waldburg waldburg
355
BLOG

Proza mistrza. Zagadka literacka

waldburg waldburg Kultura Obserwuj notkę 76

Wczoraj na blogu Elig pozwoliłem sobie na pewien eksperyment literacki. Zamieściłem tam fragment prozy w charakterze zagadki.  Zdecydowalem się na to, jak podejrzewam, w momencie źle dobranym, kiedy dyskusja u Elig zbliżala się już ku końcowi . Nic dziwnego, że poza zaklopotaną gospodynią blogu nie znalazl się nikt, kto choćby spróbował dać odpowiedź na moje pytanie

Dlatego powtarzam je dzisiaj u mnie. Od siebie dodam, że bardzo wysoko cenię autora tego fragmentu. Każde zdanie, szczególnie odczytywane na glos, świadczy o jego mistrzostwie. Są to moim zdaniem wyżyny tego, co w literaturze jest  możliwe.

Tym bardziej ciekawi mnie, czy znajdzie się ktoś, kto będzie wiedział albo domyśli się, skąd wziąłem ten cytat...

"Pojawił się jakieś lat pięćdziesiąt temu, mnóstwo ich przylazło z Turcji w nieszczęsną turecką kampanię. Zadomowił się w austeriach, w miejscach wilgotnych i suchych, lubił piece. Może dlatego się go tak obawiał, że gad był z tureckiej ziemi? Albo iż jest skryty, tający się w szparach, że cały czas tutaj był, żył, krył się - i niespodzianie wypełzł? Albo z powodu jego chińskich wąsów, że podobny był do Fiodora Juricza, cesarza-papieża, do księcia Romodanowskiego, tymi wąsami? Lub też że jest w środku pusty i gdy się go nadepnie, to tylko dźwięk chrupiący, jak od pustego miejsca albo rybiego pęcherza? Albo że kiedy leży martwy taki jest płaski niby śródstopa.

Kiedy zaś trzeba było jechać dokądś - to pierwsi jechali wysłańcy i kurierzy i oglądali domy, w których miano zamieszkać, czy nie ma w nich gada. Tylko w takich domach kwaterował. Bo przeciwko gadowi nie było poskromiciela, ni ochrony.

A teraz oto płakał, miał łzy w oczach i nie widział karakona. Zaś kiedy wytarł oczy kołdrą, ujrzał go.

Karakon stał ruszając wąsami, a na nim połysk czarny jak na oliwce. Dokąd pójdą te nogi, czterdzieści czterdziestek? Gdzie zaszeleszczą? Zaraz spadnie na posłanie i zacznie chodzić po pościeli. Poczuł, że cierpną mu palce u nóg, zatrząsł się, wciągnął kołdrę na nos, potem wysunął spod kołdry rękę, by podnieść but i rzucić w nim w gada, póki ów stoi i nie kryje się. Ale nie było butów, pantofle! Były za lekkie, nie ubije. Pochylił się, lecz nie mógł ich sięgnąć, jął czołgać się na rękach. Jakie one słabe! Nie mogą go utrzymać! A pierś - niczym siennik wypchany plewami. Chwilę poleżał, odpoczął. Potem doczołgał się do foteli. Były dębowe, toczone, a miast poręczy miały dłonie niewieście. Ostatni raz trzymał chwilę dębowe cienkie palce, lecz ręka opadła jak w wodę w ślad za pantoflem. A pantofla nie było i dna nie było i popłynęła ręka. Zęby zaczęły szczękać, bowiem karaluch znikł mu z oczu i pewnie czekał na niego albo może ruszył i gdzieś się zapodział."

waldburg
O mnie waldburg

By                                                                                                            

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (76)

Inne tematy w dziale Kultura