



Codzienny widok. Na czerwonym świetle samochody wyhamowują i muszą się zatrzymać. Na żółtym kierowcy wrzucają pierwszy bieg i na zielonym ruszają...

Jak to się mówi - z kopyta.
Liczą się ułamki sekund i wszyscy ruszają prawie jednocześnie. Tak jest w Berlinie, gdzie trzeba zachować daleko idącą czujność. Zmiany świateł następują po sobie bardzo szybko, przez co korki na skrzyżowaniach są mniejsze.
Zdecydowanie mniejsze niż w Warszawie, gdzie kierowcy nie muszą wykazywać się refleksem, tylko cierpliwością. Czasami mam wrażenie, że zapadają w błogą drzemkę.
Po co mają śledzić światła na skrzyżowaniu, skoro i tak przez następne pół godziny nie ruszą się z miejsca, nawet jeśli światła się zmienią?
W godzinach popołudniowych i przedwieczornych ruch jest zablokowany na paru skrzyżowaniach z rzędu.
Ale za to kierowcy mogą zająć się tym, co w Berlinie byłoby nie do pomyślenia.
Odprężyć się przy muzyce i podziwiać zachód słońca.

W Polsce lepiej przysnąć nad kierownicą, niż wykazać się szybkim refleksem rajdowca. Zrozumiałem to na obrzeżach Olsztyna w początkach lat dziewięćdziesiątych.
Czekałem na skrzyżowaniu na zmianę świateł. Jak zwykle trwało to długo. Kiedy w końcu zapaliło się zielone, wcisnąłem pedał gazu i w tym samym ułamku sekundy wjechałem w stojącego przede mną malucha.
Ani ja, ani jego kierowca nie mogliśmy zrozumieć, jak do tego doszło. On nie wiedział, dlaczego ruszyłem, a ja, dlaczego on jeszcze stoi. Minimalna różnica czasu. W pewnym sensie także historyczna. Między Berlinem i Wschodem Europy.
Na szczęście nie rozpędziłem się zbytnio i natychmiast wyhamowałem z piskiem opon.
Wygiąłem mu zderzak, ale tylko trochę. Po krótkiej rozmowie kierowca malucha ocenił drapiąc się w głowę, że naprawa będzie go kosztować 100 000 zł (sprzed wymiany), które bez targu wypłaciłem.
Dopiero później uświadomiłem sobie, że przyczyną kraksy była różnica nawyków cywilizacyjnych.
Ja już gnałem po zmianie świateł do następnego skrzyżowania, podczas kiedy on jeszcze czekał.

Inne tematy w dziale Rozmaitości