Po polsku: tajemnica korespondencji. Jeden z bezdyskusyjnych przywilejów demokracji i elementarna zasada dobrego wychowania. Cudzych listów się nie czyta. Tak jak nie dłubie się w nosie przy kolacji, nie używa się wykałaczki, ani grzebienia w towarzystwie i nie przeszukuje kieszeni cudzego palta, które wisi w przedpokoju.
W przyzwoitych domach wpaja się to od dziecka. Nawet w krajach z demokracją niewiele mających wspólnego, jak chociażby w byłym Peerelu, władze usiłowały zachować przynajmniej pozory, że te zasady są przestrzegane.
Oczywiście nikt w to nie wierzył. Listy były czytane, cenzurowane i konfiskowane. Władza ludowa nie musiała się przed nikim tłumaczyć. Korespondencja często przepadała. Jeśli nadawca był na tyle naiwny, żeby za jej pośrednictwem przesyłać pieniądze, po prostu je tracił. Przepadały także co efektowniejsze pocztówki z zagranicy, gdyż na poczcie nie brakowało zbieraczy. Z tego, co mi mówiono, pod tym względem nie zmieniło się do dzisiaj zbyt wiele. No cóż... czym skorupka za młodu nasiąknie...
Przypomina mi się pewien epizod z początków mojego pobytu w Berlinie Zachodnim. Znajoma dała mi klucz od mieszkania, w którym mogłem zatrzymać się przez dwa tygodnie. Powstał problem, gdyż musiałem go jakoś zwrócić, a z tego, co mi powiedziała, wynikało, że miała wyjechać do Południowego Tyrolu na dłuższy okres czasu...
- Ależ to żaden problem - wzruszyła ramionami. - Wyślesz mi klucz listownie.
Początkowo nie mogłem zrozumieć. - Jak to listownie?
- Zwyczajnie. Wsadzisz go do koperty i wyślesz.
- Poleconym?
- Po co poleconym? Zwyczajny też dojdzie.
Dla przybysza z Peerelu było to odkrycie. Listy dochodzą i nie są po drodze otwierane? Nawet jeśli znajdują się w nich przedmioty, które trudno uznać za papier? Tajemnicę korespondencji gwarantuje punkt 10 niemieckiej konstytucji. Listu nie może otworzyć nawet prokurator. Konieczna jest decyzja sędziego.
Ale dlaczego o tym piszę? Nie chodzi mi wcale o Polskę, ani o różnice między Wschodem i Zachodem, które długo jeszcze będą się utrzymywać.
Do zajęcia się kwestią tajemnicy korespondencji jako jedną z najlepszych i najmądrzejszych zasad państwa demokratycznego nakłoniły mnie wypowiedzi obrońców Juliena Assange'a wdziewających obecnie szaty obrońców demokracji. W ich pojęciu demokracja ma się wlaśnie do tego sprowadzać - do zerwania z tajemnicą korespondencji.
Czyż można sobie wyobrazić większą bzdurę? Politycznie poprawnych schizofreników, którzy uważają się za awangardę demokracji i którzy z jednej strony organizują hałaśliwe akcje przeciwko google-street view w Berlinie, Sztutgarcie, Monachium i Hamburgu, gdyż boją się, że w sieci pojawią się zdjęcia ich ulic, przy których oni mieszkają i co byłoby pogwałceniem ich sfery prywatności, a z drugiej strony domagają się zniesienia...
Tajemnicy korespondencji dyplomatycznej?
To są ci sami ludzie.
Inne tematy w dziale Polityka