Voit Voit
90
BLOG

Dzień świra

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 20

Nie wiem, co się dzisiaj dzieje. Może to ten wiatr, może niskie ciśnienie. Kompletnie nie mogę się pozbierać do kupy.

Pojechałam do miasteczka. Miałam zatankować, pójść do banku, zrobić zakupy i oddać resztkę długów w czasów kryzysu energetycznego. W kieszeni miałam karteczkę z listą sprawunków.

Tuż przed wyjściem oblałam się coca-colą. Zmieniłam kurtkę na inną, zapakowałam Wojtka do samochodu i pojechaliśmy.

Na stacji za Chiny nie mogłam sobie przypomnieć, z której strony mam wlew paliwa. Oczywiście stanęłam z tej odwrotnej. Zamiast zmienić dystrybutor, zaczęłam kombinować, jak tu się odwrócić tyłem do przodu. Udało się, ale w międzyczasie ktoś pod pompę podjechał, a ja znowu zaczęłam skomplikowane slalomy między dystrybutorami. Pracownicy stacji którzy znają mnie bardzo dobrze, pokładali się ze śmiechu. Odruchowo sięgnęłam po benzynę. Mam diesla. Na szczęście się połapałam w porę. Potem zapomniałam numeru PIN do karty. No - wyparował mi z głowy, chociaż akurat tej karty używam codziennie. Po dłuższych męczarniach zajarzyłam i zapłaciłam.

Po drodze powtarzałam sobie „iść do biblioteki, iść do biblioteki...”. Stanęłam przed sklepem z ciuchami, wyciągnęłam torby z książkami (zawsze bierzemy jednorazowo około 20 sztuk), wlazłam, podałam książki Agnieszce i oznajmiłam, żeby zapakowała, a ja zaraz wrócę. I wyszłam.

Syn siedział spokojnie w samochodzie, zapięty w foteliku. Mamy jeszcze zakupy zrobić, do apteki wpaść. Nie ma sprawy. Wyjęłam Wojtka i poszłam dobre 500 metrów do Biedronki. Wzięłam koszyk, napakowałam. Potem drugi - po chwili i ten był pełny. Wojtek poleciał po trzeci. Wreszcie nie wytrzymał ochroniarz:

- Pani Aniu, może pani wózek weźmie? Ja pani przyprowadzę

W Biedronce zorientowałam się, ze nie mam cholernej karteczki z lista zakupów - została w kieszeni oblanej cola kurtki. Pchałam do wózka od pana ochroniarza wszystko, co mi przyszło do głowy. Same niezbędne rzeczy, jak choćby lampka nocna w kształcie Złomka (wyjątkowo paskudna, zresztą). Pod kasą przypomniałam sobie, ze właściwie to przyszłam po budzik. Widziałam jakiś wczoraj i nie kupiłam, a mój szlag trafił. Gdzie te budziki?...

Wojtek poleciał z panią szukać. Cały dumny przytaszczył cudko, które – tak przynajmniej wynika z napisu na pudełku - mierzy temperaturę powietrza i z jakiś przyczyn wyświetla coś na suficie po naciśnięciu jakiegoś guziczka.

Pod kasą okazało się, ze mamy mały problem - w Biedronce nie przyjmują kart, o czym świetnie wiedziałam. Tylko, ze zapomniałam pójść do bankomatu... Klnąc na czym świat stoi poleciałam po pieniądze. W połowie drogi zorientowałam się, ze nie ma mojego syna. Normalnie poleciałabym z powrotem do sklepu. Ale dzisiaj jest dzień świra, więc niewiele myśląc poleciałam do samochodu. Wskoczyłam za kierownicę i sięgnęłam po kluczyki... Nie ma. Cholera jasna - torba została w wózku w Biedronce, razem z moim dzieckiem!

Sprintem wyrwałam do Biedronki. Torba była, wózek też, tylko Wojtka nie było.

- Czyś ty zdurniała, Anka?! - zapytała Bożena, która oprócz tego, że pracuje w Biedronce, jest nianią na dochodne Wojtka - Przecież zostawiłaś Voita ze mną i kazałaś go pilnować. Co ty myślisz, ze ja mu krzywdę zrobię?! Weź odsapnij, o, masz - drinka energetycznego wypij. Może ci się we łbie rozjaśni.

Obrzydliwy płyn z lekka przywrócił mnie do życia. Poleciałam po kasę do bankomatu, tym razem z torbą, więc mogłam podjechać pod sklep, co z jakiś przyczyn szalenie mnie ucieszyło. Podjechałam pod Polo Market. Wlazłam i coś przestało mi się zgadzać. Nie ten sklep, czy co? Sterczałam na środku, wreszcie pani Irena z mięsnego zainteresowała się mną i wyłuszczyła, ze dzisiaj mnie tu nie było. Jak nie tu, to gdzie ja byłam?... A! Biedronka!

Załadowałam zakupy, pilnowana przez podejrzliwie patrzącą Bożenę.

- Mama, może my te książki odbierzmy od pani, co? - zapytał z lekka zdziwiony Wojtek. Książki? Jakie książki?

Agnieszka w ciuchlandzie ze spokojem oddała mi pakę książek, załadowaną do dużej, foliowej torby. Dołożyła spodnie dla Wojtka, jakieś sweterki i dużego, czerwonego smoka w prezencie. Zapłaciłam, Agnieszka na wszelki wypadek odprowadziła mnie do drzwi.

W bibliotece spokojnie wybraliśmy książki dla nas i dla mamy. Wojtek jak zwykle buszował sam między regałami. Nie miałam siły przejrzeć tego, co wybrał, ale pani Małgosia z dość dziwną miną, kilka razy pytając mnie, czy aby o to chodzi, wpisywała pozycje do karty syna. OK, załatwione - jedziemy do apteki.

Tu na hasło - mama ma grypę, panie władowały mi komplet stosownych leków. Udało mi się zapłacić karta, co zważywszy na amnezję na kod PIN graniczy z cudem. Walnęłam się tylko raz.

Udało nam się wrócić cało do domu.

Budzik jest stacją meteo, pokazującą temperaturę w skali Fahrenheita. Książki Wojtka... No cóż - sądzę, że na Kamasutrę jest jeszcze za wcześnie. Z listy zakupów, szczęśliwie odnalezionej w kieszeni kurtki, nie kupiłam niczego. A kartę zostawiłam w aptece. Panie już dzwoniły - jutro odbiorę. I tak muszę jechać po zakupy. Swoją drogą - po co mi 5 kostek margaryny do pieczenia ciast i 10 kilowy worek soli?

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Rozmaitości