Dzisiaj zrobiłem sobie przegląd prasy niemieckiej w poszukiwaniu recencji z filmu Polańskiego. Premiera, jak wiadomo, miała miejsce wczoraj na Berlinale. Krytycy są ostrożni. Wstrzymują się jeszcze z jednoznacznymi ocenami. Chwalą jakość wykonania. Podkreślają, że Polański nakręcił solidny thriller, ale to świadczy, że film chyba raczej się nie udał. Wygląda na to, że "The Ghostwriter" zyskał na okolicznościach, w jakich powstał, ale stracił na "efektownych" pomysłach scenarzysty Roberta Harrisa, "speca" od political fiction.
W 1992 powstał nakręcony wedle książki Harrisa pretensjonalny filmik zatytułowany "Vaterland" - chyba jeden z najdurniejszych filmów o III Rzeszy, jakie widziałem. Jedną z głównych ról grał w nim przedwcześnie zmarły Gerulf Pannach, zaprzyjaźniony z Wolfem Biermannem opozycyjny piosenkarz z NRD, który należał do kręgu moich znajomych. Pamiętał, że Gerulf zawsze wykręcał się od rozmów na temat "Vaterlandu". Dlaczego tak się zachowywał, zrozumiałem już po jego śmierci, kiedy przypadkiem zobaczyłem ten niewypał w telewizji. Było mu wstyd, że dał się namówić na udział w tak chorym przedsięwzięciu. Choćby z tego powodu powinienem był nieco poskromić moje oczekiwania wobec nowego filmu Polańskiego.
Ale za to znalazłem dzisiaj w "Tagesspieglu" fantastyczną recenzję z chińskiego filmu „Tuan Yuan” Haralda Martensteina, moim zdaniem obdarzonego największym poczuciem humoru krytyka filmowego w Niemczech. Tak mi się spodobała, że postanowiłem przetłumaczyć ją na polski. Myślę, że od Martensteina polscy krytycy mogliby się wiele nauczyć:)
oto ona: Jeszcze nigdy nie byłem w Chinach. Chiny znam tylko z pokazów filmowych na Berlinale. Starzy Chińczycy z chińskiego kina przypominają mi z jakiegoś powodu starego polityka CDU Heinera Geißlera*. Geißler powtarza w kółko: „Nieprawdaż, nieprawdaż” i stary Chińczyk też mówi ciągle „Ha!Ha!”. Kiedy wychodziłem z kina w tłumie ludzi po obejrzeniu „Tuan Yuan”, który otwierał tegoroczny festiwal, natknąłem się na młodą dziennikarkę z Chin, która przeprowadzała wywiady z widzami.
Czy film mi się podobał? Odpowiedziałem, że nie dotrzymałem kroku psychologii. Stary bojownik Kuomintangu (Heiner Geißler 1) po 60 latach na wygnaniu na Tajwanie może po raz pierwszy złożyć wizytę w Szanghaju, gdzie swego czasu w zawierusze wojennej zostawił ciężarną żonę. Obydwoje pobrali się ponownie. Druga żona Heinera Geißlera w międzyczasie zmarła. Pierwsza poślubiła zaś Heinera Geißlera 2 i ma już z nim dorosłe dzieci. Heiner Geißler 1 mówi Heinerowi Geißlerowi 2, który podejmuje go u siebie w domu i jest dla niego bardzo miły, że przyjechał odebrać mu żonę. Musi wziąć ją ze sobą na Tajwan, ponieważ jest mu potrzebna. Na co Heiner Geißler 2, który, co widać było wcześniej, bardzo lubi swoją żonę, natychmiast się zgadza. Nie okazując żadnych uczuć. Nie chce też przyjąć odszkodowania – zamiast tego nakłada na talerz swojemu rywalowi porcję krabów.
„No i co?”, pyta Chinka. „Czego nie można tu zrozumieć?”. „Hmm”, odpowiadam, „niemiecki mąż, np. prawdziwy Heiner Geißler, raczej nie oddałby bez zmrużenia oka swojej żony pierwszemu lepszemu Tajwańczykowi, pod warunkiem oczywiście, że jego małżeństwo jest udane i harmonijne. „U nas w Chinach”, odpowiada mi młoda Chinka, „osobiste odczucia się nie liczą. Ten drugi mąż myśli, że jego żona będzie z tym pierwszym bardziej szczęśliwa. Najważniejsze jest szczęście innych. Każdy Chińczyk zachowałby się na jego miejscu tak samo.”
No cóż, pomyślałem, dlaczego u licha jest jeszcze w Niemczech tylu mężczyzn, którzy nie mogą znaleźć sobie żony? Wystarczy pojechać do Chin i zapytać uprzejmie na ulicy jakiegoś Chińczyka.
Film kończy się wylewem krwi do mózgu drugiego małżonka. Sprawa jest nieprzyjemna. Musi się przesiąść na wózek inwalidzki. Jego rywal pociesza go: „Wylew? To nic wielkiego. Starzy ludzie już tak mają“. Och, gdybyśmy to my, Niemcy, mieli tyle chińskiego luzu… I jeszcze jedno. Bohaterowie chińskiego filmu, który otwiera tegoroczne Berlinale, bez przerwy jedzą. Wszyscy cierpią na jakiś zwierzęcy głód. Ale głód to przecież nic wielkiego.
W kinie dostaje się go tak czy siak.
* HeinerGeißler, popularny polityk niemiecki, były sekretarz generalny CDU. Mocno pomarszczony na twarzy, ale za to wyjątkowo czerstwy i zawsze pogodnie uśmiechnięty osiemdziesięciolatek z wąskimi szparkami oczu ma rzeczywiście coś z Chińczyka. (przyp. tłum.)
Inne tematy w dziale Kultura