Kubicy przeleciała koło nosa pole position w trzeciej kwalifikacji do jutrzejszego wyścigu w Kuala Lumpur. W trzy minuty po rozpoczęciu przerwano ją ze względu na podłe warunki atmosferyczne. Deszcz padał tak sążnisty, że rywalizacja przestała być miarodajna. Bolidy zawróciły z toru do garaży, a w boksie komentatorów telewizji niemieckiej RTL zapanowała konsternacja.
Żaden z nich nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, według jakiego klucza będzie układana lista startowa zawodników? Co zdecydują organizatorzy w przypadku, jeśli kwalifikacja nie zostanie doprowadzona do końca?
A wszystko wskazywało, że tak właśnie będzie. Z wiszących nisko prawie czarnych chmur lało jak z cebra i grzmiało. Słychać i widać było zygzaki piorunów. W dotychczasowej historii wyścigów kwalifikacyjnych Formuły 1 czegoś takiego jeszcze nie było. Któryś z niemieckich sprawozdawców wyszukał odpowiedni ustęp w regulaminie.
Nie był jednak wystarczająco jasny. W przypadku jeśli trzecia runda kwalifikacyjna okaże się niemożliwa do przeprowadzenia, o kolejności na liście startowej wyścigu decydują najlepsze czasy.
Jeśli zawodnicy nie dojadą do toru wyścigowego, kolejność ustalana jest zgodnie z wynikami drugiej rundy kwalifikacyjnej. Gdyby niektórym samochodom udało się rozpocząć pomiar czasu, druga runda ulega unieważnieniu i o miejscach na starcie przesądza… kolejność, w jakiej zawodnicy przystępowali do jazdy na czas na torze w trzeciej.
W obydwu przypadkach pole position dostałaby się więc Robertowi Kubicy, który miał najlepszy czas w drugiej rundzie kwalifikacyjnej i jako pierwszy wjechał na tor wyścigowy w trzeciej…
Rzecz była jednak nie do końca pewna, a poza tym przykra dla sprawozdawców telewizji RTL. Nie mogło im się pomieścić w głowach, że faworyzowany przez nich Sebastian Vettel musiałby uznać pierwszeństwo kogoś, kto wepchnął się poza kolejką na czoło startujących.
A tak właśnie zrobił polski zawodnik. Jak gdyby znał tajniki regulaminu, o których nic nie wiedział zapytywany przez sprawozdawców wyjadaczFormuły 1 Nicki Lauda, ani nawet zażywny szef stajni Mercedesa Norbert Haug, który od dwóch lat nie może nauczyć się, że nazwiska Kubicy nie wymawia się „Kubika”. Kubica objechał bokiem kolejkę szykujących się do wjazdu na tor samochodów i ustawił się w pierwszej linii obok Adriana Sutila z Force India. Kiedy zapaliło się zielone światło, nacisnął wcześniej na pedał gazu i wysforował się na prowadzenie.
Wyglądało to podejrzanie, ale jestem przekonany, że Kubica nie zrobił tego ze względu na regulaminowe kruczki i sytuacje, o jakich dotąd największym filozofom się nie śniło. Wiedział o nich pewnie tak samo mało jak Nicki Lauda i Norbert Haug. Uznał pewnie, że łatwiej wykręci dobry czas jadąc na czele grupy. Po co miał się narażać na kiepską widoczność i fontanny wody wzniecane przed nim przez inne samochody? Nie mówiąc o tym, że miał większe prawa do startu z pierwszej pozycji, bo przecież to on wygrał drugą sesję kwalifikacyjną.
Ale dla komentatorów niemieckiej telewizji stał się demonem. „To nie może być”, wzdychali. „Żeby w taki sposób wygrać finałowe kwalifikacje? Wpychając się z boku bez kolejki?”
Na szczęście organizatorzy doprowadzili trzecią rundę do końca. Najśmieszniejsze zaś było to, że już trzy minuty przed startem na pierwszym miejscu ponownie ustawił się Adrian Sutil. Któryś ze sprawozdawców uznał, że pewnie za chwilę podjedzie do niego Kubica. Ale nic takiego się nie stało. Zamiast Kubicy w kolejce za Sutilem stanął jego kolega ze stajni Vitantonio Liuzzi, który w chwilę potem ustawił się obok niego. „No nareszcie... Widocznie ktoś go uczulił na sztuczki Kubicy”, odetchnął jeden z komentatorów. „Pewnie do Force India zadzwonił któryś z niemieckich telewidzów, który słuchał naszych komentarzy”, zażartował drugi.
Być może zadzwonił ktoś także do Kubicy? Na start do rozstrzygającej trzeciej sesji kwalifikacyjnej wyjechał bowiem jako jeden z ostatnich. Po pierwszych dwóch okrążeniach znalazł się krótko na prowadzeniu, ale potem coś mu widać nie wyszło. Prawdopodobnie musiał zwolnić na którymś z zakrętów, żeby zapobiec czemuś gorszemu.
Ale w sumie wypadł znakomicie i coś mi mówi, że jutro tor wyścigowy w Malezji okaże się dla niego szczęśliwy.
Tym bardziej, że jego Renault, co widać było chociażby w Australii, pozwala mu na nawiązanie równorzędnej walki z najlepszymi. Nie dał się wyprzedzić Hamiltonowi, Alonso i Massie.
A w to, że Vettel dojedzie do końca wyścigu na swoim Red Bullu, prawie już nie wierzę...
Inne tematy w dziale Rozmaitości