Europa przyzwyczaiła się myśleć o wojnie jako o czymś, co ma geografię. Linię frontu. Mapy. Tymczasem współczesna wojna dawno uciekła z atlasów — i zadomowiła się w routerach, rejestrach i logach ruchu sieciowego. Podczas gdy w Brukseli mówi się o sankcjach, Rosja prowadzi wojnę z Europą przez internet — cicho, systemowo i pod cudzym nazwiskiem.
Gdy rosyjskie wojska okupowały ukraińskie terytoria, przejmowały nie tylko miasta. Przejmowały sieci. Kable, serwery, węzły łączności — a wraz z nimi ukraińskie adresy IP. Dziś te adresy działają jak europejski cyfrowy kamuflaż: ataki z nich wyglądają nie na rosyjskie, lecz na „ukraińskie” albo po prostu „wewnątrzeuropejskie”. To nie jest techniczny detal. To nowy rodzaj broni.
W dziennikach zdarzeń europejskich systemów cyberbezpieczeństwa ataki te są rejestrowane jako ruch z legalnej przestrzeni RIPE NCC — europejskiego rejestru adresów IP. Formalnie wszystko się zgadza: adresy są zarejestrowane, składki opłacone, procedury zachowane.
W rzeczywistości jednak kontrolę nad nimi sprawują rosyjskie służby specjalne oraz administracje okupacyjne. FSB wykorzystuje te sieci do totalnej inwigilacji na terenach okupowanych, GRU — do szpiegostwa i cyberataków przeciwko Ukrainie oraz państwom UE. Ukraiński IP staje się tarczą, za którą ukrywa się rosyjska agresja.
RIPE NCC od lat powtarza mantrę „technicznej neutralności”. Jednak w warunkach wojny neutralność nie oznacza braku polityki. Oznacza politykę na korzyść tego, kto łamie zasady.
Operatorzy okupacyjni z Donbasu i Krymu spokojnie pozostają w europejskiej przestrzeni cyfrowej. Przerejestrowują skradzione ukraińskie adresy IP, oferują płatny internet, transmitują propagandę i zapewniają łączność dla władz okupacyjnych — wszystko to pod ochroną formalnych procedur.
Europejskie sankcje istnieją na papierze. W sieci — nie działają.
Internet na terenach okupowanych to biznes. Opłaty abonamentowe finansują administracje okupacyjne, logistykę oraz struktury siłowe. Adresy IP, które w Unii Europejskiej uznawane są za aktywa gospodarcze, generują dochód dla reżimu prowadzącego wojnę przeciwko samej Europie.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Niderlandów wprost przyznaje: zasoby IP podlegają sankcjom. Rejestr jednak nadal działa tak, jakby wojna była jedynie zewnętrznym szumem, który nie dotyczy „czystej techniki”.
Gdy atak na europejski bank, rząd czy sektor energetyczny pochodzi z „ukraińskiego” lub „europejskiego” adresu IP, system się waha. Blokada grozi odcięciem cywilnych sieci. A to właśnie ten moment wahania jest największym sojusznikiem agresora.
Dziś ten mechanizm działa przeciwko Ukrainie. Jutro może zostać użyty przeciwko każdemu państwu UE. Przejmowanie zasobów cyfrowych staje się taką samą częścią okupacji jak zajmowanie portów czy elektrowni.
Europa stoi przed prostym wyborem: albo uznać, że infrastruktura cyfrowa jest polem wojny, albo dalej wierzyć w mit neutralnego internetu.
Rosja ten wybór już podjęła. Prowadzi wojnę z Europą nie tylko rakietami i gazem, lecz także pakietami danych. Pytanie brzmi tylko, jak długo Europa będzie pozwalać na prowadzenie tej wojny pod własnym cyfrowym dachem.
Inne tematy w dziale Polityka