Śnił mi się dzisiaj Barack Obama. Z góry zaznaczam, że śnił mi się naprawdę. Mogę przysiąc, że zawartość mojego snu, którą przedstawiam poniżej, jest dziełem splotu niemożliwych do skontrolowania przez nikogo przypadków – o ile można mówić o przypadkach w przypadku snu…
W każdym razie zapewniam, że spisywane na gorąco notatki nie są pamfletem, ani tworem fantazji. Zgadzają się w każdym szczególe z dramaturgią moich sennych urojeń. Wiem, że takie zapewnienia wydać mogą się podejrzane. O snach zapomina się zazwyczaj po przebudzeniu. Ale ten udało mi się zapamiętać i ręczę głową za jego prawdziwość. Mogę to zrobić, ponieważ od rana chodzi mi po głowie.
Po przebudzeniu dziwiłem się nawet, że sen miał swoje preludium, które utkwiło mi w pamięci ze szczegółami, jak gdyby napisał je wprawny scenarzysta filmowy. Mógłbym z niego zrezygnować, ale nie zrobię tego, ponieważ także ono jest jednym z elementów tej opowieści, nie mówiąc już o tym, że do moich ulubionych reżyserów zaliczam nie tylko Bunuela, ale i Hitchcocka.
Jechałem wąską uliczką Apostoła Pawła (Apostel-Paulus-Strasse) w Berlinie. Samochód nie należał do mnie. Pożyczyłem go od znajomego i miałem kłopoty z automatyczną skrzynią biegów, której nie lubię także na jawie. Po prawej stronie wypatrzyłem wolny parking przed knajpą, w której byłem umówiony na spotkanie. Nacisnąłem na pedał gazu i ruszyłem w tamtym kierunku, ale drogę zajechał mi duży samochód terenowy, który był tam przede mną i którego nie zauważyłem. Zanosiło się na kłótnię, ale tylko przez chwilę. W tej samej sekundzie bowiem zwolniło się jeszcze jedno miejsce. Kierowca jeepa mrugnął do mnie porozumiewawczo i jak gdyby dla zatarcia złego wrażenia wskazał oczami na wolny parking przed wejściem do knajpy.
Kiedy do niej wszedłem, wydawało mi się, że jestem w mojej stammkneipe parę ulic dalej. Odniosłem takie wrażenie, mimo że wiedziałem, że jestem gdzie indziej. Knajpa na Apostel-Paulus-Strasse była mi nieznana, ale we śnie czułem się jej bywalcem. Wszyscy mnie tu znali. Widziałem to po spojrzeniach i skinieniach głów. Rozejrzałem się szukając wolnego miejsca. Zaskoczyło mnie, że zamiast baru i stolików stały tam w kilku rzędach krzesła.
W pierwszym rzędzie siedział Barack Obama. Jego obecność na Apostel-Paulus-Strasse zdziwiła mnie nawet we śnie. On zaś uśmiechał się, jak gdyby także dziwiąc się, że mnie tam spotkał. W tym miejscu muszę wyjaśnić, że często kłaniają mi się ludzie zupełnie mi nieznani, z którymi nigdy nie zamieniłem nawet jednego słowa. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Wygląda na to, że z niewiadomych powodów przyciągam uwagę nieznanych osób, które odnoszą się do mnie z sympatią, na jaką niczym sobie nie zasłużyłem. Przyzwyczaiłem się do tego. Bywało, że kłaniały mi się na ulicy znane osobistości – politycy albo aktorzy, którzy widać z kimś mnie mylili…
Tak było pewnie i tym razem. Serdeczny uśmiech Obamy przyjąłem jako coś naturalnego. Przywitałem się z nim, a on unosząc się z krzesła wskazał ręką na wolne miejsce obok siebie Sen był zdumiewająco realistyczny. Przysiadłem się do niego z myślą, że muszę poradzić sobie z sytuacją, do której nie byłem przygotowany. Na moje szczęście Obama okazał się rozmowny i towarzysko wyrobiony. Umiał dopilnować, żeby wszyscy, w tym także ja, czuli się dobrze.
W paru słowach wyjaśnił mi, że właśnie bierze udział w publicznej dyskusji na temat głośnego filmu, którego akcja rozgrywa się w Wielkiej Brytanii na krotko przed wybuchem II Wojny Światowej. Słyszałem coś o tym filmie, przynajmniej we śnie, ale go nie widziałem. Obama nazwał go arcydziełem. Z zapałem wyrażał się o grze hollywoodzkich gwiazdorów i chwalił po mistrzowsku opowiedzianą, pełną zaskakujących zwrotów akcji historię. W jakiejś chwili zrobił znaczącą pauzę, po której zapanowała wyczekująca cisza. Tym, co wywarło na nim największe wrażenie, powiedział, było to, że wydarzenia, które legły u podłoża scenariusza, opierały się na najnowszych odkryciach historyków. Fabuła filmu demaskowała kulisy decyzji szefa rządu Wielkiej Brytanii, który w obliczu zbliżającego się konfliktu wojennego z Niemcami wstrzymał dotacje na badania naukowe związane ze sztucznym zapłodnieniem in vitro…
Równie istotnym wątkiem filmu był dramat geniusza, który dokonał wybiegającego w przyszłość odkrycia naukowego i który stał się podwójną ofiarą brytyjskiej polityki imperialnej. Nie tylko nie było mu dane, doprowadzić swoich badań do końca, ale musiał zginąć w Północnej Afryce w bezsensownej masakrze, do której doszło z winy zdziecinniałych brytyjskich generałów.
Słuchałem Obamy z uwagą. Nie przerywałem mu zdając sobie sprawę, że naszej rozmowie przysłuchują się wszyscy zebrani. Czekałem, aż skończy i wiedziałem już w przybliżeniu, jaka będzie moja odpowiedź. Chciałem dowiedzieć się od niego, czy zauroczenie głośnym filmem wpłynie na jego decyzje polityczne? Miałem też ochotę wciągnąć go w dysputę na temat fikcji scenariuszy filmowych i na koniec zadać pytanie, czy jest w stanie odróżnić ją od rzeczywistości?
Po przebudzeniu doszedłem do wniosku, że byłoby to całkiem niegłupie pytanie i zaraz potem przyszło mi go głowy następne – do jakiego stopnia polityka musi liczyć się z tym, co podszeptują jej autorzy filmowych scenariuszy? Szczególnie takich, które osiągają swój cel zamierzony – czyli sukces kasowy?
Tych pytań niestety nie zdążyłem mu zadać. Miałem już otworzyć usta, kiedy kątem oka zobaczyłem interesującą niewiastę, która usiadła za nami. Była bardzo przystojna. W jej rysach jednak, mimo że mogłyby stanowić klasyczny wzór kobiecej urody, nie było śladu kobiecości. Wrażenie to pogłębiał wojowniczy wyraz jej twarzy. Nie odwzajemniła mojego spojrzenia i patrzyła nieruchomo przed siebie. Zrozumiałem, że do dysputy z Obamą na temat związków pomiędzy fikcją filmową i polityką pewnie nie dojdzie. Po pojawieniu się nieznajomej piękności prezydent zrobił się nerwowy. Odwrócił się do niej i widząc znak, który dała mu głową, wstał i zaczął żegnać się ze mną.
„A więc to ona…”, przeleciało mi przez głowę. „To ona decyduje o wszystkim…”
I w tym momencie obudziłem się.
Inne tematy w dziale Kultura