Polska jest na tyle ważnym krajem, że może odgrywać istotną rolę na terenach między Bałtykiem a Morzem Czarnym, robić interesy ze wschodnimi partnerami nie z pozycji petenta, a rozgrywającego.
Ostatnie wydarzenia za naszymi wschodnimi granicami każą redefiniować cele polskiej polityki zagranicznej, zwłaszcza wobec wschodnich sąsiadów. Szykany władz Białorusi wobec Polaków tam mieszkających, wspólne manewry wojskowe Rosji i Białorusi „Zapad 2009”, w czasie których ćwiczono tłumienie powstania ludności polskiej i atak na zachodnich sąsiadów, zmiana na szczytach władz na Ukrainie i wcześniejsza antypolska wypowiedź byłego prezydenta Juszczenki, który z banderowców chciał zrobić bohaterów, świadczą o tym, że dotychczasowa polityka polskiego MSZ poniosła fiasko.
Brak reakcji Polski na te fakty pokazuje, że polscy politycy ciągle uważają nasz kraj za słaby, niemogący prowadzić samodzielnej polityki zagranicznej. Polska potrzebuje w obecnej sytuacji międzynarodowej mężów stanu, a nie politycznych clownów czy partyjnych graczy. Wyobraźmy sobie, jak zareagowałby rząd Francji, gdyby mniejszość francuską szykanowano np. w Belgii albo gdyby w Niemczech przeprowadzono manewry o antyfrancuskim scenariuszu. Z pewnością reakcja byłaby stanowcza, włącznie z działaniami wojskowymi i wywołaniem skandalu o zasięgu światowym.
Bierność lub puste gesty
Gdy milicja rozpędziła Związek Polaków na Białorusi i utworzyła podległy sobie związek o tej samej nazwie, polski rząd nie zareagował. Gdy władze Białorusi przejmowały kolejno sfinansowane przez Wspólnotę Polską i rząd RP Domy Polskie, polski MSZ milczał. Dopiero przy ostatnim takim zdarzeniu w lutym 2010 roku, sprawę nagłośniono. Minister Sikorski odbył rozmowę z ministrem spraw zagranicznych Białorusi, a potem z prezydentem Łukaszenką, który stwierdził, że Polakom na Białorusi nie dzieje się krzywda. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek wystąpił z interwencją w sprawie praw Polaków i poparł szefową Związku Polaków Andżelikę Borys i lidera opozycji białoruskiej Aleksandra Milinkiewicza.
Polski rząd nie wymógł pożądanej reakcji na władzach Białorusi ani nie skłonił szefowej unijnej dyplomacji, Margaret Ashton, do stanowczych kroków. 21 lutego ministrowie spraw zagranicznych państw Unii spotkali się i dyskutowali m.in. o sprawie działań wobec Białorusi. Nie podjęli jednak żadnej decyzji. 23 lutego PE miał wydać uchwałę w kwestii obrony Polaków na Białorusi. Frakcja socjalistyczna i komuniści zablokowali podjęcie uchwały. Dopiero 10 marca Parlament wezwał Białoruś do respektowania praw polskiej mniejszości i legalizacji dawnego Związku Polaków. W uchwale jednak nie ma mowy o sankcjach wobec reżimu Łukaszenki.
Nie liczmy nadmiernie na Unię
Polski rząd, nie oglądając się na Unię, powinien działać stanowczo w obronie polskiej mniejszości tak jak postępuje każdy suwerenny kraj, którego interesy są naruszane. Tymczasem rząd nie reaguje. 9 marca miało dojść do spotkania polsko-białoruskiej grupy roboczej w tej sprawie. Spotkanie odwołano.
Rząd nie reaguje też na skandaliczne działania Litwy, kraju należącego do UE, w którym nie respektuje się prawa mieszkających tam Polaków do zapisywania nazwisk w polskim brzmieniu, nie zwraca zagarniętej bezprawnie ziemi. W stosunku do Litwy Unia Europejska nie podejmuje żadnych kroków, natomiast ujmuje się za mniejszościami seksualnymi w Polsce. Dziś widać wyraźnie, że pomysły polityków polskich, którzy przed referendum unijnym akcentowali potrzebę wspólnej polityki zagranicznej Unii, okazały się pisane palcem na wodzie, bowiem wspólna polityka Unii będzie polityką zgodną z interesami Niemiec, Francji i ewentualnie jeszcze paru najmocniejszych krajów członkowskich.
Aktywniej na forach międzynarodowych
Politycy zachodni nie będą reprezentować polskich interesów. Często nie wiedzą nic o Polsce, jej znaczeniu w regionie. Polscy dyplomaci powinni często zabierać głos na forach międzynarodowych, przedstawiać nasze dobrze umotywowane stanowisko. Tymczasem od paru lat polscy przywódcy nie przyjeżdżają do Davos, gdzie zbiera się grupa przedstawicieli najważniejszych państw świata. W dniach 6–7 marca odbyło się spotkanie ministrów spraw zagranicznych w Kordobie. Radosław Sikorski tam nie pojechał, tłumacząc, że było ono nieformalne. A to właśnie na nieformalnych spotkaniach często zapadają ważne decyzje, które są tylko przypieczętowywane na oficjalnych konferencjach.
Polscy politycy od lat uważają Polskę za kraj mały, słaby, któremu silniejsze kraje mogą dyktować sposób działania. Nic dziwnego, że przywódcy dużych państw Zachodu podobnie nas traktują. Najdobitniejszym przykładem takiego stosunku do Polski była osławiona wypowiedź byłego prezydenta Francji Chiraca, który powiedział, że „Polska straciła okazję, żeby siedzieć cicho”. Na arenie międzynarodowej Polska nie powinna nigdy siedzieć cicho, także wtedy, gdy padły te obraźliwe słowa. Niestety polski MSZ siedział cicho. Oburzyła się natomiast polska opinia publiczna.
Powinniśmy się cenić
Polska nie jest małym krajem, ani młodą demokracją – jak mówią nasi politycy. Tradycja polskiej demokracji sięga 500 lat. Nasi obywatele mają prawo do tego, by ich głos był słuchany na forach międzynarodowych.
Jeśli liczyć PKB, to Polska w 2007 r. zajmowała 7 miejsce w Unii Europejskiej. W 2009 r. wyprzedziła Holandię i zajmuje 6 miejsce. Również pod względem obszaru i ludności jesteśmy na 6 miejscu. Spośród zaś krajów postkomunistycznych w Unii Polska jest największym i najludniejszym państwem. Tymczasem znacznie wyraźniej na arenie międzynarodowej słychać głos małych krajów Litwy, Czech czy Grecji.
Do dziś w Sejmie nie odbyła się tegoroczna debata o polskiej polityce zagranicznej. Zwykle ma to miejsce w styczniu. Brak przemyślanej strategii odbija się na zmniejszeniu roli Polski w Unii i w stosunku do wschodnich sąsiadów. Niedawno minister Sikorski w jednym z wywiadów prasowych zaproponował Rosji członkostwo w NATO. Następnego dnia Rosja ogłosiła swą strategię wojenną, w której za głównego swego wroga uznała państwa NATO. To pokazuje, że polska polityka zagraniczna opiera się na mrzonkach, a nie realiach.
Jak rozmawiać z Rosją
Rosjanie to wiedzą i liczą, że polscy politycy zadowolą się pustymi gestami (w rodzaju przyjazdu premiera Putina na Westerplatte i jego obecności w Katyniu). Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz 10 lutego 2010 r. w związku z zaproszeniem Putina dla premiera Tuska do Katynia powiedział, że jest to nowa jakość w stosunkach politycznych między Polską a Rosją. Marszałek Borusewicz nie jest odosobniony w swej naiwności. Putin zaś sądzi, że serca Polaków można podbić nic nie znaczącymi gestami, kilkoma miłymi słowami.
Wizyta w Katyniu jest ważna jako symbol. Istotne będą słowa Putina, o ile przyzna, że mord na polskich oficerach w Katyniu, Ostaszkowie, Charkowie, Starobielsku i w innych miejscach kaźni na terenach byłego ZSRR, dokonany przez oficerów NKWD na rozkaz Stalina, Berii oraz wysokich funkcjonariuszy państwa radzieckiego, był zbrodnią ludobójstwa. Jeśli tego nie powie, jeśli będzie się starał relatywizować tę zbrodnię, porównywać do śmierci radzieckich jeńców z 1920 r. (którzy pojawili się w Polsce na skutek agresji Rosji Radzieckiej a zmarli na tyfus, a nie zostali celowo zamordowani), to gest, jakim będzie pojawienie się premiera Rosji w Katyniu, okaże się pusty.
W stosunkach z Rosją należy się oduczyć biernej akceptacji słów drugiej strony, co widać było na Westerplatte czy w negocjacjach gospodarczych w sprawach gazowych.
Relacje Polski i Rosji po wyzwoleniu się z zależności od ZSRR to ciąg afrontów i ataków prasowych ze strony Rosji, wiele nieprzyjaznych czynów (np. budowa gazociągu północnego z pominięciem terytorium Polski, blokada Cieśniny Pilawskiej, militaryzacja Okręgu Kaliningradzkiego). Trwa także antypolska propaganda: kłamstwa w sprawie Katynia, paktu Ribbentrop–Mołotow czy losu jeńców radzieckich po klęsce Rosji w 1920 r.
Polska dyplomacja przespała 20 lat
We wrześniu 2009 r. Rosja i Białoruś przeprowadziły manewry „Zapad 2009”. 12 tysięcy żołnierzy rosyjskich i białoruskich ćwiczyło na poligonie koło Brześcia wspólnie atak na Polskę i kraje nadbałtyckie. Ze strony polskiej nie było żadnej poważnej reakcji na tak agresywne działania obu wschodnich sąsiadów oprócz wyrazów zaniepokojenia ze strony szefa MON-u Klicha.
Wszelkie próby poprawy relacji ze strony Polski czy opowiadających się za porozumieniem środowisk w Rosji (Stowarzyszenie „Memoriał” i inne) są przez władze na Kremlu torpedowane. Ostatnio zaczęły się szykany w stosunku do członków redakcji czasopisma „Nowaja Polsza” redagowanego przez Jerzego Pomianowskiego. Nie ma żadnej reakcji polskiego MSZ na te wydarzenia.
Dla stosunków polsko-rosyjskich ważne będą czyny, a nie słowa. Rosjanie od lat obiecują zwolnienie bezprawnej blokady dla żeglugi w swojej części Zalewu Wiślanego i nadal tę żeglugę uniemożliwiają. Obietnica Putina z września o otwarciu rosyjskich archiwów ciągle nie znajduje pokrycia. Obecny wówczas na konferencji prasowej premier Tusk nie zareagował na słowa Putina, który obiecał, że jak będą otwarte polskie archiwa dla Rosjan, to Rosjanie otworzą swoje dla Polaków. Premier polskiego rządu, zwłaszcza że jest historykiem, powinien to podchwycić i powiedzieć, że polskie archiwa są otwarte, więc czeka na niezwłoczne otwarcie archiwów rosyjskich. Nic takiego nie padło i archiwa rosyjskie nadal są zamknięte dla polskich badaczy XX wieku.
Rosja nie potrafi też wyzbyć się mrzonek o powrocie do czasów imperium. Jak po I wojnie światowej Lenin i Stalin dążyli do odtworzenia granic Rosji z 1914 r., w czym przeszkodził mu Piłsudski, tak teraz Putin dąży do powrotu nad Wisłę, do radzieckiej strefy wpływów. Na Ukrainie i Białorusi już to się udało. Niestety polska dyplomacja przespała ostatnie 20 lat.
Rosja nie rozumie, że może z Polską współpracować – w handlu, turystyce, a nawet w polityce – ale nie przez podporządkowanie sobie Polski. Gdyby Rosja traktowała nas jak traktuje Francję, Włochy czy Niemcy, nie byłoby żadnych problemów. Rosjanie na Zachodzie robią Polakom opinię rusofobów. Putin i nacjonaliści rosyjscy nie mogą zapomnieć, że Polska była kiedyś krajem w strefie wpływów ZSRR. Pamiętają też, że wcześniej zabór rosyjski sięgał po Kalisz.
Polska polityka musi jednak być aktywna. Nie można tylko czekać i reagować (a najczęściej nie reagować) na działania Moskwy. Trzeba wychodzić z inicjatywą. Można zorganizować obchody 30-lecia Solidarności i zaprosić przywódców świata, w tym prezydenta Rosji. Należy zaprezentować w miastach rosyjskich wystawy poświęcone polskiej historii, w tym wojnie 1920 roku czy Solidarności. Dobrze by było wyraźniej pokazać naszych artystów w Rosji.
Trzeba też uniezależnić się od Rosji w żegludze po Zalewie Wiślanym przez przekopanie Mierzei Wiślanej. Niestety, projekt kanału przewidywał jego usytuowanie na terenach na zachód od Krynicy Morskiej objętych obszarem „Natura 2000”. Za jednym zamachem narażono się na negatywną reakcję mieszkańców Krynicy, jak i Komisji Europejskiej. Kanał może przebiegać na wschód od Krynicy, bliżej granicy z Rosją. Ożywiłby martwe dziś porty w Elblągu, Fromborku, Tolkmicku, rozwinąłby turystykę wodną z portami bałtyckimi, handel z Rosją, Litwą, Szwecją. Niestety, prac nad jego budową nie zaczęto. Rosja to wykorzystuje i nie kwapi się do otwarcia Cieśniny Pilawskiej.
Zachód nie chce polskiego pomostu
Od początku naszej obecności w UE wiele się mówiło o naszym poparciu dla dążeń Ukrainy w integracji z Unią. Polscy politycy uznali takie działanie za priorytet polskiej polityki zagranicznej. Ukraińców popierał prezydent Kwaśniewski, popiera ich również Lech Kaczyński. Żaden z polskich polityków nie powiedział: „Pomożemy wam, ale w zamian wy zrobicie to, zapłacicie to itd.” Nie było żadnych negocjacji. Mówiono o budowie rurociągu Odessa–Brody–Gdańsk. Po stronie polskiej nic nie zrobiono w tej sprawie.
Politycy lubią przypominać, że Polska jako pierwszy kraj uznała niepodległą Ukrainę. Czy uzyskaliśmy coś w zamian? W latach 90. polscy politycy nawet nie postawili kwestii granic. Nadal obowiązuje granica wytyczona przez Stalina, chociaż wolne państwa Polska i Ukraina mogłyby porozumieć się co do jej przebiegu na bardziej korzystnych dla nas warunkach. Polscy dyplomaci odżegnywali się wręcz od takich pomysłów. Bali się łatki nacjonalistów. Za rządów PiS Polska uzyskała taką opinię, acz bez żadnych korzyści. Ukraina dzisiaj będzie lawirować między Rosją a Unią. Polska powinna więc twardo negocjować warunki dalszej współpracy.
W stosunku do wschodnich sąsiadów polscy politycy głosili koncepcję Polski jako pomostu między krajami Zachodu a Ukrainą, Białorusią, a nawet Rosją. Tymczasem kraje Zachodu nie potrzebują żadnego pomostu, robią znakomite interesy (ostatnio Francuzi przyłączyli się do konsorcjum budującego Nordstream, sprzedają Rosji okręty „Mistral” i ogłosili partnerstwo francusko-rosyjskie). Z Ukrainą i Białorusią handlują Niemcy. Dlatego też nie chcą zabierać głosu w sprawie łamania praw człowieka w tych krajach. Polska zaś nie robi ze wschodnimi sąsiadami istotnych interesów, a politycznie coraz bardziej jest z nimi zantagonizowana. Czas całkowicie przeorientować naszą politykę w stosunku do wschodnich państw: bez oglądania się na UE.
Ale do tego potrzebujemy fachowców, mądrych polityków i myślących perspektywicznie mężów stanu.
Piotr Łopuszański
Inne tematy w dziale Polityka