O 8 rano obudził mnie potworny huk. Najwyraźniej coś się waliło. Wyskoczyłam z łóżka, złapałam syna na ręce i w nogi... na dwór. Tam powitała nas ściana wody. Z nieba lało się, jakby ktoś odkręcił hydrant. W kilka sekund byliśmy oboje kompletnie mokrzy, a do tego ciężko wystraszeni. Wokół nas waliły pioruny, błysk za błyskiem. Cały horyzont płonął sino-fioletowym światłem. Było niemal ciemno, więc ta poświata robiła wstrząsające wrażenie. Z kierunku Nidzkiego szła nieprawdopodobne nawałnica.
Wepchnęłam syna do domu i poleciałam zamknąć od zewnątrz okienka do piwnicy - za późno. Kolejny huk, w domu zrobiło się zupełnie ciemno. Woda zalała hydrofor i trójfazową pompę. Wepchnęłam przemoczony łeb przez okienko, żeby ocenić rozmiar zniszczeń, ale oprócz lśniącej tafli wody nic nie widziałam.
Burza trwała prawie dwie i pół godziny. Moje ukochane róże szlag trafił, kwiatki z rabatek spłynęły do morza, połamało gałęzie rosnących koło nas lip. W ogromny kasztanowiec koło sąsiadów rąbnął piorun, skutecznie pozbawiając cały nas prysiółek światła.
"Żyjeta?! - zawrzasnął Jureczek, przełażąc przez złamaną gałąź, która zatarasowała furtkę - Kurwa, patrzta, za komuny tak nie było!" Zleźliśmy do piwnicy - "Trza Czesia wołać - orzekł Jureczek - Un telefona nie ma, aleć ja rowerem raz, dwa..." Zanim złapałam za kluczyki od samochodu, Jureczek pojechał.
Po pół godzinie zjawili się panowie z energetyki, żeby zrobić coś z powalonym drzewem i nieczynnym światłem. Przy okazji obejrzeli moją skrzynkę i wymienili przepalone korki na strychu. "Pani, ale dawało! - zachłysnął się jeden z nich - Wszędzie albo drzewa powalone, albo druty pozrywane. Transformatory poszły w kilku miejscach. Będzie roboty huk!"
Irenka wyciągnąła patelnię i zaczęła smażyć placki ziemniaczane na węglowej kuchni, częstując wszystkich przemokniętych sasiadów. Ktoś przytargał pół litra, zrobiła się familijna atmosfera. Narzekając na Tuska, Kaczyńskiego, sejm i Dodę szacowaliśmy straty. U mnie pompa i hydrofor. U sąsiadki z naprzeciwka - w cywilu warszawskiej dziennikarki - walnięte drzewo, lap i spalony telewizor. Irenka tez straciła telewizor, na dodatek całkiem nowy, z Biedronki. Krzysiowie oprócz wybitego okna (spadło na nie drzewo od sąsiadów) nie ponieśli większych strat. Zbylo klął na czym wlezie, bo potopiły mu się kurczaki w kojcu - 7 sztuk. O stratach w ogródkach trudno bylo mówić, bo woda stała wszędzie i nic nie było widać. Uli, ktory wpadł zobaczyć, czy wszystko w porządku, przyniósł nam niewesołe wieści ze wsi - poszło zboże, to które ostało się po poprzedniej nawałnicy, polamało drzewa w sadach, u Maryśki zerwało folię z czterech tuneli i wytlukło pomidory.
Jureczek pojawił się przemoknięty pod koniec biesiady, ciągnąc za sobą Czesia. Czesio umie naprawić wszystko. Najpierw ruszył do moich faz, pompy i hydrofora. Fazy zrobił bez problemów, hydrofor z większymi, ale też, natomiast pompa poległa nieodwracalnie. Przed oczami stanęła mi wizja studni, kołowrota i blaszanych wiader. "Czekaj, ty się nie martw. Wymyślę cosik ino czekać trza - rzekł Czesio i poszedł. Nanosiłam na wszelki wypadek wody, ostrzegłam gości, którzy nam się zwalili na głowę, że jak nie będą życiodajnej cieczy oszczędzać, to ich zagonię do targania wody z jeziora, wyłowiłam moje dziecko z kałuży i pomogłam sąsiadce wytargać z podjazdu pocięty przez Jureczka pień kasztanowca. Cały prysiółek pracował w pocie czoła. Wreszcie pojawił sie Czesio... z pompą, sprytnie przytroczoną do roweru. "Jak pracował ja w POM-ie, tom zorganizował, ino nie wiedział ja, gdzie leży - oznajmił. Pompę zainstalował, a ja przy okazji odłaczyłam dwie pływakowe, którymi wyciągałam wodę z piwnic. "Ja ci jeszcze przełącznik poprawię, bo cosik mu dolega - powiedział Czesio, grzebiąc przy jakimś elektrycznym ustrojstwie. Za pompę Czesio nie chciał nic, bo za nią nie zapłacił. Wziął za robociznę. Grosze. Potem poszedł pomagać następnym. Woda popłynęła z kranu wartkim strumieniem.
Przed chwilą przeszła kolejna ulewa, już mniejsza. Czesio spokojnie dokończył wszelkie naprawy i pojechał do domu. Jureczek, poganiany przez Irenkę, za pomocą ropy z mojego samochodu rozpalił grill zmajstrowany z prętów zbrojeniowych i kilkunastu cegieł, sąsiadka przyniosła karkówkę, Krzysiowie kaszankę. Klapnęliśmy pod dziwnym palankinem u Jureczków (z Biedronki, promocja była) i pożywialiśmy się pieczeniną z lekka woniejacą ropą. Zbratane nieszczęściem towarzystwo gawędziło o wszystkim i o niczym - pilarz Jureczek, Irenka - sprzątaczka, sąsiadka - dziennikarka, jej mąż - profesor anglistyki, ich syn - weterynarz, ja, Krzysiowie - bezrobotni, Zbylo - tracz, nasi wspólni goście w ilości kilkunastu sztuk - od księdza, przez profesora matematyki po malarkę. Dobrze nam w tym mieszanym towarzystwie.
Fajnie mieć sąsiadów.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości