– Skoro nie potrafiliśmy sensownie wykorzystać środków z KPO, mogliśmy je przynajmniej skierować na zbrojenia. Komisja Europejska dała nam na to zielone światło, sam premier o tym mówił. Dlatego argument, że „nie mieliśmy wyboru”, brzmi mało przekonująco – podkreśla Tomasz Wróblewski z WEI.
– Dziś wielu osobom daje to poczucie pozornego komfortu, że „przecież jakieś pieniądze dostaliśmy”. Ale jutro przyjdzie rachunek. Znaleźliśmy się w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji. Gdyby te środki poszły w rozwój infrastruktury produkcji dóbr luksusowych o wysokiej marży – mogłoby to faktycznie napędzić gospodarkę. A mówimy o zakupie, powiedzmy, 100 jachtów. To nie stworzy nowego rynku ani nie uczyni naszej gospodarki bardziej innowacyjnej – ocenia.
– Z ekonomicznego punktu widzenia to ryzykowny projekt, którego koszt ostatecznie poniosą obywatele. Dla części osób, które dziś otrzymały „prezent”, to czysty zysk, ale dla reszty społeczeństwa – dodatkowe obciążenie – dodaje Wróblewski.
– Liberalna gospodarka opiera się na ryzyku, inwestycjach wynikających z ciężkiej pracy i innowacji rodzących się z konkurencji. Każdy taki zewnętrzny transfer, jak w przypadku KPO, zastępuje wysiłek rynkowy. Zamiast odkładać pieniądze i inwestować własną energię, pomysły i pracę, ludzie uczą się raczej, jak wypełniać wnioski i sprytnie obchodzić unijne kryteria. To mechanizm demoralizujący – bo odbiera poczucie, że sukces trzeba wypracować – zaznacza.
Inne tematy w dziale Gospodarka