waldburg waldburg
643
BLOG

Pawia Wyspa

waldburg waldburg Kultura Obserwuj notkę 18

 

Pawia Wyspa wydała mi się większa od tej, która zachowała się w kadrach mojej pamięci. Po wyjściu z przystani skręciliśmy na prawo w kierunku zachodnim.  Ściemniało się. Z kłębiących się nad naszymi głowami atramentowych chmur spadło parę nieśmiałych kropel. Od trzech dni walczyłem z przeziębieniem. Liźnięcia deszczu na policzkach i szyi sprawiły, że zdrętwiałem, jak gdybym zanurzył się w lodowatej wodzie.

Chciałem podnieść kołnierz kurtki, ale nie zdążyłem, gdyż w tym samym momencie potężne targnięcie wiatru, który przegnał chmury w stronę wieży widokowej cesarza Wilhelma, omal mnie nie przewróciło. Żółte, czerwone i brunatne liście wzniecane jego porywami stały się czarne w oślepiającym świetle zachodzącego słońca. Jego promienie wdarły się na chwilę w krajobraz wyspy i znikły za ruchomą ścianą chmur. Wiatr ucichł i deszcz ustał.

Szliśmy aleją w kierunku Wyspy Łabędziej, na której byliśmy niecałą godzinę wcześniej. Schwannenwerder – oaza przepychu z przystanią dla jachtów nosiła kiedyś w niemieckiej wersji monopoli nazwę „najdroższej ulicy III Rzeszy“.  Z tego powodu objął ją ponoć zakazem Goebbels, który na Schwannenwerder  urządził sobie prawdziwą rezydencję. Obok niego mieszkał tam Göring, Ernst Udet, as lotnictwa niemieckiego, Theo Morell, osobisty lekarz Hitlera i ulubieniec führera Albert Speer, który na procesie w Norymberdze wyznał, że nosił się z zamiarem zamachu na niego. Po wojnie najbardziej znamienitym mieszkańcem Łabędziej Wyspy stał się Axel Caesar Springer.

Pod nogami chrzęściły jesienne liście. Minęliśmy rudziejący brunatnie żywopłot, za którym rozpościerał się porośnięty kępami drzew i krzaków park angielski.  Nad ziemią unosił się mdły zapach butwiejących gałęzi i łodyg. Było pusto i nieprzytulnie. Wrażenie to potęgowało powracające wycie wiatru, powalone ze starości dęby, rozkopane trawniki i porozrzucane w nieładzie narzędzia ogrodnicze.  

Na prawo od nas stała cylindryczna budowla, zapewne oranżeria, obita niebieską folią  i rusztowaniem z desek. Wszystko było tutaj prowizoryczne. Za szkieletami ogołoconych z igieł i liści modrzewi i kasztanów majaczyły przedwieczorne światła Poczdamu, który w 20 lat po upadku muru mógłby konkurować o miano najdroższej ulicy Niemiec. Dzieliła nas od niego pomarszczona falami, ołowiana Havela. Wiatr wyrzucał do góry tumany liści atakując z zawziętością huraganu drzewa i krzaki.

Na wyspie był tylko wiatr, tańczące liście i my. Nigdzie nie widać było turystów, ani pawi, które latem widzi się tu na każdym kroku. Wyglądało na to, że byliśmy sami. W przystani na lądzie byłem przekonany, że trzeba nam będzie zawrócić do miasta. Emeryt w tyrolskim kapelusiku, który łowił ryby pomiędzy przęsłami mola, powiedział jednak, że przeprawa jest jeszcze możliwa. Poradził, żebyśmy stanęli na podjeździe dla samochodów i spróbowali zwrócić na siebie uwagę przewoźnika na drugim brzegu.

Rada  poskutkowała. Po dwóch minutach na wyspie pojawił się ubrany na czarno, zgięty jak po ataku lumbago człowiek. Wyszedł z chylącego się jak on ku ziemi budynku i odszukał nas wzrokiem, jak gdyby nas od dawna oczekiwał.  Na swój wiek poruszał się zaskakująco zwinnie. Odcumował prom i miarowo pracujący silnik diesla zagłuszył chlupot fal, które podmywały piaszczysty brzeg i molo.  

***

Był blisko. Nie dalej niż  200 metrów od nas. To woda go tak oddalała.  Pogłębiała złudzenie, że był dalej. Przypomniały mi się „Ptaki” Hitchcocka. W jednej z początkowych scen filmu elegancka kobieta z miasta podpływała na motorówce do brzegu po drugiej stronie zatoki. Chciała zobaczyć z bliska dom mężczyzny, którego poznała w San Francisco w sklepie z egzotycznymi ptakami.

Hitchcock po mistrzowsku zagęszczał napięcie. Scena z motorówką – z pozoru zbyteczna, do tego drażniąco realistyczna i rozwlekła – wytwarzała dodatkowy suspens. Przypominająca lalkę wytworna kobieta naruszała ustalony porządek rzeczy. Podpływała na motorówce do granicy dobrego obyczaju. Stawiała pod znakiem zapytania swoją pozycję społeczną damy. Jej wygląd, fryzura i nienagannie wyprasowany kostium  kłóciły się z tym, co robiła. Były rekwizytami, które miały coś ukryć i jednocześnie sugerowały coś zupełnie innego. Tak jak obcisła spódniczka, która zamiast osłaniać jej nogi, uwypuklała ich zgrabne kształty. Podobnie było z nią, wytworną lalką Barbie, która wtykała nos w nieswoje sprawy. Prowokując erotyczną  wyobraźnię widowni chciała pozostać niezauważona. Dlatego wyłączała silnik.

W ciszę, która następowała potem, wdzierał się niepokój. Mimo równomiernego plusku fal i nawoływań wodnego ptactwa narastało uczucie niejasnego zagrożenia. Tippi Hedren była blisko i jednocześnie bardzo daleko. Kołysząc się na motorówce w szuwarach obserwowała ludzi, którzy jej nie widzieli, choć byli na wyciągnięcie ręki…

Tak samo było teraz. Przewoźnik w kapitańskiej czapce zdawał się być oddalony od nas o kilometry, ale była to tylko iluzja. Jego mały prom przycumował do naszego mola w trzy minuty po tym, jak odpłynął z przystani na wyspie.  Z pokładu zjechało dostawcze mitsubishi, które zniknęło za zakrętem w lesie.

„Captain” zapalił papierosa i przyjął cztery euro za przejazd. „Po drugiej stronie palenie wzbronione”,  powiedział zaciągając się. Dał nam godzinę na zwiedzanie. „Ostatni prom odpływa o czwartej. W przypadku spóźnienia ”, mrugnął do nas znacząco, „będziecie musieli poszukać sobie noclegu na wyspie”.

***

Pawia wyspa, Pfaueninsel, była pod koniec XVIII w. miejscem schadzek króla pruskiego Fryderyka Wilhelma II.  Opinię  wałkonia, która przylgnęła do niego wśród historyków, zawdzięczał swojemu stryjowi Fryderykowi Wielkiemu, który go nie cierpiał. Na Pawiej Wyspie spotykał się ze swoją metresą, zwaną także przez współczesnych pruską madame de Pompadour.  Po raz pierwszy wpadła mu w oko, kiedy miała lat jedenaście. Wilhelmina Enke była córką dworskiego klarnecisty z  Dessau. Do późnych lat życia wyróżniała się wdziękiem, inteligencją i urodą.

Ich związek przetrwał liczne miłostki, związki i także małżeństwa następcy tronu. Ze względu na rozwiązły styl życia jego poddani obdarzyli go przezwiskiem „spasionego lubieżnika” –  der dicke Lüderjahn. Miał ze swoją Lolitą piątkę dzieci. Ojcem dwojga z nich był  jego lokaj Rietz, któremu kazał poślubić ją z obawy przed skandalem. Po wstąpieniu na tron zrobił się zazdrosny. Nakazał Rietzowi, żeby się z nią rozwiódł, co nie znaczy, że nie dbał o jego potomstwo. Władza monarsza była w wieku światła szczodra. Także pod względem zobowiązań wynikających z miłosnych podbojów, doboru żon, kochanek oraz całego związanego z tym inwentarza.

Obok żony, księżniczki Luizy von Hessen-Darmstadt, która także jemu przyprawiała rogi, co skończyło się anulowaniem małżeństwa i zesłaniem jej do Szczecina, król miał jeszcze dwie „półoficjalne”,  poślubione  „na lewo ” zur linken Hand, małżonki: Hrabinę Julię von Voss, z którą zawarł związek kościelny w 1787  oraz hrabinę  Zofię Juliannę Fryderykę von Dönhoff, której przysięgał wierność małżeńską, także w kościele, trzy lata później.

Obydwie były o pokolenie młodsze od królewskiej metresy, ale to ona wygrała w walce o względy Fryderyka Wilhelma II. Na rok przed śmiercią w 1796  wyniósł ją do stanu szlacheckiego. Obdarzył ją majątkiem i tytułem hrabiny von Lichtenau.

Za rządów jego syna, Fryderyka Wilhelma III, pozbawiona oparcia nałożnica króla musiała wynieść się z Berlina. Nowy regent nienawidził jej. Była zmorą jego nieszczęśliwej matki. Oskarżył ją o kradzieże, fałszywe zeznania i zdradę stanu. Dowodów nie przedstawił, ale skazał ją na banicję do twierdzy w Głogowie.  Potem złagodził karę i na wszelki wypadek w obawie przed dworskimi plotkami przyznał jej niewielką rentę. Jej nieruchomości, w tym kamienicę na Charlottenburgu i pałac na Unter den Linden, skonfiskował.  

Hrabina von Lichtenau nie załamała się jednak. W 1802 poślubiła  we Wrocławiu młodszego od niej o ponad ćwierć wieku aktora.  Franz Ignaz Holbein von Holbeinsberg  (na scenie występował pod pseudonimem Fontano) wywodził się z Austrii.  Był także  poetą, autorem sztuk dramatycznych i dyrektorem teatru. Ma dzisiaj w Wiedniu zaułek swojego imienia.

Małżeństwo skończyło się po czterech latach rozwodem. Ale wkrótce potem dla Wilhelminy wybiła godzina triumfu. Po zwycięstwie Francji nad Prusami król zrehabilitował ją i zwrócił jej zajęte nieruchomości. W 1811 wybrała się do Paryża, żeby osobiście podziękować cesarzowi Napoleonowi za wstawiennictwo. Zmarła w 1820 w Berlinie. Pochowano ją z honorami w kościele św. Jadwigi na Unter den Linden. W okresie nasilenia nalotów alianckich na Berlin w 1943 jej szczątki zostały przeniesione z katakumb świątyni na cmentarz na Liesenstrasse, który w 1961 został rozdzielony murem berlińskim, tak że miejsce ostatniego spoczynku królewskiej metresy z Pawiej Wyspy znalazło się w tzw. „pasie śmierci”.  

Dzisiaj leży obok kolekcjonera niemieckiego malarstwa, polskiego arystokraty i pruskiego polityka Atanazjusza von Raczyńskiego, który wpisał się do historii Niemiec jako mecenas sztuki i właściciel pałacu, na miejscu którego w sto lat po śmierci Fryderyka Wilhelma II wzniesiono Reichstag.

***

Czasu było coraz mniej. Żeby zdążyć na prom, musieliśmy iść na skróty w stronę białego pałacu z wiszącym mostem i dwiema podobnymi do meczetów basztami, który Fryderyk Wilhelm II wybudował dla swojej Lolity.  Chciałem zwrócić uwagę Anne na tandetne wykończenie budowli stylizowanej na włoską ruinę, która z bliska bardziej przypomina dekorację teatralną z papier maché niż królewską rezydencję, ale w tym samym momencie zobaczyłem jego…

Stał pod kępą krzaków i patrzył w naszą stronę. Zatrzymaliśmy się, a on przechylił głowę na lewo, jakby zastanawiając się, czy do nas podejść. Nie spuszczał z nas wzroku. „Dziwne”, przeleciało mi przez głowę, „zupełnie jak pies…”

I rzeczywiście. Kołysząc się na swoich krótkich nogach ruszył w naszym kierunku, a potem zatrzymał się jakby w oczekiwaniu, że i my do niego podejdziemy. Kiedy to zrobiliśmy, wyciągnął szyję i szarpnął mnie za nogawkę spodni. Nie wiedziałem, jak zareagować. Instynktownie wysunąłem w jego stronę rękę, co niemal zawszę robię z psami, które potem głaszczę po głowie. Ale jego ostro zakończony dziób sprawił, że w porę zmieniłem zamiar. Cofnąłem dłoń i omijając jego ruchliwy dziób włożyłem ją do kieszeni. „Przyczepił się do nas”, uśmiechnąłem się do Anne. Poszliśmy w stronę zamku, od którego dzieliło nas niewiele ponad pięćdziesiąt metrów.

Kątem oka widziałem, że idzie za nami. „Jak pies… jeszcze chwila i zacznie machać ogonem”, pomyślałem. Zatrzymaliśmy się ponownie, a on jak gdyby czekając na to, natychmiast nas dogonił. Znowu szarpał mnie za nogawkę nie spuszczając ze mnie oczu. Przypomniał mi się Jurry, który namalował kiedyś głowę psa. Głodne zwierzę było wpatrzone w jedzących przy stole ludzi. To był świetny obraz. Jurry dał mu tytuł „Jeść” i wysłał go na zbiorową wystawę malarstwa, bodajże do Bydgoszczy. Kurator nie zrozumiał niestety zawartej w obrazie metafory i na dodatek pomylił literę „jot” z „te”, tak więc portret psa patrzącego spod stołu na ucztę swoich panów nie tylko wisiał przez parę tygodni na wystawie, ale był także uwieczniony w katalogu pod nazwą… „Teść”. Postanowiłem zaryzykować. „Najwyżej ugryzie mnie w rękę”, pomyślałem. Ostrożnie zbliżyłem dłoń do głowy królewskiego ptaka i w tym samym momencie poczułem uszczypnięcie w palec wskazujący.

Nie było mocne. Jak u psa, który tylko udaje, że chce ugryźć. Spróbowałem go pogłaskać, ale wtedy jego dziób wbił się w mój przegub z większą siłą. Przyglądał mi się z jakąś zadziorną ciekawością. Przez chwilę bawiliśmy się w kotka i myszkę – ja starałem się połaskotać go po szyi od tyłu, a on próbował dosięgnąć mojej ręki dziobem…

W drodze powrotnej na promie zacząłem wypytywać przewoźnika o pawia. „Ach, to ten…”, uśmiechnął się radośnie. „Zna go pan?”, zapytałem. „Wszyscy go znają. Jemu coś się w głowie pomieszało i ciągle łazi za ludźmi i w kółko kogoś zaczepia”. „Tylko on, czy może także inne?”, chciałem się dowiedzieć. „On jeden”, potwierdził przewoźnik.

„Ale dlaczego?”

Przewoźnik zamyślił się. „Mówią, że to przez jedną studentkę, która go kiedyś wychowywała u nas na wyspie. Po prostu przyzwyczaił się do niej i w ogóle do ludzi. A potem w głowie mu się pokręciło. Podobno wydaje mu się, że sam jest człowiekiem”.

waldburg
O mnie waldburg

By                                                                                                            

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Kultura