwałych konsultacji, a za Kracikiem przemawiały „dokonania samorządowe, otwartość na ludzi, umiejętność słuchania, ogromna rozpoznawalność w różnych środowiskach”.
Konkurencją dla kolegi Róży Thun będzie może poseł Zbigniew Wassermann, były koordynator służb specjalnych w rządzie PiS. – Mamy jeszcze czas na decyzje – kryguje się jednak poseł. – Mamy dobrych kandydatów na kandydatów i w Krakowie, i np. w Warszawie. Ja jestem w tym gronie – przyznaje jednak.
Ale Warszawa to szczególnie trudny teren dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Niełatwo walczyć z obecną prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz, a nawet Dariuszem Rosatim, którego najpewniej wystawi postkomunistyczna lewica. Kandydatura Pawła Poncyljusza (albo Elżbiety Jakubiak) nie gwarantuje przejścia do drugiej tury wyborów.
Mus, to mus
Trudno będzie też PiS na Wybrzeżu. W Szczecinie nie wyklucza startu Joachim Brudziński, jeden z liderów PiS. – Z pewnością jednak będzie kalkulował możliwość wygranej – zastrzega szczeciński dziennikarz, od lat obserwujący scenę polityczną. – Rywali może mieć bardzo mocnych.
O fotel powalczą – jak przewiduje – i obecny prezydent Krzystek, i popularny były poseł PO Krzysztof Zaremba. – Ale przede wszystkim Bartosz Arłukowicz, gwiazda SLD, o której głośno w związku z pracą w komisji hazardowej – dodaje dziennikarz.
W Gdańsku już dawno pojawił się pomysł wystawienia do rywalizacji z Pawłem Adamowiczem, popularnego w Pomorskiem europosła Tadeusza Cymańskiego. Argumenty: – Jest lubiany, znany, a mimo braku kampanii w wyborach do Parlamentu Europejskiego, miał świetny wynik – mówi cytowany już poseł PiS. Sam Cymański, jak powiedział dziennikarzom, musi się głęboko nad tym zastanowić.
Mus, to mus, ale Wassermann i Cymański, jak twierdzą politycy PiS, nie palą się do startu w wyborach na prezydentów miast. Są jednak i tacy znani posłowie, którzy poważnie myślą o wyborach samorządowych. Np. Eugeniusz Kłopotek z PSL, nie wykluczający walki o fotel prezydenta Bydgoszczy i Marek Wikliński z SLD, zastanawiający się nad wyścigiem o prezydenturę w Radomiu.
– Prezydent ma większą moc sprawczą niż poseł – tłumaczy Wikliński, przyznając jednak, że mandat poselski daje politykowi większy prestiż. Zawsze jest coś za coś, trzeba wybierać.
Siedem chudych lat
Scenariusz rozpisania referendów w Łodzi i Częstochowie był podobny: w centrach zbierano podpisy, były też telewizyjne migawki, zdjęcia i sympatyczne artykuły w gazetach. Oba miasta stały się dla SLD poligonem doświadczalnym przed wyborami samorządowymi. I choć władze krajowe partii zapewniają, że nie jest to ogólnopolska strategia, lecz decyzje lokalnych struktur, Grzegorz Napieralski, lider SLD mówił, że trzyma kciuki za kolegów.
W Częstochowie podpisy zbierała „grupa mieszkańców”, wspierana przez Sojusz. W Łodzi SLD wystąpił pod własnym szyldem. Już dwukrotnie ich ludzie wyraźnie przegrali z Kropiwnickim. Także w radzie miasta eseldowcy są dopiero trzecią siłą. Jednak po siedmiu chudych latach znów chcą być w grze.
– Eseldowcy chcą wykorzystać okazję, jaką daje referendum, do promocji swojej podupadłej partii – mówi Krzysztof Piątkowski, wiceszef rady miasta z PiS.
Żądna sukcesu, w mieście ministrów Drzewieckiego i Grabarczyka, gdzie ostatnio ponosi porażki, jest również PO. Przed trzema laty Krzysztof Kwiatkowski, dziś minister sprawiedliwości, nieznacznie przegrał z Kropiwnickim.
Łódzkie referendum ma kosztować oficjalnie około miliona zł. Jednak według wiceprezydenta Włodzimierza Tomaszewskiego, wymienianego na następcę Kropiwnickiego (obecny prezydent zapowiedział, że już nie wystartuje) za próbę odwołania dotychczasowego prezydenta miasto zapłaci dużo więcej. Bo odwołanie doprowadzi do paraliżu decyzyjnego i spowolnienia funkcjonowania miasta. Straty z tego tytułu to, co najmniej, 25 mln zł – obliczył Tomaszewski.
Zostań w domu
Łódzki SLD, który doprowadził do referendum, sporo ryzykuje. Bo jeśli referendum nie wyjdzie, będzie to kolejna sromotna porażka działaczy tej partii w dawnym „mieście Millera i Pęczaka” i mogą stracić resztki wiarygodności.
Natomiast lokalna PO chce się ustawić niezależnie od sytuacji. Gdy referendum pójdzie po ich myśli, desygnuje komisarza do rządzenia miastem, co da niezłą pozycję tej partii w czasie wyborów. Gdy nie pójdzie - odium za porażkę przerzuci na sojusz: wszak to on zbierał podpisy.
Ryzyko, że referendum się im nie uda, jest spore. Wszak musi zagłosować co najmniej 3/5 osób, które oddały ważny głos w ostatnich wyborach samorządowych. Dlatego zwolennicy Kropiwnickiego – oficjalnie i nieoficjalnie – zachęcają do pozostania 17 stycznia w domach.
– Nie uczestniczę w referendum szkodzącym miastu, swój obowiązek demokratyczny spełnię jesienią – twierdzi wiceprezydent Tomaszewski.
SMS ze wskazówkami
Wprowadzenie w 2002 roku bezpośrednich wyborów prezydentów i burmistrzów spowodowało spore wzmocnienie ich pozycji. Są bardziej niezależni, samodzielni, a od ich umiejętności i przebiegłości zależy czy w kolejnych wyborach będą musieli starać się o poparcie dużych partii, czy też będą mogli wygrać bez ich pieniędzy i wsparcia.
Stanowisko prezydenta wielkiego miasta może być nawet bardziej prestiżowe niż ministra, czy wiceministra ważnego resortu, nie mówiąc już np. o wojewodzie. – Ministrem można przestać być z dnia na dzień. A prezydenta wyłonionego w bezpośrednich wyborach jest bardzo trudno odwołać – podkreśla politolog dr Jarosław Flis.
Natomiast np. szeregowy poseł w Sejmie ma niewielką możliwość samodzielnej pracy, manewru, coraz mniej znaczy. Dla liderów jest mięsem armatnim, maszynką do głosowania. Wiążą go partyjne lub klubowe dyrektywy i dyscyplina. Dostaje e-maile i esemesy ze wskazówkami, jak ma głosować, a nawet co mówić w konkretnej sprawie…
Wielu działaczy, którym nie udały się poprzednie wybory, będzie chciało dostać choćby fotel radnego. Po to, żeby nie zniknąć z rynku politycznego albo się przechować i kiedyś wrócić do polityki krajowej.
Cztery razy do urn
Choć kampania przed wyborami samorządowymi już trwa, oficjalnie jednak jest jeszcze do niej daleko. – Zgodnie z prawem rozpocznie się w październiku, po zarządzeniu wyborów – mówi Beata Tokaj, dyrektor zespołu prawnego i organizacyjnego wyborów Krajowego Biura Wyborczego. – Same wybory, jak wiemy, muszą odbyć się między 14 listopada br. a 9 stycznia 2011 roku.
Jak zastrzega dyrektor Tokaj, samorządowa ordynacja wyborcza jest podobna do tej sprzed czterech lat. – Największą zmianą i sporą nowością będzie możliwość głosowania przez pełnomocnika – podkreśla.
Wiadomo, że wyborów samorządowych i głosowania na prezydenta RP, które też musi się odbyć w tym roku, nie da się połączyć. Prezydenckie muszą się odbyć w innym terminie: między 19 września i 3 października. Jesienią będziemy musieli pójść zatem do urn co najmniej dwa, a możliwe, że i cztery razy. I wybory prezydenckie, i samorządowe mogą się odbyć w dwóch turach. W samorządowych może się tak zdarzyć, gdy w czasie głosowania nie uda się kandydatom na prezydentów lub burmistrzów miast i wójtów zdobyć ponad 50 proc. poparcia. Wtedy potrzebna będzie dogrywka.
Konstanty Juliański
|
Inne tematy w dziale Polityka