Zaczęła się odwilż. Na dworze pogoda jak drut - świeci słoneczko, cieplutko. Jak na złość - akurat naprawiłam ogrzewanie w samochodzie, bo całą zimę jeździłam bez. Dziwne wrażenie - nogi przestały mi odmarzać.
Rankiem pognałam do Olsztyna. Po drodze skojarzyłam, że od wczorajszego obiadu nic nie jadłam. Wstąpiłam do przydrożnego barku. Wybieram zazwyczaj te, przed którymi parkuje duża ilość TIR-ów. Jak do tej pory się nie pomyliłam - tirowcy doskonale wiedzą, gdzie na trasie dobrze karmią. Wlazłam do środka - tłumek facetów nad kotletami schabowymi, atmosfera przyjazna. Klapnęłam, aż tu znad mojego ucha rozlega się bas:
-Anka?! Rany boskie... Kopę lat!
Nade mną stał jakiś potwornie wielki facet, wymordowany, z zaczerwienionymi oczami. Geba nic mi nie mówiła.
- Anka! Cholera! Pamiętasz Niespodziankę?! Patrz, jaki ten świat mały! Ja teraz na TIR-ach jeżdżę.
Przyjrzałam się facetowi bliżej. Mam koszmarną sklerozę i najczęściej kompletnie nie kojarzę twarzy, o nazwiskach i nickach nie mówiąc. Tego faceta z pewnością nie znałam. Ale on mnie najwyraźniej tak...
- Mogę się dosiąść? Słuchaj, ale heca! Jedzie człowiek... Bo wiesz, ja teraz w Szczecinie mieszkam. Jakoś tak wyszło. Jezu, pamiętasz Wolę? Jelonki? Rany, ale tam się fajnie mieszkało. Całe osiedle człowiek znał. Teraz wiesz jak jest - żona, dzieci. Rzadko ich widuję... Dobra, powiedz, co u ciebie? Cholera, ale fart... pamiętasz? Wisisz mi Sun Tzu...
Zaczęliśmy gadać, ja przyglądałam się facetowi. Zaczęłam kojarzyć...
To było ponad 20 lat temu. Jak każdy w tym czasie zaplątałam się w jakieś ulotki, coś tam pisałam na murach. Chodziłam wtedy do renomowanego warszawskiego liceum. Miałam kolegę – był dwa lata wyżej - cholernie zdolnego lingwistę. Znał już wtedy chyba ze cztery języki i odwalał za mnie łacinę. Kilka razy razem coś targaliśmy w plecakach. Potem on dostał się na UW, mnie wylali z liceum i nasze drogi się rozeszły. Spotkaliśmy się na studiach - ja na polonistyce, on na filologii jakiegoś zupełnie zapomnianego i martwego od tysiącleci języka. To już był czas Niespodzianki, wpadaliśmy tam od czasu do czasu na siebie. Po powrocie z przymusowej emigracji na Mazurach odnajdowałam w Warszawie stare znajomości. Kolega mieszkał dwa bloki dalej, na warszawskich Jelonkach. Pamiętam jakąś imprezę u niego - dom na wysoki połysk, meblościanki ze sztucznymi kwiatami i w tym wszystkim jego pokój, zapchany do granic możliwości książkami. Wśród nich „Sztuka Wojny” Sun Tzu. No i koszmarna ilość bezdebitów. Tak, znam tego człowieka... Wtedy był jakby mniejszy, chudszy... No i nie jeździł na TIR-ach. Ale o ile pamiętam, miał propozycję asystentury na UW.
- Wiesz... Najpierw urodziły się bliźniaki. Jeszcze jakoś wyrabiałem, ale było cienko. Żona chciała wyjechać na saksy, ale co z dzieciakami - opowiadał mój znajomy, zaciągając się papierosem - Mieszkaliśmy już w Szczecinie, miałem jakąś posadkę... Wreszcie teść wymyślił te TIR-y. I wiesz co? Nie narzekam. Języki znam, dogadam się wszędzie. Kasa w miarę przyzwoita. Na uczelni ile bym wyciągnął? No dobra, nie patrz tak na mnie. Przesrałem, co? Pewnie tak... Często mnie w domu nie było i jakoś tak... Wiesz, żona odeszła. Mamy trójkę dzieci, ona teraz już jest mężatką. Ale się przyjaźnimy. Ona chciała się dalej rozwijać - znasz ją. Pamiętasz Miki? No, to ona. Skończyła ASP, ciężko jej było, jak musiała z dziećmi w domu siedzieć. Wyszła bardzo dobrze za mąż. W Niemczech mieszka, to dzieci częściej widuję. Wiesz, jak przejazdem jestem. Chyba trochę się mnie wstydzą... No, ale po niemiecku bez akcentu mówię... Nawet pytały, gdzie się uczyłem.
Gadaliśmy z godzinę. Wymieniliśmy się telefonami. W końcu wiszę mu „Sztukę Wojny”. Mam ją do dzisiaj - w zawieruchach kolejnych przeprowadzek, rozwodów i śmierci jakoś ocalała. Umówiliśmy się, że wpadnie za dwa tygodnie - będzie jechał z Białorusi, jakoś pokombinuje.
- Nie masz wrażenia, że my jesteśmy takie życiowe rozbitki? - zapytał nagle - Patrz, chcieliśmy góry przenosić i co z tego zostało? A! Wiesz, zrobiłem przekład... A, tak dla siebie. Z aramejskiego. Bo wiesz... Ciągnie wilka do lasu. Mam jakieś zamówienia, ale z tego tyle, co kot napłakał. Robię, żeby z wprawy nie wyjść. Może kiedyś, na emeryturze. A! Mój syn na studia idzie! Wiesz co będzie studiował? Filologię klasyczną! Ma talent chłopak! Jeszcze o nim usłyszysz! Nazwisko ci zapiszę, bo nosi ojczyma. Wiesz, moje tam jest nie do wymówienia... Córka już mężatka. Najmłodszy zaraz na studia pójdzie. O, popatrz - tu mam zdjęcie.
Na zdjęciu była Miki z trójką dzieci w jakiś tropikach. Ona w skąpym bikini, obok jakiś facet. Najwyraźniej szczęśliwi. Popatrzyłam na przekrwione oczy mojego znajomego...
Spotkamy się za dwa tygodnie. Dwoje życiowych rozbitków.
Z jakiś przyczyn przypomniał mi się cytat z Sun Tzu „Podrywajcie ich dobre imię. I w odpowiednim momencie rzućcie ich na pastwę pogardy rodaków i bliskich.” Nie wiem, dlaczego.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości