Powodów jest sporo, ale najważniejszy to taki, ze ponad pięć lat temu, kiedy rodził się mój syn, sprzęt od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy uratował mu życie. Gdyby nie pomysł Jurka Owsiaka i ogromna praca tysięcy wolontariuszy, Wojtek by nie żył.
W pracach Orkiestry brałam udział na wiele lat przed przyjściem na świat Wojtka. To było dość dziwne przeżycie, bo trafiłam tam przez kompletny przypadek - jeden z moich znajomych był zapaleńcem z Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników, poprosił mnie o jakąś drobną przysługę dla Orkiestry i potem już poszło. W kolejnej edycji WOŚP już nikt mnie o nic nie prosił, tylko dostałam listę spraw do załatwienia i zanim się połapałam, było za późno, żeby odmówić. Potem pracowałam w Ośrodku Kultury w Konstancinie, z fenomenalną babą - dyrektorką Ośrodka, Danką. Menażeria, jaka co roku w porze finału WOŚP spływała w gościnne progi królestwa Danusi, nie miała sobie równych - gdzieś siedziała gromada Krisznowców, śpiewających jakieś dziwne pieśni, tu starsze panie coś podliczały, tam ktoś grał kawałek Stonesów, jakieś dzieciaki tańczyły Jezioro Łabędzie z spódniczkach z bibułki, tam trwała aukcja najdzikszych przedmiotów, zbieranych przez ostatnie kilkanaście tygodni. Wszędzie puszki, zmarznięci wolontariusze, czerwone serduszka, jakieś żarcie, termosy z herbatą... Może w to nie uwierzycie, ale finał Orkiestry nieprawdopodobnie jednoczy ludzi. Co najdziwniejsze - to zjednoczenie nie jest wymuszone. To wszystko, całe to szaleństwo, przypomina nastrój z kawiarni Niespodzianka - po prostu się robi, bawi i działa. Nikt o nic nie pyta, nie sprawdza, kim jesteś. Ważne, ze jesteś.
Potem urodził się Wojtek - wszystko, od stołu operacyjnego, po inkubatory, pompy infuzyjne, respirator - było oznaczone logo Orkiestry. Siedząc pod inkubatorem, w którym mój syn walczył o życie, miałam przed oczami pyszczek jednego z „moich” dzieciaków, teraz już dorosłego człowieka, imieniem Konrad.
Konrad trafił do Ośrodka dzięki Dance - wybił nam z procy szybę. Za karę miał przychodzić na zajęcia do mnie, a ja wówczas prowadziłam z dzieciakami redakcję ośrodkowej gazety. Naczelna naszego „organu” miała lat 9 i o ile pamiętam, dostała tę zaszczytną funkcję, bowiem jako jedna z nielicznych posiadła sztukę pisania i czytania. Rzecz jasna, jak przyszło co do czego, Konrad razem z kumplami kwestowali w Orkiestrze. Jakoś po południu przyleciała spanikowana nauczycielka dzieciaków – ośrodek Kultury stoi w Mirkowie, strasznej, biednej dzielnicy Konstancina, porównywalnej z warszawską Pragą, pełną lumpenproletariatu i bandziorów wszelkiej maści - z donosem, ze dzieciaki „z patologii” zbierają pieniądze i na pewno je ukradną. Nie pamiętam, czy to ja, czy Danka, ale w każdym bądź razie któraś z nas wyjechała na pani nauczycielce, a ja polazłam szukać młodzieży i robić w razie czego za obstawę. Całą redakcję znalazłam w Parku Zdrojowym - stali pod pomnikiem założyciela Konstancina i śpiewali „Góralu czy ci nie żal”, zbierając wśród rozbawionej publiki kasę do puszek. Potem okazało się, że zebrali najwięcej, bijąc na głowę ówczesnego burmistrza Konstancina, który też ganiał z puchą. Duma moich dzieciaków, z tego co udało im się zrobić, była warta wszystkiego. Te dzieciaki - z nędznych, często patologicznych domów, poczuły się ważne. Poczuły, ze mogą coś zrobić dla innych. Może respirator został kupiony z tych właśnie wyśpiewanych przez nie pieniędzy?
Aukcja z jednego z ośrodkowych finałów zaskoczyła i mnie i Danusię. Otóż jednym z fantów było zdjęcie z M jak Miłość z podpisami wszystkich głównych wykonawców. To zdjęcie ma swoją historię. Jednym z radnych powiatu piaseczynskiego był Witold Pyrkosz. Strasznie się z Panem Witkiem lubiliśmy i kiedyś udało mi się go namówić, żeby zabrał dzieciaki na plan serialu. Kręcono go pod Piasecznem, pojechaliśmy. Mówiąc szczerze - znając pomysły moich dzieciaków (zdarzało mi się przed zajęciami rekwirować kastety i motylki), miałam pietra jak cholera. Okazało się, ze wszystko odbyło się znakomicie - spędziliśmy na planie cały dzień, dzieciaki zrobiły do naszej gazety wywiady z Panem Witoldem i panię Teresą Lipowską, no i wycyganiły to zdjęcie. Nie macie pojęcia, jakie było dla nich ważne. Brakowało na nim tylko autografów braci Mroczków. Pan Witold obiecał je zdobyć i po kilku dniach pojawił się w naszej redakcji (pokoik w dawnej projektorni - ośrodek został przerobiony z Kina Mirków). Przez kilka godzin opowiadał nam o pracy aktora i w ten sposób powstało kolejne kółko - teatralne. O ile pamiętam, wystawiliśmy kilka awangardowych przedstawień, w jednym z nich brał udział gościnnie Pan Witold. A teraz to historyczne zdjęcie trafiło na licytację - kupił je jeden ze sponsorów Ośrodka i oddał dzieciakom. Zdjęcie grało w orkiestrze przez kilka lat.
I dlatego w tym roku też zagramy. To będzie czwarty Wojtkowy finał. Mój – 16. I będziemy grali do końca świata i o jeden dzień dłużej. Czego i Wam życzę.
Zapraszam na aukcję na Allegro - znajdziecie tam kilka przedmiotów podarowanych przez mojego Syna Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. A jeśli nie przypadną Wam do gustu - kupcie cokolwiek, albo wrzućcie parę groszy zmarzniętym wolontariuszom. Każda pomoc się przyda.
Niech Dobre Anioły będą z Wami.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości