waldburg waldburg
327
BLOG

Zimowe parcours, czyli thriller na ślizgawce

waldburg waldburg Kultura Obserwuj notkę 0

 

1
 
W mojej ostatniej notce zamieściłem zdjęcia, które robiłem na Kreuzbergu w niedzielę po Nowym Roku. Już wtedy widać było, że jest ślisko. Ludzie zsuwający się po oblodzonych schodkach pod pomnikiem wojen napoleońskich kleili się do poręczy jak muchy do lepu. 
 
Mimo to następnego dnia w zeszły poniedziałek byłem tam ponownie. W porównaniu z niedzielą góra sprawiała wrażenie bezludnej wyspy, a ja poczułem się przez chwilę jak żeglarz w bezmiarach oceanu.
 
Udało mi się wbiec na jej szczyt, ale przeżyłem chwilę grozy w trakcie zejścia. Już po paru krokach wiedziałem, że podeszwy butów do biegania nie gwarantują mi utrzymania się w pozycji pionowej. Nie miały przyczepności. Nawet kiedy próbowałem ustać w miejscu, ześlizgiwałem się po oblodzonej alei.
 
Tym razem na zejście wybrałem mniej uczęszczane zbocze po wschodniej stronie góry. Miałem zamiar dotrzeć do małej uliczki na tyłach browaru Schultheissa, a potem pobiec w stronę placu Mostu Powietrznego i wrócić na Schöneberg okrężną drogą wzdłuż Dudenstrasse. Tej zimy berlińskie chodniki są lepiej uprzątnięte niż rok temu. Nagle zatęskniłem za nimi.
 
Około piętnastu metrów poniżej szczytu góry zejście robiło się coraz bardziej strome.  Oblodzoną alejkę przegradzały w poprzek dwie barierki, jedna z lewej i druga z prawej strony. W tutejszych parkach szlabaniki takie mają zapobiec wyścigom młodocianych szaleńców, którzy zjeżdżają z góry na rowerach. Całkiem niegłupie rozwiązanie.
 
2
 
Barierki, które zagradzały mi przejście, były umieszczone na zakręcie prowadzącej w dół serpentyny. Kiedy do nich dotarłem, zobaczyłem parę młodych ludzi kilka metrów niżej. Ześlizgiwali się w dół próbując wdrapać się do góry. Chłopak parł dziarsko do przodu, ale dziewczyna miała już dosyć. Nasze spojrzenia spotkały się.
 
– Jak tam jest na górze? Bardzo ślisko? – zapytała. W jej oczach dostrzegłem trwogę i błysk niedowierzania, który na krótką chwilę połechtał moją próżność.
 
Powiedziałem, że po zachodniej stronie góry nie jest tak źle i że z zejściem na dół nie będą mieli tam problemów. – Gorzej jest chyba tutaj – dodałem tracąc równowagę i  łapiąc się za barierkę.
 
W tym momencie dziewczyna przewróciła się. Nic jej się nie stało, gdyż i tak szła prawie na czworakach. Chłopak wrócił do niej i podał jej rękę. – No chodź, to jeszcze tylko parę kroków – powiedział.
 
Minęliśmy się niepewnie. Kiedy dotarłem do następnego zakrętu, obejrzałem się do góry i pomachałem im ręką. Trzymali się pierwszej barierki jak gdyby byli parą emerytów na pokładzie transatlantyku miotanego sztormową falą.
 
3
 
Zakręt w prawo był jeszcze bardziej stromy niż ten powyżej barierek, lecz najgorsze było to, co zobaczyłem niżej: Wijąca się w dół alejka kończyła się oblodzonymi schodami…
 
– O nie, wszystko tylko nie to – pomyślałem. Chciałem zawrócić do góry, ale przypomniała mi się dziewczyna, a poza tym poczułem złość do siebie samego. Nie po to schodziłem w dół, żeby teraz wdrapywać się do góry.
 
Postanowiłem przechytrzyć ślizgawkę. Zdecydowałem, że ominę szczyt od dołu i wrócę na przełaj do zachodniego stoku góry, który teraz wydawał mi się oazą bezpieczeństwa.
 
Tak więc zamiast w lewo skręciłem w prawo porzucając oblodzoną alejkę i brnąc po kolana w śniegu. Kiedy udało mi się przedrzeć przez zaporę z krzaków, znalazłem się na krawędzi parowu, który w porze letniej służy za koryto sztucznego wodospadu.  Był położony głębiej, niż myślałem. Także pokryte zimnym szkliwem granitowe głazy, o które latem rozpryskują się fontanny wody, nie budziły zaufania. Gdybym pośliznął się na którymś z nich, upadek mógłby mieć nieprzewidywalne skutki.
 
Ale nie miałem innego wyjścia. Udało mi się zsunąć jakoś do koryta. Niepewnym krokiem dotarłem do jego zachodniej krawędzi, ale tam czekała na mnie kolejna niespodzianka. Żeby wydostać się na drugą stronę, musiałem wdrapać po spadającej niemal pod kątem prostym kamiennej płycie, która miała około metra wysokości i była całkowicie oblodzona. Na pierwszy rzut oka widać było, że próba wdrapywania się na nią była więcej niż ryzykowna.
 
Zakląłem. – W coś się wpakował? – przeleciało mi przez głowę. Chciałem zawrócić, ale to miało jeszcze mniej sensu. Nie będąc w stanie podjąć żadnej decyzji, zacząłem robić zdjęcia. Nie dlatego żebym odkrył coś godnego sfotografowania, tylko dla upamiętnienia sytuacji, w jakiej się znalazłem.
 
Wyciągnąłem aparat z plecaka i zacząłem fotografować koryto nieczynnego wodospadu oraz widziany z dołu pomnik wojen napoleońskich. To mnie trochę uspokoiło.
 
 
 
 
 
 
4
 
Zawracać nie mogłem. Co do tego nie było cienia wątpliwości.  Na to, żeby wdrapać się po płycie, potrzebny mi był jakiś kamień, którego mógłbym użyć, żeby stanąć wyżej. Znalazł się w końcu taki. Dosunąłem go do dolnej krawędzi płyty, ale i tak musiałem wrzucić plecak na górę przed rozpoczęciem wspinaczki. Najbardziej obawiałem się poślizgu. Powierzchnia oblodzonej ściany była nieprzyjemnie gładka. Dlatego musiałem przylgnąć do niej całym ciałem i w ten sposób amortyzować ewentualny upadek.
 
Na szczęście nic takiego się nie stało. Moje obawy okazały się przesadne. Udało mi się wbić prawą nogę w śnieg w pozycji prawie leżącej i pociągając za sobą prawą poturlać się do krzaków. Wstałem, otrzepałem się, podniosłem plecak i odetchnąłem z ulgą. Byłem wdzięczny puszystości śniegu za to, że chrupotała pod moimi nogami. Mogłem po nim stąpać bez obawy, że stracę równowagę.
 
Akurat w tym momencie wiatr przegnał chmury.  Niebo wybłękitniało i widać było zachodzące słońce. Przez gałęzie drzew, które otaczały mnie ze wszystkich stron, widziałem jego wielkomiejską pomarańczową poświatę nawet tam, gdzie stałem: Po północnej stronie góry Kreuzberg.
 
 
 
 
 
 
 
waldburg
O mnie waldburg

By                                                                                                            

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura