Nikołaj Patruszew, który w zeszły weekend nieoficjalnie przyjechał do Polski, już kilka miesięcy temu rozmawiał na temat śledztwa smoleńskiego z szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Koziejem. Wizyta byłego szefa FSB a zarazem bliskiego współpracownika Władimira Putina mająca miejsce w czasie, gdy ważą się losy raportu Millera świadczy o tym, że Rosjanie są bardzo zainteresowani tym, co znajdzie się w sprawozdaniu przygotowywanym przez szefa MSWiA.
Według „Białej księgi” komisji Antoniego Macierewicza, do katastrofy doszło nie w chwili uderzenia tupolewa o ziemię, ale wcześniej, na wysokości 15 m. Raport Jerzego Millera siłą rzeczy będzie się musiał jakoś od
nieść do tej kwestii. To może niepokoić Rosjan. A zawartość sprawozdania Millera może jeszcze ulec zmianie.
As serwisowy
Oficjalnie Nikołaj Patruszew przyjechał do Polski na mecz siatkówki, pełni bowiem funkcję szefa Rosyjskiego Związku Piłki Siatkowej. Jednak sport nie jest głównym zajęciem jednego z najbliższych współpracowników premiera Rosji.
Nikołaj Patruszew od 1975 r. służył w KGB. Najpierw w Leningradzie, później w republice Karelii. Do 1991 r. należał do partii komunistycznej. W połowie lat 90-tych został szefem Zarządu Bezpieczeństwa Wewnętrznego FSK (poprzedniczki Federalnej Służby Bezpieczeństwa). Z Władimirem Putinem zna się jeszcze z Leningradu, skąd obaj pochodzą. W latach 90-tych Patruszew był zastępcą Putina, gdy ten kierował Głównym Urzędem Kontroli, a następnie sam stanął na czele GUK. Wkrótce potem trafił do kierownictwa FSB. Kiedy Putin został mianowany premierem Rosji, Nikołaj Patruszew awansował na szefa służby. W czasie kiedy nią kierował, w Rosji doszło do zamachów bombowych na bloki mieszkalne, co stało się pretekstem do wybuchu II wojny czeczeńskiej. Aleksander Litwinienko twierdził, że za tymi zamachami stała właśnie rządzona przez Patruszewa FSB i opisał to w książce „Wysadzić Rosję”. Jak pamiętamy, w 2006 r. Litwinienko został otruty w Londynie.
W 2008 r. Patruszew został sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. W tym charakterze w styczniu 2011 r. odwiedził Polskę zaproszony przez gen. Stanisława Kozieja na obchody dwudziestej rocznicy powstania Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Gen. Koziej zapowiadał wówczas, że poinformuje rosyjskiego gościa o stanie polskich badań w sprawie katastrofy smoleńskiej i wysłucha stanowiska rosyjskiego.
Miejscem ostatniej wizyty Patruszewa nie była Warszawa, lecz Sopot, gdzie Rosjanie rozgrywali mecz. W ten sam weekend w Trójmieście gościła z prywatną wizytą kanclerz Niemiec Angela Merkel, a także podejmujący ją w swojej nadmorskiej rezydencji prezydent Bronisław Komorowski.
-Skoro wizyta była nieoficjalna, to zapewne chciano ją ukryć. Jest tu wiele pytań. Jeśli rzeczywiście w Trójmieście byli równocześnie prezydent Komorowski i kanclerz Merkel, to nie wierzę w zbieg okoliczności – mówi Marek Opioła z PiS zasiadający w sejmowej komisji służb specjalnych.
-Nikołaj Patruszew przyjechał do Sopotu nie tylko ze względu na wydarzenia sportowe, ale zapewne ze względu na konsultacje dotyczące raportu Millera – dodaje Antoni Macierewicz.
Tajemnica 15 metrów
Wpłynąć na treść raportu byłoby o wiele trudniej, gdyby światło dzienne ujrzały fotografie satelitarne z momentu katastrofy. Pomogłyby one ustalić, co stało się na wysokości 15 m nad poziomem pasa startowego. Według „Białej księgi” komisji Antoniego Macierewicza, to właśnie wtedy zanikło zasilanie komputerowego systemu zarządzania lotem (FMS) i stanęły czarne skrzynki. Zapis rejestratora parametrów lotu zatrzymał się 2,5 sekundy wcześniej.
-To nie hipoteza, tylko fakt. Tak wynika z badania twardego dysku komputera pokładowego Tu-154 i systemu TAWS. Te urządzenia były poddane analizie w Redmond, tam, gdzie je wykonano – tłumaczy Antoni Macierewicz.
Jeśli 15 m nad ziemią maszyna zaczęła się rozpadać, powinno to być widoczne na fotografiach. Tym bardziej powinien być widoczny wybuch (albo jego brak). Zdjęcia z pewnością istnieją. Nieoficjalnie wiadomo, że lotnisko Smoleńsk Północny było wykorzystywane do handlu
bronią, więc było śledzone przez amerykańskie satelity. Przedstawiciele władz USA zadeklarowali, że przekazali Polsce wszystkie materiały na temat 10 kwietnia. Jednak opinia publiczna nigdy ich nie dostała. A jak pokazuje los prokuratora Marka Pasionka, zabieganie o amerykańską pomoc bywa ryzykowne.
Odrzucone z jakiegoś powodu
Marek Pasionek do smoleńskiego śledztwa już nie wróci. Z jakiego powodu prokurator generalny Andrzej Seremet odrzucił jego zażalenie? To kolejna rzecz, która nie została oficjalnie ujawniona.
Przypomnijmy, że Marek Pasionek był jednym z dwóch prokuratorów nadzorujących smoleńskie śledztwo prowadzone przez prokuraturę wojskową. Został od niego odsunięty pod zarzutem ujawniania informacji ze śledztwa osobom nieuprawnionym. Pasionek złożył zażalenie na tę decyzję do Andrzeja Seremeta. Ten jednak zażalenia nie uwzględnił. Co ciekawe, konkretny powód odrzucenia zażalenia nie został podany. Z komunikatu Prokuratury Generalnej wiemy jedynie, że „Pasionek nie jest wiarygodny w swoich czynnościach zawodowych”. Podobno chodzi o to, iż niezgodnie z prawdą zeznał, że nie kontaktował się z dziennikarzami. To jednak ustalenia reporterów radia RMF, a nie komunikat prokuratury.
-Z tego co wiem, Pasionek do dziś nie dostał tego postanowienia. To śmieszne i żałosne – mówi pełnomocnik odsuniętego prokuratora Bogdan Święczkowski, były szef ABW. - Cały czas bazujemy na informacjach medialnych. Nie wiem, kiedy uzasadnienie do nas dotrze, ale nie wierzę w to, żeby prokurator Pasionek złożył nieprawdziwe zeznanie.
-Jak prokurator jest niewygodny, to szuka się pretekstu – uważa Marek Opioła. - Polskie służby obserwowały go, potwierdziły, że spotyka się z rezydentami służb z krajów zachodnich. Zapytałem premiera o nadzór nad służbami specjalnymi w tej sprawie. Czekam na odpowiedź.
Marek Pasionek nie może odpowiedzieć na zarzuty, bo nie został na razie przesłuchany ani nawet wezwany na przesłuchanie. Do tego czasu nie chce się wypowiadać dla mediów.
Zdaniem Antoniego Macierewicza szanse na otrzymanie pomocy ze strony najważniejszego państwa NATO mimo wszystko są.
-Na szczęście prokurator generalny Stanów Zjednoczonych nie jest zależny od Tuska. USA nie podejmą działań, które byłyby zakwestionowane przez Polskę i skoro Radosław Sikorski i Paweł Graś nie chcą amerykańskiej pomocy, to Amerykanie nie będą się narzucać. Natomiast prezydent Obama zadeklarował w rozmowie z Jarosławem z Kaczyńskim, że jeśli w Polsce będzie rząd, który się zgodzi na amerykańską pomoc, to pomoc będzie Polsce udzielona – uważa były likwidator WSI.
Raport czy luźne notatki
Tymczasem treść raportu Millera pozostaje nieznana. Tłumaczenie opóźnień kłopotami z przekładem na rosyjski brzmi naiwnie. Próbowaliśmy potwierdzić pojawiające się od zeszłego tygodnia informacje, iż raport nie jest nawet oficjalnym dokumentem, bo nie było posiedzenia komisji, na którym jej członkowie mogliby zapoznać się z ostateczną wersją sprawozdania i podpisać się pod nią.
-Nie mam takich informacji – usłyszeliśmy w biurze prasowym MSWiA. Na to samo pytanie wysłane mejlem rzecznik MSWiA Małgorzata Woźniak odpowiedziała jedynie, że nie komentuje sprawy.
Skoro raport nie został przyjęty i podpisany, to jego treść można zmieniać bez żadnych formalności.
Marek Opioła:
-Im dłużej raport, albo coś, co za raport uchodzi, leży na biurku premiera Tuska, tym więcej jest obaw. Nie chcę być złym prorokiem, ale może być tak, że raportu nie będzie do wyborów.
Jakub Jałowiczor
Lubisz to?facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka