Voit Voit
47
BLOG

Pogawędki w przychodni

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 26

 

Dzisiaj powędrowaliśmy do przychodni - czekały nas szczepienia (dwa zastrzyki) i plombowanie jednego ząbka. Wszystko jakoś zgrałam w czasie.

Wojtek był super - zastrzyki przyjął bez skrzywienia. Rozsadzała mnie duma.

Pod gabinetem naszej pani dentystki w kolejce czekało kilka osób. Wśród nich małżeństwo z dwojgiem dzieci - chłopcem może siedmioletnim i straszą od niego o jakieś trzy lata dziewczynką. Cała czwórka świetnie ubrana, ojciec rodziny okręcał na palcu kluczyki do merca, matka cały czas plotkowała przez komórkę.

-Tato - wyszeptał chłopczyk - czy to będzie bolało?

-W kogo ty się wdałeś? W sąsiada? - poczerwieniał ojciec - A spróbuj tylko pisnąć, cholero, to...

Chłopiec skulił się przerażony, nic nie powiedział. Dziewczynka wbiła się kąt ławki.

-Jak siedzisz?! – warknął ojciec - Kurtkę pobrudzisz! Wiesz ile kosztowała?! Wyprostuj się, c..po głupia!

- Tak, tato - dziewczynka wyprężyła się jak struna.

- Cholerne bachory! Wiecznie coś!

- No właśnie – włączyła się matka, w przerwie między gadaniem przez komórkę - Tak je wychowujesz, to tak masz!

- Ja je wychowuję?! Ja?! Chciałaś bachorów no to masz!

- Czego wyjesz?! - wrzasnęła matka na chłopca, który robił wszystko, żeby się nie rozpłakać - No czego?! Jeszcze chwila i się tobą zajmę! Czas tylko przez was człowiek traci! Albo dentysta, albo lekarz! Czy ty myślisz, ze ja nie mam nic do roboty?! - wrzasnęła łapiąc za komórkę. - Ilonka? Oj, jak to miło cie słyszeć... Ojej, kiedy? Naprawdę?

Wojtek rozrabiał, biegając w te i we wte po korytarzu. Poderwał jakąś miła, starszą panią, która cała szczęśliwa opowiadała mu, ze za jej czasów, to były takie wiertarki na pedał, ale teraz to już ich nie ma, więc nie ma się czego bać. Mój syn, który z niepojętych dla mnie przyczyn wszelkie zastrzyki, wiercenie w zębach i inne niedogodności przyjmuje absolutnie pogodnie i z pełną świadomością tego że będzie bolało, ale przestanie, szalenie zainteresował się sprawą dziwnej maszynki do tortur z ubiegłego stulecia. Przedyskutował ze swoja nową przyjaciółką poważną sprawę tego, czy przejętą mamę zostawić na korytarzu, czy nie. Wreszcie stanęło na tym, że jednak wejdę razem z maluchem.

Dziewczynka wzięła się na odwagę i cicho zapytała, jak mój syn ma na imię. Po chwili Wojtek podszedł do chłopca i wziął go za rękę – chciał mu koniecznie pokazać dychawiczną palmę w doniczce - kilka tygodni temu odkryliśmy, że na jednej z gałązek mieszka pająk. Dołączyła do nich starsza pani i we trójkę poszukiwali straszliwego zwierza. Dziewczynek zsunęła się z ławki i cichcem podeszła do Wojtka. W pół kroku zatrzyma ja wrzask matki:

- Dokąd?! Na miejsce, ale już! Wiesz kto to jest?! - palcem pokazała na mojego syna.

Należę do ludzi wyjątkowo łagodnych i nieśmiałych. Mam tak po prostu. Krew się we mnie zagotowała.

- Mówi pani o moim dziecku?... - zapytałam jeszcze spokojnie.

- A co, nie można?! Wszyscy wiedzą, ze ojca nie ma!

- Ma pani świętą rację. To było niepokalane poczęcie - odrzekłam, rozglądając się za czymś ciężkim a twardym, żeby babie łeb rozwalić, nie upieprzając sobie przy okazji całej kurtki.

- I ślubu nie mieli! - dzieliła się wiadomościami z mojego prywatnego życia matka dziewczynki - Pełna rodzina to postawa!

- Tak jak my! - zawtórował ojciec.

- Takim to się dzieci powinno zabierać!

- Bękart!

Dalszej części awantury nie pamiętam, ale chyba było fajnie, bo z sąsiednich gabinetów powytykali głowy pacjenci i lekarze, a w poczekalni zapanował kompletna cisza. Musiałam być niezła, bo matce odebrało mowę, a ojciec zgłupiał. Ich dzieci były wyraźnie zachwycone.

Weszłam z Wojtkiem do pani dentystki, która wolała nie pytać, co właściwie stało się w poczekalni. Bezproblemowo zaplombowaliśmy ząbek i z zamiarem pójścia do sklepu po jakąś nagrodę wywędrowaliśmy na korytarz. W obliczu plomby niedawna awantura wyparował mi z głowy. Pod drzwiami spotkałam szefową przychodni, w cywilu naszego lekarza rodzinnego.

- Wpadnę do was dzisiaj na kawę jakąś. Herbata też może być. Ciasto macie, czy przywieźć? Wojtek, super byłeś! Dawaj buziaka!

- Za stara jesteś - orzekł mój syn spokojnie - Ale ci dam. Trudno.

Wyszliśmy z przychodni, w sklepie spotkaliśmy starszą panią spod gabinetu.

- Szybko poszło - ucieszyła się - Chodź Wojtek, kupimy coca-colę! Za ile możesz coś wypić? Za godzinę? To weźmiesz do domu i wypijesz moje zdrowie. Przyda się. A pani niech się tymi ludźmi nie przejmuje. Tylko tych dzieciaków żal... Jezu, że tacy jak oni dzieci mają... Boże, widzisz to i nie grzmisz?

Wróciliśmy do samochodu i tuż pod furtką przychodni natknęliśmy się na dwójkę moich adwersarzy z dziećmi. Zapakowałam Wojtka do naszego pięknego passata i poszłam wykopać śnieg spod nadkoli. Przy okazji przysłuchiwałam się szeptom z sąsiedniego samochodu.

- Ja bym jej pokazał - syczał ojciec - Gratem takim jeździ, dziadówa.

- Cicho bądź! Widziałeś - z doktorką na ty jest. Głupi jesteś?

Dzieciaki na odjezdnym pokazały mi przez tylne okienko uniesione do góry kciuki. Tyle mojego.

A przed chwilą jak na zawołanie zadzwoniła moja przyjaciółka - jest w ciąży, po niemal 15 latach leczenia. Mam być matka chrzestną.

Aśka - gratuluję. Nawet nie wiesz jak się cieszę!

 

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Rozmaitości