waldburg waldburg
1204
BLOG

Pomnik Paderewskiego

waldburg waldburg Polityka Obserwuj notkę 20

 

 

Do napisania tej notki skłonił mnie wpis Juliana Ardena zamieszczony przez niego wczoraj na blogu Panatryjoty. Był jego odpowiedzią na moje wcześniejsze złośliwości w temacie brzydoty warszawskich pomników.
 
Obydwaj z Ardenem jesteśmy tego samego zdania. Warszawa poza niezłym pomnikiem Poniatowskiego, a także jeszcze Szopenem w Łazienkach oraz Kopernikiem na Krakowskim Przedmieściu nie może pochwalić się osiągnięciami w tej dziedzinie.
 
W warszawskich pejzażach dominuje monumentalna nijakość, nieudolność i nędza. Choć trzeba pamiętać, że pod tym względem Warszawa nie jest odosobniona. Problem budowy pomników zdaje się być problemem natury uniwersalnej. Giganci klasy Rodina albo Michała Anioła nie rodzą się na kamieniu.
 
Ale czy naprawdę?
 
Moja odpowiedź na wpis Ardena rozrosła się wczoraj do rozmiarów samodzielnej notki. Dlatego zamieszczam ją z odpowiednią ilustracją na moim blogu. Ale dla porządku zaczynam od uwag Ardena, które mnie do jej napisania popchnęły.
 
Owszem, Warszawa nie ma szczęścia do pomników, może dlatego, ze obowiązuje tu kolejność: trzeba postawić pomnik – szukamy pomnika – uff, akurat profesor Pućko coś stworzył, stawiamy. Sobieski w Łazienkach to karykatura, przynajmniej ma tę zaletę, ze jest autentycznie zabawny. Pomnik Matejki został wcześniej odrzucony przez Kraków, radni warszawscy łyknęli ten odpadek jak młody pelikan. O pomniku Prusa pisał niedługo po jego wystawieniu Hamilton, ze to nie Prus, tylko prusaczek. Powstanie to orgia socrealistyczno-serwilistyczna, a jest jeszcze pomnik Starzyńskiego na Bankowym (taka Łysa Tancerka), a niedaleko od niego, koło Pałacu Mostowskich stoi taki grubawy golem w walonkach, z wyrazem twarzy niedorozwiniętego gwałciciela pluszowych misiów, obrazujący jakiś czyn zbrojny LWP. To podobno rzeźba Dunikowskiego, odbieram ją jako wyjątkowo perfidną zemstę autora na reżimie. Musiał rechotać jak szalony, sprzedając im tego bałwana za niemałe zapewne pieniądze. Zresztą pomnik ten spełnia słynny Pierwszy Warunek Beretu: upamiętnia jakieś cudne zdarzenie, będąc paskudnym sam w sobie. Zgodnie z Warunkiem paskudność monumentu nie szkodzi Sprawie, bo ważne, że zdarzenie cudne.
 
Chyba żartujesz pisząc, że pomnik Sobieskiego jest zabawny?  On jest po prostu sknocony. Zrobił go ktoś, kto nie tylko nie miał pojęcia o proporcjach ciała, ale o kim nic nawet nie wiadomo.
 
Przypuszczalnie był to jakiś podrzędny chałturnik. Niewprawny rzemieślnik amator albo niepiśmienny czeladnik, który stawiał pierwsze kroki jako „artysta” w którejś z mniej znanych, czyli tańszych pracowni rzeźbiarskich w północnych Włoszech pod koniec XVIII wieku. Założę się, najważniejszą zaletą tego zamówienia była jego "okazyjna" cena.
 
Bo tu jest ból największy związany budową pomnika. Za dobrą sztukę trzeba płacić ciężkie pieniądze, a z pieniędzmi w Polsce nigdy dobrze nie było. Wtedy i teraz.
 
Tak więc pomniki są jakie są.
 
Ale dodam, że dobre pomniki nie tylko w Polsce są rzadkością. Bo czym jest pomnik, jeśli nie formą politycznego wazeliniarstwa? Podlizywaniem się gustom najmniej wymagającej klienteli, której najbardziej zależy na upamiętnieniu kogoś lub czegoś tam?
 
Spójrz, jakim dnem jest pomnik bitwy grunwaldzkiej w Krakowie. Przecież to horror! Jest chyba jeszcze gorszy od pomnika Sobieskiego. Zwróć też uwagę, jak żenującym kiczem jest pomnik Jana Husa w Pradze. Ta majestatyczna sylwetka cierpiętnika w romantycznie powłóczystych szatach jest KOSZMAREM, który szpeci centrum jednego z najładniejszych miast w Europie.
 
Dobra sztuka wymaga niezależności intelektualnej twórcy albo przynajmniej jego dystansu wobec zadania, którego się podejmuje. Atmosfera psychicznego szantażu, w jakiej powstaje większość pomników, taką niezależność wyklucza.
 
Mam znajomego rzeźbiarza, niezwykle utalentowanego artystę. Uważam, że jest jednym z niewielu ludzi, o których mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że ma iskrę Bożą.
 
Moim zdaniem jest geniuszem. Studiował rzeźbę na Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu, gdzie wszyscy profesorowie i studenci chodzili wokół niego na palcach. Wiedzieli z kim mają do czynienia. Nawiasem mówiąc był jedynym nie Rosjaninem w historii tej cenionej w świecie uczelni, który ukończył ją z wyróżnieniem.
 
Było to w końcówce Gorbaczowa. System się walił. Mój znajomy nie interesował się polityką, ale na pracę dyplomową wybrał sobie pomnik Paderewskiego. Wzywali go w tej sprawie do KGB. Namawiali i straszyli, żeby znalazł sobie inny temat, ale był zbyt lekkomyślny, żeby przejmować się pogróżkami i postawił pomnik Paderewskiemu w swojej pracowni w Petersburgu.
 
Opiszę tę rzeźbę w paru słowach, żeby wyjaśnić, co rozumiem pod pojęciem dobrego pomnika. Ma się rozumieć jego Paderewski jest wielki. Ma ponad trzy metry wysokości i gdyby ustawiono go na cokole byłby widoczny z daleka.
 
Wygląda jak na zdjęciach. Chuda przygarbiona w ramionach sylwetka, frak, charakterystyczna rozwiana czupryna. Nie stoi jednak, ani nie siedzi przy fortepianie, jak pewnie życzyłby sobie vox populi, tylko przy biurku. Jest mężem stanu przyłapanym przez niewidzialnego fotografa w chwili zamyślenia.
 
Nie wiadomo, o czym myśli. Jedną rękę trzyma w kieszeni, a drugą szuka czegoś wyciągając swoje długie palce pianisty nad biurkiem. Szuka klawiatury, której nie ma. Bo zamiast fortepianu jest biurko szefa rządu, na którym wirtuoz chciałby zagrać jakiś pasaż i szuka klawiszy.
 
Czy można lepiej? Uważam, że nie.
 
Rzeźba zmusza do zastanowienia, ale nie jest jednym z owych obładowanych znaczeniami i zaszyfrowanymi przesłaniami pomnikowych rebusów, które ze sztuką nie mają nic wspólnego.
 
Na krótko przed obroną dyplomu do pracowni mojego znajomego zwalili się po sąsiedzku studenci z konserwatorium, wśród których miał dużo przyjaciół. Był wśród nich bardzo lubiany także ze względu na warunki głosowe. Namawiano go nawet, żeby zdecydował się na karierę tenora i przeniósł się do konserwatorium.
 
Ale wtedy świętowano jego pracę dyplomową, o której zrobiło się głośno. Była wódka i dziewczyny. Wszyscy zachwycali się Paderewskim, pili za jego zdrowie. Jakaś sopranistka przy kości, jak mi ja później opisywał, wskoczyła nagle na stół, żeby dosięgnąć ust kolosa. On taki piękny, wykrzyknęła, muszę pocałować cudownego Paderewskiego.
 
Wspięła się jeszcze wyżej na palcach unosząc jedną nogę do góry. Objęła jego glinianą szyję i zawisła na niej całując pianistę w usta. Paderewski ugiął się pod jej ciężarem, głowa drgnęła i przesunęła się do przodu. Potem coś trzasnęło. Złamał się. Pękł jego drewniany szkielet ukryty pod warstwami wymodelowanej gliny...
 
Mój znajomy podejrzewa, że za tą niespodziewaną wizytą i pocałunkiem przyciężkiej śpiewaczki stało być może KGB. Projekt, nad którym pracował tygodniami, został zdemolowany na dwa dni przed obroną dyplomu.
 
W ciągu tych dwóch dni nie spał i nie jadł. Wyrzeźbił pomnik jeszcze raz. Był taki sam jak poprzednio. Z taką samą wyciągniętą ręką, która zawisała nad biurkiem i z tym samym wyrazem zamyślenia na twarzy Paderewskiego. Tylko modelowane w pośpiechu fałdy na fraku męża stanu podkreślały w stopniu większym niż uprzednio impresjonistyczny charakter rzeźby.
 
O to właśnie przyczepił się na obronie dziekan, o którym wszyscy wiedzieli, że był szefem uczelnianej organizacji partyjnej. Zaczął swoją przemowę od zdziwienia, dlaczego student z Polski wybrał sobie taki dziwny temat na pracę dyplomową. O rzeźbie mówił z lekceważeniem. Powiedział, że jego zdaniem jest zbyt „niewykończona” (szto nibudzj nieakoncziennaja).
 
Decydujący głos należał jednak do profesora Anikuszyna, legendy rosyjskiego rzeźbiarstwa, zaprzyjaźnionego kiedyś z Picassem, Chagallem i Moorem rektora Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu.
 
Stary człowiek przyszedł na obronę dyplomu swojego ulubionego studenta podpierając się laską.
 
W jakimś momencie nie wytrzymał i zaczął walić nią z całych sił o podłogę. Na sali było około 20 osób. Zrobiło się cicho. Wszyscy odwrócili się w jego stronę.
 
A ja żełaju wam wsiem takoj nieakoncziennosti – wykrzyknął Anikuszyn do dziekana nie kryjąc sarkazmu.  Po czym podszedł do autora pomnika Paderewskiego, uśmiechnął się i uścisnął jego rękę wpisując mu do indeksu piątkę z plusem.
 
Od tego czasu upłynęło z górą 20 lat. Anikuszyn dawno nie żyje, ale pomnik ostał się do dzisiaj. Widziałem go w atelier rzeźbiarskim mojego znajomego. Parę razy próbował go sprzedać. Jeździł do Warszawy. Prowadził rozmowy z politykami i urzędnikami. Pokazywał zdjęcia. Wszyscy byli Paderewskim zachwyceni. Mówili, że taki pomnik stałby prawdziwą ozdobą miasta.
 
Ale rzeźbiarz dawno już wydoroślał i z pewnością nie wierzy, że jego Paderewski kiedykolwiek opuści pracownię.
 
 
 
waldburg
O mnie waldburg

By                                                                                                            

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Polityka