Wczoraj znowu biegałem na Kreuzbergu. Z początku pogoda była inna. Bardziej wytłumiona. Dużo wilgoci i ciszy, która zawsze zatyka mi uszy po opadach śniegu. Powoli niebo przejaśniało się i mróz coraz mocniej szczypał w policzki. Na prowadzącej pod górę serpentynie Hochkichstrasse (na jej tyłach jest cmentarz, gdzie leżą pochowani obok siebie bracia Grimm) zatrzymałem się, żeby zrobić parę zdjęć.
Mam słabość do takich ulic - wijących się na przekór wasserwadze w górę i w dół. Wzgórza, ulice i kamienice, które na nich wybudowano zawsze wprawiały mnie w dobre nastroje..Pewnie dlatego zakochałem się od pierwszego wejrzenia w Pradze, a później we Lwowie i Kijowie. Piękne miasta. Nie ma nic piękniejszego od zmiany poziomu ulicy...
Zatrzymałem się na chwilę, żeby zrobić parę zdjęć i w tym samym momencie odkryłem za moimi plecami małą piekarnię. Nazywała się "Wein und Brot". Wino i chleb. Przypomniał mi się Leonard Cohen i jego pierwsza płyta z piosenką, która kończyła się posępnie: and now do you come to bring your prisoner wine and bread ?
Piekarnia spodobała mi się natychmiast. Widziałem kątem oka sprzedawczynię, która zza szyby obserwowała, jak fotografuję. Uśmiechnęła się do mnie i ukłoniła. Od ponad roku szukam w okolicy dobrej piekarni. Niemcy słyną na całym świecie z doskonałej jakości swoich wypieków. Zachwycają się nim Francuzi, Anglicy i Włosi, ale w Berlinie branżę zdominowali turreccy imigranci, z którymi nawet trudno się porozumieć.. Początkowo nie miałem nic przeciwko temu ze względu na konkurencyjne ceny, ale w jakimś momencie uświadomiłem sobie, że mam dosyć tureckiego chleba, po którym za każdym razem cierpię na niestrawność.
Nie wiem, jak oni to robią... Pewnie na oszustwach podatkowych. Ojciec rodziny zatrudnia liczne potomstwo, córki i zięciów, ale tylko on jeden pracuje oficjalnie. Reszta żyje z zasiłku. Tureckie piekarnie świecą pustkami. Chleb jest niejadalny, bez smaku i miękki jak gąbka nasączona zimną wodą. Ohyda. Na wiosnę wybrałem się na rowerze w poszukiwaniu piekarni. Zaczepiałem ludzi na ulicy i pytałem, czy nie znają jakiejś niemieckiej piekarni. Czułem się niezręcznie, jak gdybym łamał jakieś tabu. Pytać Niemców, gdzie można kupić niemiecki chleb, to graniczyło z rasizmem. W ich oczach także widziałem niepewność. Jak gdyby bali się, że ich podpuszczam, ale jednocześnie byli zadowoleni. Podobało im się to pytanie. Rozkładali ręce i mówili, że oni także nie wiedzą, gdzie się podział dobry niemiecki chleb.
Wszedłem do piekarni i kupiłem mój ukubiony chleb z pestkami dyni. Dziewczyna, która go zapakowała, była drobną blondynką z zaczesanymi w warkocze włosami. Wyglądała, jak gdyby żywcem ją wyjęto z którejś z bajek braci Grimm. Powiedziała mi, że chleb wypiekany jest zgodnie z najstarszymi procedurami. Zapakowalem go do plecaka i pobiegłem na Kreuzberg.


Różnicę pogody widać było wczoraj wyraźniej na szczycie góry. Dopiero tam dotarło do mnie, że była pełnia księżyca.






Po powrocie co domu spróbowałem chleba. Był pyszny. Jutro kupię tam wino.
Inne tematy w dziale Kultura