Było to chyba jakoś na wiosnę, kiedy daleki znajomy uznał,że wieś nie dla niego. Ponieważ tak się szczęśliwie złożyło, że zmarł jakiś krewny jego żony, zostawiając jej w spadku mieszkanie na warszawskiej Starówce, więc znajomy postanowił wynieść się z Mazur i zakosztować wspaniałego, miejskiego życia. Pewnie straciłabym go z oczu, gdyby nie to, że na Starówce mieszkałam dość długo i znam tam kupę ludzi. Niedawno zgadało się, że mój mazurski znajomy stał się w swojej okolicy człowiekiem znanym i popularnym inaczej. Innymi słowy - wzbudza ogólną sensację.
Zaczęło się podobno zaraz po przeprowadzce. W kamieniczce, do której ów człowiek się wprowadził od lat działa knajpa. Czynna rzecz jasna do ostatniego gościa. Knajpa tradycyjnie walczy z lokatorami, lokatorzy z knajpą, ale jakiejś otwartej, dużej bijatyki do tej pory nie było. Do czasu, aż nie pojawił się tam mój znajomy.
Do knajpy przychodzą różni ludzie, geje nawet, a do tego - o zgrozo! – piją alkohol! Sodomistycznego obrazu rzeczonej knajpy dopełniają minikoncerty jazzowe. Wiadomo, co na takich koncertach się dzieje! Znajomy zaczął od awantur bezpośrednich - przychodził do knajpy i wrzeszczał. Wyprowadzała go ochrona, on wracał. Tłumaczenia, że mieszka na Starówce, na dokładkę knajpa była, zanim się wprowadził nie przyniosły żadnego skutku. O dziwo - za knajpą stanęli pozostali lokatorzy. Sens tego jest bardzo prosty - knajpa ma niezłą ochronę, która w ramach dobrosąsiedzkich stosunków pilnuje też kamieniczki i jej lokatorów, a jak wiadomo – Starówka do najbezpieczniejszych miejsc w Warszawie nie należy. Poza tym właściciel zamiast otwartej wojny wolał pójść na ugodę i lokatorzy mają u niego spore zniżki.
Ponieważ bezpośrednie ataki na knajpę nie przyniosły oczekiwanych skutków, mój znajomy przeszedł do form bardziej drastycznych i tak w knajpie niemal zamieszkała Policja i Straż Miejska, wzywana przy każdej nadarzającej się okazji, o dowolnej porze dnia i nocy. To też nic specjalnego nie przyniosło, bo knajpa miała stosowne pozwolenia. Podobno raz udało się dopaść jakiegoś drobnego dilera, który spylał dwie działki amfy.
Znajomy nie odpuścił i zaopatrzył się w miarkę. Wymierzył, że knajpa stoi o kilka metrów za blisko katedry. Tu już było gorzej, bo w końcu co pomiar, to pomiar. Mimo wszystko właścicielowi udało się jakoś uniknąć skazania za rozpijanie wiernych podczas Sumy i knajpa działała nadal.
Równolegle znajomy wydał wojnę ulicznym grajkom – wyją żebrzą i śmiecą, poza tym są potencjalnie niebezpieczni i pewnie nie płaca podatków. Zdesperowani gliniarze ścigali czas jakiś Peruwiańczyków w pióropuszach i dzieci ze skrzypcami, aż w końcu dali spokój. Pan zasypywał wszystkich wkoło pismami, z podpiętymi zdjęciami grajków, ale jakoś sprawa ugrzęzła.
Po knajpie i grajkach przyszła kolej na autobusy. Te - jak ogólnie wiadomo - na Starówkę nie wjeżdżają. Zresztą - jak mają wjeżdżać w kręte, wąskie uliczki? No i po co? Starówka jest jak pięć groszy, więc daleko do przystanku nie ma. Pan jednak uznał, ze jest za daleko i powinien mieć zapewniony jakiś środek transportu, dający mu poczucie komfortu i luksusu mieszkania w Wielkim Mieście. Jakimś cudem udało mu się zebrać kilka podpisów pod petycją o autobusy i rozpoczął działania. W tym celu wysmażył mnóstwo pism, powołując się na: kalectwo swoje i całej swojej najbliższej rodziny, bruk na uliczkach Starówki, uniemożliwiający normalną egzystencję, skandaliczny układ urbanistyczny Starówki i mnóstwo innych ważkich powodów. Wredne odpowiedzi z ZTM-u tylko podsycały sprawę - pan zawiadomił o swoim nieszczęściu wszystkich świętych, z prezydent Warszawy na czele. I znowu - nic nie wskórał.
Autobusy nie wypaliły, więc znajomy zaczął walczyć z dorożkarzami. Konie srają, nie pasują do miejskiego krajobrazu, poza tym są najprawdopodobniej męczone i mordowane. Do tego stoją koło Zamku, więc psują obraz Stolicy. Pomysł walki z dorożkarzami okazał się o tyle głupi, że ci najzwyczajniej na świecie pana pogonili, grożąc mu rozlicznymi konsekwencjami. Pisma i skargi na ich chamskie zachowanie dziwnym trafem ugrzęzły gdzieś na komendzie. Znajomy wyczuł pismo nosem – trafił na koterie, miejski spisek i ogólnie ludzi mu nieżyczliwych. Oczywiście o swoim odkryciu natychmiast powiadomił kogo trzeba i nie trzeba.
Podobno w tej chwili pan jest na etapie walki z samochodami sąsiadów. Starówka nie ma miejsc parkingowych i o postawienie samochodu toczą się niezwykle barwne boje. Ostatnio w ogóle na Starówkę wjeżdżać nie można, strażnicy mają łapać opornych, którzy parkują dłużej, niż chyba trzy minuty. Po czym mają poznać, że trzy minuty minęły - nie wiadomo, ale karać mają. Pan cenną inicjatywę zakazu parkowania ma zamiar wesprzeć czynem i pismem.
Wysłuchałam tych wszystkich opowieści, snutych przez kolegę, którego rodzina mieszka na Starówce od pokoleń. Fakt, ze jak na kilkumiesięczny pobyt w Wielkim Mieście, pan ma zadziwiająco duży dorobek...
- Wiesz co mnie w tym wszystkim najbardziej wpienia? - zamyślił się kolega, zapalony żeglarz, który na Mazury przyjeżdża w każdej wolnej chwili - Facet siedzi i smaruje te pisma, a jak przyjdzie co do czego, to wrzeszczy, ze „u nas na Mazurach to by było nie do pomyślenia!”. Latem spotkałem go w sklepie w Piszu - parówki kupował, skubaniec. I wiesz co? Z mordą do ekspedientki wystartował, że „u nas w Warszawie to by było nie do pomyślenia!”. Jedna taka cholera, a krwi napsuje za cały pluton. Nie chcecie go przypadkiem z powrotem?
Mówiąc szczerze - ewentualny powrót faceta jest mi obojętny. Mieszkał na tyle daleko ode mnie, ze jego problem kompletnie mnie nie interesowały. Ucieszyłam się jednak, ze nie tylko miastowi mają problem na wsi, ale że jest to relacja zwrotna. No i... Świnia jestem, wiem - że cała ta historia już mnie nie dotyczy i kto inny ma kłopoty z pieniaczem-reformatorem. Miło sobie o tym pomyśleć z perspektywy Mazur.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości