Rankiem odwiozłam syna do przedszkola i pojechałam na chwilę do znajomych, którzy nieopodal maja hodowle alaskanów. Poznaliśmy się kilka lat temu w... Korbielowej, na jakimś psim biegu. Wymienialiśmy się mailami, w końcu musiałam do nich wysłać jakąś paczkę. I w ten sposób – pół roku temu - dowiedziałam się, że jesteśmy sąsiadami.
Mój wyjazd do znajomych miał dość prozaiczny cel - jedna z suk właśnie się oszczeniła i chciałam sobie wybrać szczeniaka. Małe alaskany są przepiękne - mają stanowczo za grube i za długie łapy, są puchate i kompletnie ciapowate. Mordy mają jak pluszowe maskotki. W takim koszmarze można zakochać się od pierwszego wejrzenia.
Kolejny pies jest mi niezbędny – z naszymi trenujemy ostro, w psie zaprzęgi wsiąkł Wojtek. Moich psów - przyzwyczajonych raczej do wyczynowej jazdy - maluch nie utrzyma. Musi mieć własnego. Myślałam o haskaczu, ale nie przepadam za tą rasą, poza tym po co mi haskacz przy alaskanach? W jednym zaprzęgu nie pójdzie. Innymi słowy - alaskan. Najlepiej szczeniak, bo łatwiej go wytrenować.
Psiaków było 5. Trzy suczki i dwa pieski. Wolę dla Wojtka sukę - mniejsza, bardziej spolegliwa. O ile o alaskanach można powiedzieć, ze są spolegliwe.
Alaskany to moja miłość. W tej chwil mam 5 – Lunę, Moona, Suna, Io i Kasjopeję. Jak łatwo policzyć trzy do dwóch dla pań. Moje psy są z odzysku. Pierwsza trafiła do mnie Luna - suka, o przepiękne, sobolowej maści, znaleziona przez moich weterynarzy na ulicy w Konstancinie. Była koszmarnie pobita, miała nadwyrężony kręgosłup i złamaną łapę. Znalazłam właściciela po tatuażu. Okazało się, że kupił sobie maskotkę, a ta urosła, zaczęła demolować mieszkanie (alaskana nie da się zamknąć w domu), liniała i ogólnie przestała się podobać. Wywalił ja na ulicy. Jak mi tłumaczył „dostała wciry, bo rozrabiała”. Pies przez pół roku usiłował wejść pod podłogę na widok człowieka. Zaczął się uśmiechać po roku. Teraz jest ukochana suczka moją i mojego syna. Pozostałe zwierzaki tez nie miały lekko - Moon stał na łańcuchu długości metra, Io miała być „psem stróżującym” i mieszkała w klatce, z której nie wychodziła, Kasia (Kasjopeja) to ofiara próżności właścicieli - mieszkała w bloku, na 12 pietrze. Ponieważ wyła - alaskany to właściwie wilki śnieżne, rasa pierwotna, rzadko szczekają - więc zamykano ją w... garderobie z lustrami na ścianach Doprowadzenie Kasi do stanu używalności zajęło mi rok. Sun miał najlepiej – jego pani zmarła i pies trafił do schroniska. Ktoś dał mi znać i zabrałam go do domu. Odchudziłam (ważył o dobre 20 kilo za dużo i nie potrafił wejść na schody), nauczyłam, co to uprząż i po kilku miesiącach śmigał z innymi psami.
Całe ubiegłe lato moje psy były u zaprzyjaźnionych wielbicieli alaskanów - w domu została tylko nasza Lunka. Wróciły do domu pod koniec września, a przez ten czas brały udział w zawodach na odległej, acz egzotycznej Alasce. Poszło im świetnie - w dwunastopsowym zaprzęgu wzięły 57 pozycje na 200 startujących. Znając je – dały z siebie wszystko. A dystans był niebagatelny - ponad 3000 kilometrów!
Teraz mam w domu wszystkie futra. Większość wyleguje się w moim pokoju, reszta u mamy. Jedynie Moon siedzi całymi dniami na dworze.
Alaskany... Psia legenda. Te psy potrafią poderwać z marszu ponad półtorej tony. Są piękne - kto widział alaskana w biegu, ten wie, o czym mówię. Są mądre, chociaż to indywidualiści. Uwielbiaja dzieci - z tym wiąże się pewna legenda. W wiosce Malamutów (ta rasa nazywa się alaskan malamute), psy na wiosnę wypuszczano, żeby same sobie znalazły pożywienie. Kiedy wracały do wioski na zimę, zabijano wszystkie egzemplarze, które choćby warknęły na dziecko. Podobno w ten sposób wyrugowano geny agresji. Alaskan nie nadaje się na psa stróżujacego - stąd wziął się Ciaptuś. Wyje koszmarnie, zwłaszcza przy pełni. Jest duży, linieje jak cholera. Jeśli ktoś się do nas włamie, to nasze psy natychmiast podadzą mu herbatkę i pomogą wynieść łupy. Z jednym wyjątkiem - nie daj Boże, żeby ktoś zaatakował Wojtka. Wtedy mogą zagryźć. W obronie ukochanego dziecka zawsze. W mojej najwyżej pokażą zęby. No i polują - na wszystko, co nie jest ich. Nasze koty, kury i i indyki są bezpieczne, ale jak ktoś z futro-pierzaków przekroczy magiczną linię - umarł w butach.
O kasie rozmawiać nie będziemy. To drogie hobby.
Wybrałam suczkę.
Jest maści sobolowej. Bardzo fajna, spokojna.
I tu prośba do Was - jak ja nazwać. Zgłaszajcie propozycje. Nagroda jest duża - zwycięzca otrzyma - przesłany pocztą – certyfikat chrzestny, plus zawieszkę na obrożę swojego pupila. Z wygrawerowanym tym, kto co chce.
No to do dzieła.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości