A gdzie ja ten medal wsadziłam? - zastanawia się Barbara Rochowska. Przeszukuje szafy, dzwoni do córki, wreszcie wyciąga z najniższej szuflady drewniane pudełko i elegancko oprawiony dyplom. Na dyplomie widnieją hebrajskie napisy oraz maksyma po polsku: "Kto uratował jedno życie, to jakby uratował cały świat".
Odznaczenie "Sprawiedliwy wśród narodów świata", przyznawane ludziom, którzy uchronili Żydów przed zagładą, pani Barbara odebrała w imieniu rodziców, Bolesława i Eugenii Gawinów. Gawinowie przez piętnaście miesięcy ukrywali w swoim domu na podwarszawskim Gocławiu dwoje Żydów: Marcelego Reicha i jego żonę Teofilę.
Marceli Reich, znany obecnie jako Reich-Ranicki, od 1958 r. mieszka w Niemczech. Jest krytykiem literackim. Zamieszczał teksty w "Die Welt", "Die Zeit" i "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Prowadził niezwykle popularny telewizyjny program "Kwartet literacki". Przylgnęło do niego określenie "papież literatury". W 2008 roku laudację na jego cześć wygłosiła sama Angela Merkel. Autobiograficzna książka Reicha "Moje życie" stała się kanwą filmu w reżyserii Drora Zahaviego. W obrazie tym, podobnie jak w książce, niemal zupełnie pominięto fakt, że Reich-Ranicki pracował po wojnie w stalinowskim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego.
Marceli Reich urodził się we Włocławku. Jako dziecko wyjechał do Niemiec, skąd ze względu na żydowskie pochodzenie deportowano go do Polski w 1938 r. Po wybuchu wojny znalazł się w warszawskim getcie. Tam został szefem zespołu tłumaczy w Judenracie - podlegającej Niemcom żydowskiej administracji, którą obciąża m.in. organizowanie wywózek do obozów zagłady. Tam także poznał Teofilę Langnas, z którą wkrótce się ożenił. W styczniu 1943 r. państwo Reich znaleźli sie w kolumnie maszerującej na Umschlagplatz, skąd wywożono Żydów do Treblinki. Udało się im zbiec i przedostać na stronę aryjską. Po kilku miesiącach tułaczki spotkali Jana Gawina, mechanika precyzyjnego, który współpracował z Armią Krajową. Ten zaproponował uciekinierom z getta kryjówkę u swojego brata, Bolesława.
U zecera z Gocławia
Bolesław Gawin był bezrobotnym zecerem. Jego żona Eugenia w zamian za chleb sprzątała dom znajomego piekarza. Praca ta stanowiła jedyne utrzymanie jej samej, męża i dwojga dzieci: jedenastoletniej Barbary i młodszego o cztery lata Waldka. Początkowo pod swój dach Gawinowie przyjęli samego Marcelego. Teofila próbowała utrzymać się na aryjskich papierach, pracując jako pomoc domowa. Została jednak rozpoznana.
- Przyszła wtedy do nas i powiedziała, że musi zostać - wspomina Barbara Rochowska.
Jeśli chodzi o utrzymanie, Reichowie niewiele mogli pomóc.
- Tośka, kiedy jeszcze pracowała, przyniosła dwa razy po 250 zł
- opowiada pani Barbara. - Potem nie miała pieniędzy.
Po pewnym czasie handlarz z bazaru Różyckiego zaproponował Eugenii Gawin, by zaczęła produkować papierosy, które sprzedawał pod fałszywą banderolą. Pracą zajęła się cała rodzina. Papierosy skręcała także Teofila, Marceli nie radził sobie zbyt dobrze. Zamiast tego pomagał Waldkowi w nauce.
- Kiedy po wojnie poszedł do szkoły, natychmiast przeniesiono go do starszej klasy. Tak się wyuczył - mówi pani Rochowska.
Gawinowie nie powiedzieli nikomu o swoich gościach, ale ukrywanie dwóch dorosłych osób przez ponad rok nie było łatwe. Sąsiedzi dziwili się, czemu dom Gawinów jest zawsze pozamykany na cztery spusty. Pani Eugenia tłumaczyła to bezpieczeństwem dzieci. Pewnego razu mały Waldek pod nieobecność rodziców wpuścił do domu kolegów.
- Jeden z chłopców wbiegł na strych, zajrzał przez dziurkę od klucza i zobaczył kogoś - opowiada pani Barbara. - Zaraz narobił hałasu, że trzymamy Żydów. Jak powiedzieliśmy o tym mamie, nogi się pod nią ugięły.
Pani Gawinowa zrobiła sąsiadom awanturę. "Kto u mnie Żydów widział?!" - krzyczała. "Ja należę do gestapo i was załatwię!" Później, już spokojnie, tłumaczyła im, że dom odwiedził brat męża ze swoją narzeczoną. "Pozwoliłam im posiedzieć na górze, widocznie się zamknęli na klucz"- mówiła. Wyjaśnienie przyjęto. Nikt nie doniósł Niemcom.
Innym razem w kłopoty omal nie wpędzili swoich gospodarzy sami Reichowie. Po kłótni z Bolesławem Gawinem Teofila w biały dzień wyszła na ulicę. Kiedy po dwóch godzinach wróciła, Gawin kazał jej i mężowi wynosić się z domu.
- Marcel siadł wtedy przy wejściu do piwnicy - wspomina Barbara Rochowska. - I mówi: "Tosia źle zrobiła, więc jak pan każe, to my pójdziemy. Ale sam pan rozumie, jak biją, to boli".
Bolesław Gawin zrozumiał aluzję - w razie schwytania przez Niemców Reichowie mogą nie wytrzymać i powiedzieć, kto ich przechowywał. - Marcel był dyplomatą - uśmiecha się pani Rochowska. Ostatecznie gospodarz pozwolił gościom zostać. Jednak jego żona, która była w ciąży, przypłaciła tę awanturę krwotokiem.
Najtrudniej było tuż przed nadejściem radzieckiego frontu. Przedpola Warszawy były wtedy silnie penetrowane przez Niemców. W domu Gawinów żołnierze opukiwali kolbami karabinów podłogę. A pod podłogą kuchni ukrywali się Reichowie. - Nad wejściem do schowka mama ustawiła stół - relacjonuje pani Barbara. - Udawaliśmy, że jemy obiad. Mama była pewna, że zaraz rozlegnie się głuchy odgłos.
Rodzinę uratowały wtedy dokumenty zaświadczające o wpisaniu jej na volkslistę. Gawinowie jakiś czas wcześniej dla bezpieczeństwa wystąpili o uznanie za volksdeutschów. Zgodę otrzymali, jak się okazało, na miesiąc przed wkroczeniem Polaków i Rosjan.
Marcel Reich-Ranicki w swojej autobiografii opisuje Bolesława Gawina jako człowieka, który za pomoc nigdy nie oczekiwał pieniędzy. "Motywy były inne - pisze Reich-Ranicki - a mogę je opisać, używając jedynie wyświechtanych od dawna słów: współczucie, dobroć, człowieczeństwo". Gawin ze wspomnień "papieża literatury" jest szczery i sympatyczny. Lubi także wypić. "Bolek nie przeżyłby dnia bez alkoholu - wspomina niemiecki krytyk. (...) Nawet oba dzieciaki (...) otrzymywały od czasu do czasu kroplę alkoholu, żeby się przyzwyczaiły". Ta relacja oburza Barbarę Rochowską.
- Marcel zrobił z ojca pijaka - nie kryje żalu córka Bolesława Gawina.
W "zwyczajnym resorcie"
Po wyzwoleniu Marcel i Teofila Reich wstąpili do wojska. Gawinów odwiedzili trzy miesiące później. - Oboje byli w mundurach, nawet z gwiazdkami - przypomina sobie pani Rochowska. Reichowie byli już wówczas pracownikami podlegającego resortowi bezpieczeństwa Głównego Urzędu Cenzury. Kariera przyszłego "papieża literatury" rozwijała się szybko. W lutym 1945 r. Reich wyjechał do Katowic, gdzie pomagał organizować aparat bezpieczeństwa. Pod koniec tego samego roku Wydział II Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, czyli komunistyczny wywiad, wysłał go do mającego siedzibę w Berlinie Biura Rewindykacji i Odszkodowań Wojennych. Po pół roku Reich wrócił do Polski. W styczniu 1949 r., już jako kapitan wywiadu, został zastępcą konsula, a następnie konsulem w Londynie. Pełnił także funkcję rezydenta wywiadu, który w stolicy Wielkiej Brytanii zajmował się rozpracowywaniem środowisk emigracyjnych. Marceli Reich (właśnie wtedy zmienił nazwisko na Ranicki) usiłował zwerbować Stanisława Cata-Mackiewicza, prowadził także agenta o pseudonimie "Bliźni" - Ryszarda Reiffa, późniejszego członka Rady Państwa. Jeśli wierzyć relacji Krzysztofa Starzyńskiego, także agenta komunistycznych tajnych służb, wiosną 1949 r. w Londynie podjęto próbę likwidacji Stanisława Markowskiego, poprzedniego rezydenta wywiadu, który przeszedł na stronę Brytyjczyków. Jak podaje Starzyński, do zamachu nie doszło z powodu nieudolności wykonawcy. Pod koniec roku Ranicki padł ofiarą wenątrzresortowych rozgrywek. Najpierw odwołano go do Polski, następnie ukarano dwutygodniowym aresztem i wyrzucono z partii oraz służb specjalnych.
Gawinowie nie wiedzieli o tych perypetiach Reicha. Marcel i Teofila napisali do nich dopiero z Niemiec. Wyjechali tam na stałe w 1958 r., na krótko po odzyskaniu praw członków PZPR, o co starali się przez kilka lat. Bolesław i Eugenia doczekali się w międzyczasie trzeciego potomka - w 1946 r. przyszedł na świat Janek. Bolesław znalazł pracę w wyuczonym zawodzie zecera. Reichowie i Gawinowie nigdy się już nie spotkali.
Medal dla Gawinów
Wniosek o przyznanie Bolesławowi i Eugenii Gawinom medalu "Sprawiedliwy wśród narodów świata" w 2004 r. złożył w instytucie Yad Vashem niemiecki dziennikarz Gerhard Gnauck, autor książki "Marcel Reich-Ranicki. Polskie lata". Dlaczego nie zrobił tego sam uratowany?
- Kiedy powiedziałem mu, że chcę wystąpić o medal, natychmiast uznał to za świetny pomysł - mówi Gerhard Gnauck. - Od razu wytłumaczył, że proponował to Gawinom jeszcze w latach pięćdziesiątych, ale oni bali się, że otrzymanie odznaczenia z Izraela może im zaszkodzić. Później Ranicki odciął się od polskich spraw i sprawa zarosła trawą - opowiada dziennikarz.
Trudno dziś powiedzieć, czy rzeczywiście Reich-Ranicki proponował Gawinom odznaczenie. Jeśli, jak twierdzi pani Rochowska, nie miał z nimi kontaktu aż do wyjazdu do Niemiec, czyli do 1958 r., to propozycja musiałaby paść już po zakończeniu okresu stalinowskich represji. Niewątpliwym faktem jest, że bez zgody uratowanego wręczenie medalu nie byłoby możliwe. Marcel Reich-Ranicki notarialnie poświadczył poparcie dla wniosku Gerharda Gnaucka.
Barbara Rochowska odebrała odznaczenie w listopadzie 2006 roku w warszawskiej siedzibie Żydowskiego Instytutu Historycznego. Państwo Reich nie pojawili się na uroczystości.
Inne tematy w dziale Kultura