vipp vipp
108
BLOG

Lumpendemokracja - Marcin Janowski

vipp vipp Rozmaitości Obserwuj notkę 2

ZAMIAST  WSTĘPU.


__________________________________

Lumpendemokracja - PAFERE
Marcin Janowski




W modelowym systemie typu zachodniego ludzie swą pracą i przedsiębiorczością przez pokolenia pomnażają osobisty majątek. Państwo nie nakłada na obywateli wysokich podatków, ponieważ dzięki bogaceniu się ludzi rosną wpływy do budżetu, a za te wypracowane pieniądze można później budować i utrzymywać publiczną infrastrukturę. Zasobność państwa jest więc rezultatem zasobności obywateli.

Społeczny fundament takiego państwa tworzy szeroka klasa średnia czyli warstwa złożona z ludzi przedsiębiorczych, którzy posiadają własność prywatną oraz środki produkcji. Członkowie klasy średniej osobiście odprowadzają podatki do budżetu, mają więc świadomość tego, że to z ich pracy utrzymywane jest państwo. Dlatego są wyczuleni na niegospodarne wydawanie pieniędzy budżetowych przez polityków, których traktują jako sługi wynajęte przez podatników do prowadzenia administracji publicznej.

CYTAT TYGODNIA

Niestety zmiany przeprowadzone w Polsce po 1989 roku poszły w zupełnie innym kierunku. Elity okrągłostołowe nie dokonały restytucji majątkowej ani prawdziwego powszechnego uwłaszczenia obywateli, nie zadbały również o stworzenie warunków dla rozwoju szerokiej klasy średniej. W rezultacie patologicznej transformacji ogromna rzesza naszych rodaków nie posiada własności prywatnej, a podczas politycznych wyborów przejawia postawy roszczeniowe.

Sytuacja, w której duża część głosujących dokonuje nieodpowiedzialnych wyborów politycznych nie jest w Polsce niczym nowym. W dawnej Rzeczpospolitej, gdzie panował ustrój republiki szlacheckiej, ludzie nobilitowani posiadali szereg swobód politycznych i mogli nawet wybierać króla. Jednak w wyniku wojen jakie w XVII i XVIII w. przetoczyły się przez obszar całego państwa, ogromna część stanu szlacheckiego straciła majątki, ale zachowała prawo do głosowania i współdecydowania o polityce państwowej. Trudne położenie spauperyzowanej szlachty wykorzystywali ambitni możnowładcy, którzy dysponowali ogromnymi prywatnymi fortunami i mogli kupować przychylność elektoratu poprzez organizowanie uczt i rozdawanie podarunków. Prowadziło to do utrwalenia systemu klientystycznego, bo państwem faktycznie rządzili bogaci oligarchowie, którzy korumpowali zarówno wyborców jak i parlamentarzystów.

Patologiom związanym z kupowaniem poparcia politycznego postanowiono postawić tamę. Na mocy Konstytucji 3 Maja odebrano prawo głosu nieposesjonatom czyli tym szlachcicom, którzy nie posiadali majątku w postaci nieruchomości. Stało się tak, ponieważ nasi ówcześni myśliciele polityczni zaobserwowali, że wyborcy, którzy nie dysponują własnym majątkiem, bardzo często ulegają różnym formom przekupstwa oraz politycznej demagogii. Nawet jeśli wybiorą złą władzę, która doprowadzi państwo do ruiny, to oni sami nic nie stracą, bo nie posiadają majątku, który może przepaść w wyniku złej sytuacji w kraju. Inne postawy reprezentują ci, którzy posiadają własność prywatną i nią gospodarują. Są oni bardziej odpowiedzialni podczas wyborów, bo mają świadomość, że źle rządzone państwo może doprowadzić do uszczuplenia ich prywatnego stanu posiadania.

Porównując sytuację materialną polskich wyborców sprzed ponad 200 lat ze stanem obecnym, możemy stwierdzić, że historia zatoczyła koło, ponieważ w wyniku okrutnej II Wojny Światowej i jej dramatycznych następstw ogromną część naszej populacji stanowią ludzie, którzy nie posiadają większego majątku.

Najpierw na podstawie decyzji globalnych mocarstw podjętych podczas konferencji w Teheranie i Jałcie, nasze państwo straciło suwerenność i znalazło się w bloku krajów zależnych od Moskwy. Polsce narzucono przemocą ustrój socjalistyczny i władzę „jedynie słusznej” partii PPR przekształconej następnie w PZPR.

Socjalistyczne państwo PRL przyznało sobie prawo do regulowania i reglamentowania wszelkich form aktywności politycznej, społecznej i gospodarczej obywateli. Upaństwowiony został przemysł, handel, duże przedsiębiorstwa i wielkopowierzchniowe gospodarstwa rolne. Utrudniano prowadzenie prywatnej działalności gospodarczej. Wszystkie dziedziny gospodarki objęto zasadami centralnego planowania eliminując mechanizmy rynkowe. Państwo regulowało ceny towarów i usług oraz zarobki obywateli. Ludzie zatrudnieni w upaństwowionej monopolistycznej gospodarce pracowali na rzecz państwa i wypłacano im pensje wystarczające na bardzo skromne życie. Obywatele nie mogli dorabiać się własną pracą, co powodowało u nich frustracje i wzmacniało nastawienie roszczeniowe względem rządzących.

Teoretycznie każdy obywatel posiadał cząstkę własności w państwowym majątku, jednak bardzo często dobra publiczne traktowano jako niczyje. Pracownicy państwowych zakładów nie dbali o powierzony im majątek, a podobne postawy były powszechne również wśród kadry kierowniczej. Dochodziło do licznych nadużyć, kradzieży lub przypadków bezmyślnego wandalizmu. Niewydolny system realnego socjalizmu zakończył swą działalność razem z upadkiem PRL.

Przemiany polityczno-gospodarcze przełomu lat 80 i 90 XX wieku dawały nadzieje na poprawę stanu majętności Polaków, lecz z obecnej perspektywy widać, iż były to nadzieje płonne. Proces „transformacji gospodarczej” pociągnął za sobą serię patologii, błędów i zaniechań. Kolejne rządy kierujące państwem po 1989 r. nie zwróciły obywatelom nieruchomości upaństwowionych w czasach stalinizmu. Ekipy sprawujące władzę bardzo dużo mówiły o „budowie kapitalizmu”, jednak żadna z nich nie przeprowadziła akcji szerokiego uwłaszczenia obywateli majątkiem państwowym, który ci obywatele wypracowali w epoce PRL.

Okrągłostołowym władzom Polski nie zależało na powstaniu szerokiej krajowej klasy średniej. Polityka większości rządów po 1989 roku opierała rozwój kraju na zagranicznych inwestycjach i na obcym kapitale, w którego ręce przeszła spora część dużych przedsiębiorstw. Proces ten obarczony był poważnymi nadużyciami. Zdarzało się, że sprzedawano nowoczesny zakład za kwotę stanowiącą jego kilkuletni dochód. Były również przypadki kupowania przez zagraniczne firmy polskich przedsiębiorstw z tej samej branży i likwidowania ich, aby nie stanowiły rynkowej konkurencji. Ekonomista prof. Witold Kieżun, autor książki pt. „Patologia transformacji”, w oparciu o wieloletnie badania dowodzi, iż część prywatyzowanego majątku sprzedawano za ułamek realnej wartości, a podczas transakcji dochodziło do przypadków korupcji.

Rządzący Polską po 1989 r., kierując się wskazówkami zachodnich doradców, stawiali wielki zagraniczny kapitał w pozycji uprzywilejowanej wobec reszty przedsiębiorstw. Bogate zachodnie firmy, które inwestowały w tworzonych na terenie Polski specjalnych strefach ekonomicznych, otrzymywały od państwa przeróżne ulgi oraz prawne ułatwienia, o jakich przeciętny polski przedsiębiorca mógł jedynie pomarzyć. W rezultacie takiej polityki Polska została w znacznym stopniu skolonizowana przez wielkie korporacje, a Polacy stali się tanią siłą roboczą.

Spora część prywatyzowanych dóbr trafiła w ręce przedstawicieli aparatu władzy z czasów PRL. Mieli oni rozeznanie w zasobach państwa, kontrolowali również państwowe banki i instytucje publiczne. Dochodziło czasami do paradoksu, że dotychczasowy dyrektor państwowego zakładu kupował go na prywatną własność, a kredyt na zakup brał w państwowym banku kierowanym przez prezesa wywodzącego się również z dotychczasowego aparatu władzy. Proceder ten zapisał się w pamięci Polaków jako „uwłaszczenie nomenklatury” i często jest przedstawiany jako akcja rabunku majątku narodowego przez dawnych komunistów, którzy „zamienili książeczki partyjne na książeczki czekowe”.

– Istota transformacji po 1989 r. nie polegała na tym, że ustrój socjalistyczny zaczęliśmy zamieniać na ustrój wolnorynkowy, ale na tym, żeby komunistyczna nomenklatura partyjna uwłaszczyła się na majątku państwowym, zamieniając władzę polityczną na ekonomiczną. A wiadomo, że kto ma władzę ekonomiczną, ten wpływa na politykę. Ekipa Jaruzelskiego, która dokooptowała część opozycjonistów przekupionych posadami rządowymi, dokonała takiej oto transformacji, że to oni stali się kapitalistami, natomiast reszta obywateli nadal tkwiła w socjalizmie. W ten sposób wytworzył się w Polsce system hybrydowy: kapitalizmu dla wybranych i socjalizmu dla całej reszty. Ta chora struktura utrzymuje się i utrwala, ponieważ wąska grupa, która przejęła olbrzymi majątek, dba o to aby nie mieć konkurencji i tworzy bariery prawne, żeby inni nie mogli się wedrzeć na rynek – mówi Marian Miszalski, publicysta i działacz opozycji antysocjalistycznej w czasach PRL, komentując rezultaty rządów okrągłostołowych.

Przeciętni Polacy, którzy u schyłku PRL zarabiali miesięcznie równowartość kilkunastu dolarów amerykańskich, nie mieli możliwości akumulacji większego kapitału. Mogli oni co najwyżej pomarzyć o nabywaniu prywatyzowanych państwowych przedsiębiorstw oraz dużego majątku publicznego. Jednak pewną szansę dawała „zwykłym ludziom” ustawa o działalności gospodarczej autorstwa ministra Wilczka. Na przełomie lat 80 i 90 polskie targowiska zaroiły się od małych przedsiębiorców prowadzących indywidualną działalność gospodarczą. Nowe firmy powstawały często w garażach domów mieszkalnych. Stadion Xlecia w Warszawie zamienił się w wielki teren targowy, gdzie polscy przedsiębiorcy sprzedawali swoje towary nabywcom z kraju oraz kupcom zza wschodniej granicy. Wielu ludzi żywiło wówczas nadzieję, iż w ten sposób narodzi się krajowa „klasa średnia”, jednak marzenia te się nie ziściły. Ludowy kapitalizm kwitł tylko kilka lat i zakończył się w drugiej połowie lat 90. Stało się tak w wyniku polityki integracji z Unią Europejską, która ograniczyła wymianę handlową z takimi państwami jak Rosja, Białoruś i Ukraina, czyli z krajami będącymi tradycyjnymi rynkami zbytu dla naszych małych i średnich przedsiębiorstw. Dodatkowo wejście do UE narzuciło na polskie przedsiębiorstwa konieczność realizacji wyśrubowanych kosztochłonnych norm, których spełnienie wykraczało ponad możliwości przedsiębiorców, którzy rozwijali swoją działalność dopiero od kilku lat. Otwarty rynek z Zachodem powodował, że polskie dopiero wzrastające firmy najczęściej przegrywały konkurencję z rozwijanymi od pokoleń przedsiębiorstwami z krajów, które nie doświadczyły rządów komunistów.

– W scenariuszu pierestrojki nie było czegoś takiego jak dostatnie życie Polaków ani tym bardziej budowa polskiego kapitału. Cały system podatkowy: najpierw popiwek, potem VAT, były karami nakładanymi na próby podniesienia standardu życia. Były realizacją zasady: praca TAK, płaca NIE. Mieliśmy efektywnie pracować ale, broń Boże, nie na siebie. Zniszczenie ustawy Wilczka przez rodzimych oligarchów wynikało stąd, że pod jej działaniem ci wszyscy oligarchowie szybko wylądowaliby na śmietnikach historii, a ich miejsce zajęliby najlepsi uczestnicy rynku. Znaczy to tyle, że do grona obcych beneficjentów całej tej pierestrojki dołączony został krajowy polityczno-gospodarczy gang administracyjnych nadzorców. A dla gnębionego i wyzyskiwanego narodu raczej nie ma znaczenia kto z kim i w jaki sposób dzieli się łupami– stwierdza europoseł Michał Marusik komentując przebieg „transformacji” gospodarczej w Polsce.

W rezultacie reform przeprowadzonych w Polsce po 1989 r. obywatelom oddano prawa polityczne. Dlatego mogą sobie wybierać ludzi pełniących funkcje: wójtów gmin, radnych trzech szczebli samorządu, posłów na Sejm, senatorów a nawet samego prezydenta państwa. Jednak nie oddano Polakom praw ekonomicznych i tak, jak w poprzednim ustroju duża część dochodów obywateli zagarniana jest przez instytucje publiczne. Z wyliczeń prowadzonych przez Centrum im. Adama Smitha wynika, że polski dzień wolności podatkowej wypadł w 2018 roku 6 czerwca, czyli od tego dnia „statystyczny Polak” przestał pracować na państwo, a zaczął pracować na siebie. Oznacza to, iż podobnie jak w czasach PRL państwo zawłaszcza za pomocą podatków dużą część naszych dochodów i jak dawniej dzielą je politycy. Zmieniło się tylko to, że owi decydenci nie pochodzą z monopartii PZPR, lecz z różnych konkurujących ze sobą ugrupowań.

W odróżnieniu od epoki wszechwładzy PZPR obecni rządzący poddawani są ocenie przez obywateli podczas demokratycznych wyborów. Politycy starają się więc zdobywać popularność wśród wyborców, a najskuteczniejszą metodą jest wydawanie pieniędzy z budżetu publicznego w sposób, który spotka się z poparciem większości elektoratu. Taki proces redystrybucji dochodów przypomina coraz bardziej przekupywanie ludzi ich własnymi pieniędzmi.

Niezamożni, bo odzierani za pomocą podatków z dużej części swoich prywatnych dochodów obywatele, bardzo często wybierają tych polityków, którzy są w stanie dużo zaoferować. Konkurencja między rywalizującymi partiami powoduje, że kampanie wyborcze stają się festiwalami demagogii i obietnic coraz większego rozdawnictwa. Ale spauperyzowany elektorat stara się wyciągnąć jak największe korzyści z inwestycji w krzyżyk postawiony na karcie wyborczej.

W ten sposób wracamy do sytuacji z XVIII wieku, gdzie zbiedniałe masy szlacheckie spotykały się na sejmikach i dawały się przekupywać obietnicami składanymi przez politycznych patronów. Główna różnica polega jednak na skali problemu, bo dawniej elektorat stanowił tylko kilka procent mieszkańców kraju a obecnie prawo głosu posiadają wszyscy dorośli czyli większość całej krajowej populacji.

Upadek realnego socjalizmu i przemiany rozpoczęte w 1989 r. budziły nadzieje, iż Polacy nareszcie staną się narodem przedsiębiorców i właścicieli. Jednak z perspektywy trzech dekad widzimy, że tamte marzenia się nie ziściły. Szeroka klasa średnia nie powstała głównie dlatego, bo nie życzyli sobie tego ludzie, którzy od 30 lat sprawują władzę nad Polską. Cóż… Łatwiej jest przecież rządzić masą biedoty, której przychylność można kupić zapomogą socjalną, niż ludźmi majętnymi wiedzącymi na czym polega gospodarowanie i gotowymi pokazać politykom, kto komu powinien służyć.

CYTAT TYGODNIA


vipp
O mnie vipp

https://lootos-neverlandd.blogspot.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości