Wczoraj zacząłem biegać po Volksparku później niż zazwyczaj, ale widziałem jeszcze trochę słońca. Chowało się za wierzchołkami drzew, dachami kamienic i odbijało się w kałużach po stopionym śniegu.
Chmury dwoiły się w kałużach i nad miastem przemieszczając się jak okiem sięgnąć po niebie, po błocie i wodzie z taką samą szybkością. Pod stopami uginała się miękko zeszłoroczna trawa.
Biegło mi się lekko. Myślałem o artykule, który przed wyjściem z domu czytałem w Spiegel – online. Proces Jörga Kachelmanna wszedł w decydującą fazę. Potwierdziły się moje przypuszczenia. Kachelmann, meteorolog, który zapowiadał pogodę w 1 programie telewizji ARD, jest w Niemczech gwiazdą pierwszego formatu. Dokładnie rok temu trafił do więzienia, z którego wyszedł dopiero po odsiedzeniu pięciu albo sześciu miesięcy za kaucją.
Wsadziła go tam przyjaciółka, trzydziestosiedmioletnia dziennikarka, która oskarżyła go o gwałt. Dusił ją i zadawał ciosy nożem. Groził, że ją zabije. Wydarzenie wstrząsnęło Niemcami. Przypominający menonitę, misiowaty i zawsze promiennie uśmiechnięty Kachelmann zdawał się być wcieleniem cnoty i poczciwości. – Jestem niewinny – mówił do kamer telewizyjnych, kiedy strażnicy prowadzali go w kajdankach przez więzienny dziedziniec.
Sprawa była medialnym wydarzeniem. Pewnie napisano o tym książkę. Po Bożym Narodzeniu w podsumowaniach roku 2010 prywatnych stacji telewizyjnych była tematem numer jeden. Jak to możliwe, żeby ktoś kto wygląda, jak gdyby muchy w życiu nie skrzywdził, mógł stać się taką bestią i erotomanem?
Od początku odnosiłem się do tych sensacji z dystansem. Kachelmann obiecywał pięć lat temu przyjaciółce małżeństwo, z czego się nie wywiązał i o co mieli pretensje jej rodzice.
Zdradzał ją z innymi przyjaciółkami, czego nie mogła mu darować. Dlaczego więc ją zgwałcił? Dlatego że nie chciał z nią zostać? Nie mogłem tu czegoś zrozumieć. Dlaczego wsadzono go natychmiast jak recydywistę do więzienia, zamiast pozwolić mu odpowiadać z wolnej stopy?
Wczoraj w dobiegającym końca procesie przedstawiono ekspertyzy dwóch lekarzy medycyny sądowej. Z ich analiz urazów ciała wynikało, że zeznania ofiary pozbawione są wiarygodności. Wygląda na to, że działała z premedytacją i że rany zadała sobie sama. Świadczy o tym brak obrażeń na dłoniach i rękach występujących zawsze u osób, które próbują osłonić się przed kimś, kto atakuje je nożem…
Przed sądem doszło do jeszcze jednej niespodzianki. Zeznawać miała ikona lewicowego feminizmu w Niemczech Alice Schwarzer, właścicielka i redaktor naczelna radykalnego pisma „Emma”. Chodziło o jej kontakty z psychoterapeutą rzekomej ofiary gwałtu. Alice Schwarzer odmówiła jednak składania zeznań uzasadniając, że jest… dziennikarką.
*
Biegałem po pagórkach z góry na dół i z dołu pod górę i czułem się coraz lżejszy. Słońce już się zupełnie schowało, ale wszędzie pachniało wiosną. Wbrew wcześniejszym zamierzeniom postanowiłem przedłużyć trasę biegu. U zbiegu Blisse i Uhlandstrasse skierowałem się w stronę Rudolstädterstrasse, która oddziela Friedenau od Schmargendorfu, gdzie żenił się kiedyś Albert Einstein.
Było już ciemno, kiedy tam dobiegłem. Zatrzymałem się koło parku zabaw dla dzieci na przeciw autostrady, za którą majaczyły kominy berlińskiej elektrowni i jeszcze raz pomyślałem o biednym Kachelmannie. Mówił przecież od samego początku, że jest niewinny.
I choć brzmiało to w jego ustach podejrzanie, powiedział prawdę. Szczególnie teraz nieprzyjemną dla tych, którzy tak ochoczo u wierzyli w kłamstwa jego "ofiary".
Inne tematy w dziale Polityka