Voit Voit
109
BLOG

Dawno wojny nie było

Voit Voit Polityka Obserwuj notkę 73

Mamy pecha - Polska leży w takim dziwnym miejscu, że prędzej czy później oberwie. Wiemy to od stuleci. Jedyną szansą byłaby gremialna wyprowadzka na jakieś odległe wyspy na Pacyfiku, ale pewnie i tam okazałoby się, że nasi sąsiedzi z jakiś przyczyn nas nie lubią i chętnie nasze wyspy utopiliby w łyżce zimnej wody.

Polska specjalnie tłustym kąskiem nie jest - bogactw naturalnych mamy tyle, co kot napłakał, nie wydobywa się u nas uranu czy boksytów. Jedyne, co mamy, to to cholerne położenie i niewyparzone gęby. No, mamy jeszcze dostęp do morza, a właściwie do sporej i brudnej kałuży,  ale sąsiedzi też, wiec nie przesadzajmy.
Kilka dni temu prezydent Kaczyński siedział na jakiejś kolacji koło Obamy. Przyznam, że z wyników wyborów w USA szalenie się ucieszyłam, teraz cieszę się jakby mniej. Wprawdzie Obama nie bredzi od rzeczy tak jak jego poprzednik, ale tak poza tym, to oprócz żony, córek, psa, koloru skóry i równych zębów niczego sobą specjalnego nie prezentuje. W każdym bądź razie nasz prezydent pił szampana i pogadać z Obamą specjalnie nie mógł, bo hałas był i ogólnie niesprzyjające warunki. Wprawdzie samo siedzenie przy Obamie było sporym zaszczytem i pan Kaczyński zapewne zdjęcie z tego wiekopomnego wydarzenia powiesi sobie nad biurkiem, ale tak poza tym nic nie dało. Potem Kaczyński dostał kolejny gadżet - otworzył sesję nowojorskiej giełdy. W ten sposób dołączył do grona takich sław jak Stonsi, Bono i postać z jakiejś amerykańskiej kreskówki, bliżej u nas zresztą nie znana.  
Ledwie skończyła się kolacja w Pitsburgu, Kaczyński wyraził swoje zdanie na temat Obamy. Nieprzychylne zdanie. Prezydent miał spore wątpliwości. No cóż - trudno mu się dziwić, bo nowy amerykański prezydent zastopował drogę znanej polskiej miejscowości Radzionkowo do panteonu sław. Radzionkowo może nie mieć tarczy antyrakietowej – ba! Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jej mieć nie będzie, bo Obama ma bystrych doradców, którzy zauważyli, ze tarcza w Radzionkowie nie przypadła do gustu Rosjanom. Na nowy amerykański pomysł zareagował nasz minister spraw zagranicznych, który z podkrążonymi oczami i troskliwie wyglądającą gębą oznajmił, że tarczy wprawdzie nie będzie, ale są jakieś znakomite propozycje dla Polski. Jakie - początkowo nie powiedział. Podejrzewałam, że może to być na przykład dostawa kilku skrzynek coca-coli dla pałacu prezydenckiego, albo bony na obiady w MacDonaldzie dla całego polskiego rządu do wiceministra włącznie. Potem okazało się, że chodzi o rakiety, niewykluczone, że nawet uzbrojone.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy prezydent Kaczyński siedział milczkiem przy Obamowym stoliku, kolejny nasz minister - tym razem  był to specjalista od armii - oznajmił, że jest zaskoczony wielkością rosyjsko-białoruskich manewrów za naszą wschodnią granicą (Zachód 2009), bo myślał, że będą mniejsze. Ciekawe jest to, że pan minister poczuł się zaskoczony w okolicy 20 września, a manewry trwały od 9. Widać, ktoś zapomniał mu powiedzieć. O tym, że manewry mają na celu przygotowanie się do odparcia uderzenia NATO z terenu Polski i stłumienia polskiej rewolty w Grodnie, minister nie wspomniał, bo po co. Zresztą - może nie wiedział. Wyraził za to zdanie, że NATO na Rosje napadać chwilowo nie zamierza i powołał się na liczne sojusze, które niczym tarcza w Radzionkowie mają nas bronić przed Rosją, gdyby ta nagle zapragnęła posiąść Gdańsk. Pewnie zresztą te sojusze broniłyby nas tak samo jak tarcza w Radzionkowie i z takim samym skutkiem, a skończyłoby się jak zwykle -   kilka ostrych not dyplomatycznych, podanie sobie rąk na wspólnej granicy gdzieś w okolicach Warszawy i oświadczenie, że NATO za Gdańsk umierać nie zamierza.
Szczyt w Pitsburgu, na którym Kaczyński umówił się z Obama na kolację, miał jeszcze jeden mało sympatyczny skutek – awanturę o Iran. Iran - w przeciwieństwie do Polski - jest tłustym kąskiem, ale ma jedną wadę: o ile przez Polskę można przejść bez specjalnych problemów, o tyle Iran może jakieś problemy stwarzać. Co więcej - może wcale nie dać się przejść. Tym razem Amerykanom nie chodzi o broń chemiczną i demokrację, tylko o instalacje jądrowe. Amerykanów poparli Anglicy, Niemcy i Francuzi, Obama nastroszył piórka i zaczął grozić, a na ulicach Teheranu po raz kolejny spłonęły kukły amerykańskiego prezydenta. Zapewne między USA, Zjednoczonym Królestwem, Niemcami i Francją został już ubity jakiś interes i państwa te już dawno podzieliły się ewentualnymi irańskimi łupami. Nas nikt w tym biznesie nie widzi, ale jak zwykle  kiedy przyjdzie co do czego - wesprzemy naszych znamienitych sojuszników, wysyłając do Iranu niedoszkolonych i słabo uzbrojonych Polaków, na swych stalowych rumakach z okresu Gomułki. Odbędzie się sporo pogrzebów przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego, pan Kaczyński będzie miał powód do kolejnej żałoby narodowej, a na Marszałkowskiej wysadzi się jakaś Iranka opasana laskami dynamitu, czy czymś, czym się teraz wysadzają Iranki.
Kilka lat temu, kiedy Amerykanie - w licznym zresztą towarzystwie - wkraczali do Iraku, wypowiedział się minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii. Zapytany o udział Anglików w irackiej zadymie, powiedział spokojnie, że Anglicy maja zwyczaj bronić przede wszystkim własnej racji stanu, a zapasy ropy z Morza Północnego nie są wieczne. Dość mało parlamentarnie minister oznajmił, że to jest pewna wzajemna umowa - my dajemy żołnierzy, sprzęt i uzbrojenie, ale oczekujemy zwrotu poniesionych kosztów. Najlepiej w baryłkach. Polacy - tradycyjnie - nie dostali nic, nawet kilku par okularów przeciwsłonecznych, o tarczy nie wspominając.  
Chociaż nie - w końcu kolacja z Obamą ma swoją cenę. Gdzieś wyczytałam, że ktoś za przyjemność siedzenia koło poprzedniego amerykańskiego prezydenta na jakiejś wystawie bydła w Kansas zapłacił pół miliona baksów! Chociaż -  akurat w tym przypadku może lepiej byłoby kupić bilet…
Podsumowując: Rosja nas nie lubi, Białoruś też. Kochają nas za to Stany Zjednoczone. Kochają nas tak bardzo, że kilku tysiącom naszych rodaków urządzają hardcorowe wycieczki do Iraku i Afganistanu, za które każą sobie słono płacić. Nie jest wykluczone, że niebawem będziemy na zaproszenie Amerykanów, za to na własny koszt zwiedzać Iran. Nie wiem, czy w planie wycieczki jest ewentualna ewakuacja z dachu ambasady w Teheranie, ale być może na gościnnych występach pojawią się w Warszawie zamachowcy-samobójcy. A gdyby Rosja uznała, że do czegoś potrzebna jest jej Łomża i warszawskie metro, możemy liczyć na wymianę korespondencji między Miedwiediewem a Obamą, zakończoną zbliżeniem stanowisk. W tym czasie Merkel przypomni sobie o Powiernictwie Pruskim, które wprawdzie potępiła, no ale w tej sytuacji… A Francuzi i Anglicy ostro zaprotestują, ale w sumie nie będą mieli nic przeciwko temu. Bo na cholerę komu ta Polska? I właściwie gdzie ona leży? Za Kołem Polarnym?
Oj, dawno wojny nie było...
 

            

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (73)

Inne tematy w dziale Polityka