Opowiem Wam historię, która przydarzyła mi się jakiś czas temu, zimową porą, na drugim końcu Polski, w dużym mieście. Historia jest o tyle dziwna, że sama początkowo nie wierzyłam w to, co widzę.
Pojechałam na stare śmieci załatwiać jakieś prywatne sprawy. Miasto słynie z dużej ilości szpitali na metr kwadratowy. Szłam sobie spokojnie ulicą, gdzieś w zaułku zobaczyłam sklep z dziecięcymi ciuchami. Oczywiście poszłam się rozejrzeć - szukałam dla malutkiego wtedy Wojtka fajnej kurtki na zimę. Powędrowałam do sklepu, ale zza kontenera na śmieci usłyszałam jakieś pojękiwania. Zajrzałam. Kobieta, około 20 lat, pokrwawiona. Moje pojęcie o medycynie jest raczej mikre, nie rozróżniam aspiryny od morfiny, ale cóż było robić. Wlazłam za kontener, dziewczyna była półprzytomna. Moja komórka odmówiła współpracy, wiec wpadłam do sklepu z wrzaskiem, że tuż obok leży pobita kobieta. Pan zza lady wzruszył ramionami:
-No, ale tu ciągle coś się dzieje, co nie? Poczeka pani, straż ją znajdzie to do szpitala zabiorą. Ja bym ją wziął, ale tapicerkę mi zabrudzi, a pogotowie nie przyjedzie.
-Jak to - nie przyjedzie?!
-No, zalana jest i zarzygana.
-Dzwoniliście gdzieś?
-A po co? Nic jej nie będzie, z chłopem się poprzytykała. Przytrzeźwieje i pójdzie.
Wróciłam do dziewczyny, opakutałam ją swoją kurtką. Wyglądało na rozwalony łuk brwiowy i chyba coś w okolicach brzucha, ale pewna nie byłam. Dziewczyna była nieźle ubrana, na lumpa nie wyglądała. Nie mogłam się z nią w żaden sposób dogadać. Wylazłam z zaułka i złapałam zasięg. Najpierw policja:
-Zalazła pani dziewczynę- zamyślił się dyżurny - Ale wie pani co? My po drugiej stronie Wisły jesteśmy, bo tak to 112 łączy. Dzwoni pani na swój komisariat, ja pani numer dam - nie miałam czym zapisać, więc gorączkowo usiłowałam zapamiętać podane mi trzy numery. Ni cholery - nigdy nie miałam pamięci do cyfr.
-Nie może pan do nich zadzwonić?!
-No, przecież ma pani numery, co nie? Niech pani zadzwoni. I na pogotowie. O! Na pogotowie niech pani zadzwoni!
Fakt. Dzwonię. Pani dyspozytorka wysłuchała mnie z uwagą:
-A obrażenia brzucha są dokładnie w którym miejscu? Jak to pani nie wie?! To co, ze pani nie jest lekarzem! Proszę sprawdzić!
Wróciłam do zaułka, zasięg mi padł. Obejrzałam dziewczynę dokładnie - na wysokości biodra, aż do pępka miała ranę, jakby ciętą, wyżej jakieś wybroczyny. Przypomniałam sobie mglisto jakieś zajęcia z PO, położyłam ją na boku z ręką pod głową, podłożyłam jej pod głowę mój sweter. Trzęsąc się z zimna pognałam na ulicę, żeby złapać zasięg. Odebrała jakaś inna pani.
-A! To pani z koleżanką rozmawiała! Ja to nie wiem, bo ja tylko zastępuję tak na chwilę. To zadzwoni pani, jak będzie koleżanka. No, za jakieś 20 minut.
Kurwa, do krętego zaułka nie dało się wjechać samochodem - miał mniej niż półtora metra szerokości. Dziewczyna leżała jakieś 50 metrów od głównej ulicy. Wpadłam do sklepu z dziecięcymi ciuchami - w końcu musza jakoś dostarczać im towar, może jest jakieś tylne wejście? Po koszmarnej awanturze pan przyznał z niechęcią, że towar dowożą od tyłu.
-Ale nam podłogę pochlapie! - zajęczał pan, kiedy miotając wszelkimi znanymi mi przekleństwami wyciągałam go za rękaw, żeby dotaskać dziewczynę do mojego samochodu.
Udało mi się znaleźć wjazd na zaplecze, z pomocą niechętnego pana zapakowałam dziewczynę na tylne siedzenie. Pierwszy szpital był niedaleko – jadę. Nie przyjmą, bo nie mają chirurgii. Podali mi inny adres. Jadę - kolejka w poczekalni jak cholera, ale wpadłam z wrzaskiem (jestem osobą wyjątkowo nieśmiałą i delikatną) i udało mi się zdobyć pana sanitariusza i wózek.
Dziewczynę w stanie bardzo ciężkim przyjęto na oddział. Okazało się, że nie była pijana. To ofiara zwykłego rabusia, którego poniosło. Zwykła dziewczyna, która poprzedniego dnia poszła zrobić zakupy. Mieszkała sama, więc nikt nie zainteresował się, że nie wróciła na noc. Oberwała motylkiem, bo się stawiała. Pan policjant, który przez następne trzy godziny przesłuchiwał mnie „na okoliczność” uznał, że to jej wina - jakby się nie stawiała, to by nie oberwała, co najwyżej by ją zgwałcili. A tak - ma i jedno, i drugie.
Napisałam o tym tekst, nie pamiętam już gdzie poszedł. Po kilku dniach zgłosili się do mnie rodzice dziewczyny – szalenie mili, przez te kilka dni postarzali i zgrabieni. Jedyne dziecko, poszło na studia w dalekim mieście. Zaprzyjaźniliśmy się, często wpadają na Mazury. Mała przeżyła.
I choć to było dawno, piszę o tym dlatego, że dzisiaj rano zmarł człowiek, który miała zapaść cukrzycową. Osunął się po sklepowej szybie i runął na chodnik. Nikt się nim nie zainteresował, bo kto by się przejmował lumpem? Pijany pewnie, niech się prześpi. A czasami wystarczy tak niewiele, żeby człowiek żył. Ot, taki zwykły odruch człowieczeństwa.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości