Z bańkami mydlanymi nie może być inaczej. Kiedy zacznie się je puszczać i śledzić ich ponadpowietrzne korowody, to potem nie sposób się oderwać. Szczególnie jeśli unoszą się do góry i osiągają nieprzewidywalne rozmiary i kształty, jak podczas występu Mateusza i jego rosyjskiej asystentki.
Kiedy byłem w wieku dzieci, które jak oszalałe biegały przedwczoraj za bańkami po parku, reagowałem w podobny sposób. Miałem chyba nie więcej niz cztery lata, kiedy ktoś z dorosłych pokazał mi, jak się to robi.
Było to na balkonie. W szklanym spodeczku przyniósł z kuchni trochę mydła z kotła z praniem, które się tam gotowało. Rozbełtał mydliny i zanurzył w nich słomkę z gwieździście naciętą końcówką. Drzazgi były rozchylone. Przypominały dłoń z rozwartymi palcami. Nadawały kulistą formę bańce, która jak balon rosła w oczach wyrywając się do swojego pierwszego i ostatniego lotu
Stawałem się świadkiem cudu, który w moich oczach był wtedy może nawet większy od pokonania przez bańkę siły grawitacji. Mój nauczyciel zaciągał się zmiętym sportem (takie papierosy wtedy się paliło) i wdmuchiwał niebieskie zycie w mieniącą się tęczowymi kolorami bańkę. Ona zaś po uwolnieniu się od słomki szukała sobie nowego miejsca.
Z początku była szara, potem ciemniała, aby na koniec przemienić się w pękatą od dymu, gradową chmurę, która niczym pijak albo ślepiec niepewnie wtaczała się przez drzwi balkonowe do sypialni rodziców.
W tym samym momencie z wysokiego parapetu na chmurę zeskakiwał kot Mruczuś znaleziony kiedyś przez moją siostrę w piwnicy. Mruczuś był mistrzem polowań na muchy. Do dzisiaj nie rozumiem, w jaki sposób potrafił chwytać je w locie łapami, ale z bańką mydlaną przegrywał za każdym razem.
Nigdy nie udało mu się jej posiąść. Bez względu na to, czy zeskakiwał z szafy, czy z parapetu, zawsze spadał z nietypowym jak na kota łomotem na podłogę.
W jego oczach malowało się osłupienie, podczas kiedy nad jego głową unosił się rzednący dymek z papierosa.





Inne tematy w dziale Kultura