Jubel mojego syna początkowo przebiegał wyjątkowo spokojnie - kinderbal polegał na tym, że dzieci rozwalały w drobiazgi mój pokój, a mamusie siedziały w kuchni i jadalni, racząc się trunkami. Trunki miały przepisowa moc rażenia i w ten sposób jedynie ja byłam w stanie utrzymać się na nogach, bo poprzestałam na coli z lodem. Moje apele o wstrzemięźliwość pozostały bez echa.
No cóż - pierwsze koty za płoty. Po mamusiach pojawili się tatusiowie, w celu odwiezienia rodzin do domu. Dzieciaki w tym czasie rozbijały kijami (tu byłam czujna - rzecz działa się w ogrodzie) ogromną, ceramiczną bulę podwieszoną do gałęzi, zawierającą coś około 10 kilo cukierków. Obyło się bez obrażeń cielesnych. Tatusiowie zapragnęli zagustować w trunkach, z których jakieś 10% pochodziło z moich zapasów. Resztę przynieśli goście. Wesoło było, zwłaszcza, kiedy ewakuowałam zwłoki. Na szczęście mam kombi, więc pomieściło się sporo na jedną odwrytkę.
Trójka rodziców została na noc. Nie było wyjścia - nie jestem w stanie wtargać trójki dorosłych w stanie agonalnym do samochodu. Razem z nimi zostało czworo dzieci. Noc była z lekka swawolna - dzieciaki obrabiały dom, a ja ganiałam krok w krok za nimi. Wojtek spokojnie poszedł spać. Dzieciarnia położyła się o 5 rano.
O 6 rano pobudka – o siódmej przyjeżdża gimbus, a dzisiaj dzień przedszkolny. Ja się nie kładłam, wiec nie było problemu, Wojtek się wyspał. Rodziców nie dało się docucić, więc zapakowałam hurtową ilość kanapek i soczków, i wysłałam całą piątkę nieletnich do przedszkola. Wojtka zaopatrzyłam w cukierki dla nielicznej gawiedzi, która wczoraj nie odwiedziła naszego domu. Część rozdał w gimbusie zapakowanym dzieciarnią.
O ósmej byłam w Nidzie - musiałam zakupić niezbędne przybory dla dziecka. Nieoceniona Pani Teresa włożyła mi kartkę do plecaka syna: „gumka do ścierania, byle nie zapachowa, bo zjedzą”. Znalazłam. „Temperówka tępa” – nie znalazłam, była ostra. „Segregator i 30 koszulek A4 z klipsem” – znalazłam, ale bez świnek morskich, których zażyczyło sobie dziecko. Był w jakieś kościotrupy. Porcję plasteliny (Wojtek z kolegami użył poprzedniej do zakitowania kranów w nauczycielskiej łazience) też zdobyłam. Po papier do origami (i tu fakt- świetne rzeczy dzieciaki z tego robią) znalazłam w Piszu.
Po powrocie do domu zastała mojego sąsiada rozkopującego szambo. Znowu cos się zatkało. Leżąc na brzuchach uznaliśmy, że trzeba wymienić rurę. Pojechałam do Gruszki (skład materiałów różnych) i kupiłam. Rurę wymieniliśmy około 10. Jureczek zaczął zasypywać wykop, aż tu nagle doszli do siebie rodzice. Poprawili klinikiem i jakoś dotarli do domu. Ostatni samochód z mojego podjazdu zniknął przed chwilą.
Ogólnie dzieciaki bawiły się świetnie. Dom jest do częściowego remontu - nie mam pojęcia, jak wywabić plastelinę i ciastolinę ze ścian, ale jakoś to będzie. I tak lepsze to od mojej osiemnastki - mieszkaliśmy wtedy na siódmym piętrze w bloku i trochę zalaliśmy sąsiadów, tak z pięć kondygnacji w dół. Fakt, że na mojej osiemnastce nie było czterdzieściorga dzeiwięciorga dzieci, trzydziestu siedmiu mamuś i trzydziestu dwóch ojców rodzin (policzyłam bardzo dokładnie). Opędziliśmy to bardziej kameralnie. Innymi słowy - straty nie są zbyt duże.
To ja sobie padnę z whisky z ręku i odpocznę. Następny jubel dopiero na Wojtkowe imieniny, czyli w kwietniu. Jeszcze tylko odrobimy angielski i Wojtek kładzie się spać. Gimbus przyjeżdża o siódmej rano. Ja jeszcze musze posiedzieć - korekty czekają. To jak to było? Whotse jour name? Dla pani od angielskiego, która ten język zna wyłącznie ze słyszenia, wystarczy.
***
- Kurwa, mama, świetnie było - "spłentowało" moje pięcioletnie dziecko przed chwilą
- Kur... co? - zaiteresowałam się
- Oj, nie dewerwuj się, tak u nas się mówi...
Boże, oby tę podstawówkę przetrzymać. Potem szkoła Marion Donhoff w Mikołajkach. Ciekawe jak tam mówią...
***
-Mama, ja jej nie rozumiem - jęknęło moje dziecko po sesji domowego angielskiego, z zapiskami pani w ręku
-Wiesz co, stary? Ja też nie - mruknęłam, usiłujac rozwiązać dziwny rebus z książeczki Wojtka, godzien krzyżówki z NYT.
Czy jest na sali jakiś tłumacz?...
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości