Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
529
BLOG

Żyszkiewicz: Dotknąć historii

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 

Byli w Kuropatach, Katyniu, Smoleńsku… Wrócili z pewnością dojrzalsi. Z przeżyciami, których nie zatrze czas.   

Dla młodzieży szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej w marcu 2010 ogłosił konkurs na upamiętnienie zbrodni katyńskiej. Uczestników zaproszono do zmagań w trzech konkursowych kategoriach: na plakat, witrynę internetową lub wspierającą kultywowanie pamięci historycznej inicjatywę, skierowaną do społeczności lokalnej.

– Na nasz konkurs, adresowany zasadniczo do szkół województwa śląskiego wpłynęło 258 prac, w tym także prace spoza regionu, a więc odzew był dość spory – ocenia Andrzej Sznajder, kierownik referatu Edukacji Historycznej BEP oddziału IPN w Katowicach. – Zmagania konkursowe rozstrzygnięto w maju, a wśród laureatów znalazły się zarówno grupy uczniów pracujące pod opieką swych nauczycieli, jak i osoby indywidualne.

Kuropaty: miejsce wielkiej kaźni

Wyjazdy do miejsc pamięci są formą nagrody dla uczestników konkursu, ale sprzyjają też ważnemu osobistemu doświadczeniu, zdolnemu ukształtować inny rodzaj pamięci historycznej.

– To coś znacznie więcej niż lektura lub przygotowywanie prac konkursowych. Dzięki pobytowi w Katyniu ci młodzi ludzie mają bezpośredni, namacalny kontakt z tragicznym, ale jakże ważnym rozdziałem historii naszego narodu – mówi dr Sznajder.  

Trasa wrześniowej podróży do miejsc pamięci wiodła przez Kuropaty na Białorusi, do Katynia oraz miejsca kwietniowej tragedii pod Smoleńskiem, i dalej aż do Wilna. Dwa autobusy, z około setką pasażerów – wśród których byli uczniowie, ich nauczyciele, grupa pracowników IPN i pani Zuzanna Kurtykowa, z synami – dotarły najpierw do miejscowości Kuropaty w okolicach Mińska.

– Miejsce zrobiło na wielu z nas ogromne wrażenie – opowiada dr Sznajder. – Drogą prowadzącą na wzgórze idzie się wśród drzew i mnóstwa spontanicznie stawianych krzyży, przez taki podwójny las. Krzyże są rozmaite, z reguły anonimowe. Z rzadka tylko można natrafić na tabliczkę, upamiętniającą osobę, o której przypuszcza się, że właśnie tam została zamordowana.

Kuropaty są miejscem kaźni dziesiątek tysięcy ówczesnych obywateli sowieckich. Do dziś nie jest znana ich dokładna liczba. Najwyższe szacunki mówią nawet o 90 tys., na pewno jednak swój kres znalazło tu nie mniej niż 25 tys. osób.  

Katyń: dwa cmentarze

Podobnie jak w białoruskich Kuropatach, anonimowi pozostają też sowieccy obywatele, pomordowani przez komunistów w Katyniu, w miejscu, do którego 7 kwietnia 2010 na zaproszenie premiera Putina udał się premier RP Tusk.  

– Wielka bezimienna mogiła ofiar, o których właściwie nic nie wiadomo. Nieznana jest ich liczba, ani narodowość czy pochodzenie, nie mówiąc już o nazwisku lub profesji – opowiada dr Sznajder. – Żeby nie deptać ludzkich kości, chodzi się tam po stalowych kładkach, zresztą solidnie i z dużym wyczuciem miejsca zaprojektowanych.

A jednak kontrast z położonym niedaleko polskim cmentarzem wojskowym jest ogromny. Od razu widać, że Polacy wykonali wielką pracę, żeby każdą z pogrzebanych tam ofiar zidentyfikować z imienia i nazwiska, ustalić jej miejsce urodzenia, stopień wojskowy oraz nazwę macierzystej jednostki.

– Na polskim cmentarzu w Katyniu tylko jedna z kilku tysięcy żeliwnych tabliczek jest niezapisana, gdyż jednego z ciał nie udało się zidentyfikować – podkreśla katowicki historyk.

Smoleńsk: miejsce tragedii 

Teren w pobliżu lotniska północnego jest uprzątnięty, porosły trawą, właściwie nie rzuca się w oczy. Pozostał kawałek utwardzonej drogi dla ciężkiego sprzętu, który przetransportował szczątki polskiego samolotu na obecne miejsce składowania pod chmurką. Jak mówią piloci polskich grup pielgrzymujących tam od kwietnia, trochę drzew i chaszczy wycięto, wyżej niż poprzednio umieszczono też lotniskowe latarnie sygnalizacyjne.   

– Właściwie można by przejść i niczego nie zauważyć, bo miejsce nie jest w żaden sposób, choćby taśmą oznakowane – relacjonuje Sznajder. – Nie jest też specjalnie strzeżone, choć nieopodal stoi milicyjny gazik z dwoma funkcjonariuszami.

– Wprawdzie milicjanci mówią, żeby tam nie chodzić, ale nikomu wejścia nie utrudniają – dodaje Wacław Dubiański, z oddziałowego Biura lustracyjnego IPN w Katowicach. – Ograniczenia z pewnością nie dotyczą również miejscowych, bo przez miejsce katastrofy biegną wydeptane ścieżki na skróty, zapewne ułatwiające ludziom życie.  

Ten praktycznie nieograniczony dostęp do miejsca katastrofy nakazuje pewną ostrożność wobec znalezisk, o których wciąż się jeszcze słyszy. Głośno było jednak, gdy kawałek metalu z nitami podczas swego wrześniowego pobytu znalazła również grupa z Katowic. Zdjęcia wdowy po prezesie Januszu Kurtyce prezentującej najprawdopodobniej szczątek rządowego tupolewa obiegły media.

W błocie trudno coś znaleźć

Dr Dubiański uważa, że podsuszony latem teren znakomicie ułatwiłby teraz poszukiwania polskim archeologom. Dobrze więc się stało, że do Smoleńska pojechała wreszcie zapowiadana od kilku miesięcy ekipa. Pytanie jednak, na ile swobodnie będą mogli działać i kiedy poznany wnioski płynące z ich znalezisk, które muszą – taki postawiono warunek – przekazywać zaraz stronie rosyjskiej.

W prowizorycznym miejscu pamięci, jakie utworzyło się wokół głazu narzutowego, polskie grupy składają kwiaty, wieńce, palą znicze.

– Pewną troskę władz Smoleńska widać: zwiędłe kwiaty, wypalone znicze są uprzątane, słyszałem nawet o planach upamiętnienia miejsca katastrofy jakimś pomnikiem – mówi Sznajder.  

– To prawda, są wieńce i znicze, brak jednak krzyża, ważnego przecież dla Polaków symbolu. Małe krzyże używane podczas pogrzebów, postawione tam z potrzeby serca przez kilka polskich grup, sprawy nie załatwią  – dodaje dr Dubiański. – Pół roku mija już od tragicznego zdarzenia, a tę sprawę jakoś się u nas w kraju marginalizuje.

– Młodzież podczas wyjazdu zaimponowała mi swą dojrzałością – konkluduje Sznajder. – Uczniowie sporządzili tam imponującą dokumentację fotograficzną. Byli poważni, gdy trzeba, ale bez cienia ponuractwa na pokaz. Jestem przekonany, że to doświadczenie w nich pozostanie. We mnie zresztą też.

 

Waldemar Żyszkiewicz

 

„Tygodnik Solidarność” nr 42, z 15 października 2010

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura