Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński
202
BLOG

Prawo czy Sprawiedliwość?

Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński Społeczeństwo Obserwuj notkę 8
Większość naszych obecnych kłopotów z prawem kłopotów ma swoje źródło w twórczości prawnej ostatnich ośmiu lat. Nawet jeśli przyjąć dobra wolę ZP i autentyczną chęć naprawy zastanych wad prawa, trudno doszukać się w tym "naprawianiu" prawa pozytywów. Rezultaty tych działań to dziś rozmaite przecinanie się kompetencji instytucji państwa, sprzeczne, a przynajmniej "sprzecznogenne" (poprzez możliwe interpretacje) przepisy czy przedziwne "niedopowiedzenia". W efekcie "argument z autorytetu" w zasadzie przestaje działać. Co możemy zrobić? Zgodnie z prawem niewiele, bo niewiele jest dziś przepisów, które wszyscy widzą tak samo. Pada również odwoływanie się do Trybunału Konstytucyjnego, bo ani nie ma zgody co do prawidłowości jego powołania, ani nie widać w nim mechanizmu formalnego kontrolowania poprawności rozumowań. TK pracuje dokładnie tak samo jak uczeń oceniający co też "autor wiersza miał na umyśle" pisząc swojej dzieło. A już na poziomie szkoły taki typ oceny jest zawodny



Co my dzisiaj mamy?

Nie wiem, niestety, dokładnie kiedy w społeczeństwach pojawiły się jakiekolwiek początki prawa. W naszej kulturze istnieje jakiś nadzwyczajny kult prawa rzymskiego, ale niewykluczone, ze bierze się on z różnic "metalnościowych" Europy i Wschodu (np. Chin) oraz marnych kontaktów z kulturą Państwa Środka w czasie jego rozkwitu (może rozkwit systemów prawa w Europie i Chinach "rozminął się w czasie"?). Tak czy siak na studiach prawniczych przedmiotu "prawo chińskie" nie ma, a "prawo rzymskie" jest.
Ja ani nie jestem prawnikiem ani nie znam się na naukach o zachowaniu/mentalności ludzi, ale wielokrotnie słyszałem, ze nasza europejska cywilizacja (może lepiej "cywilizacje", bo nawet Koneczny pisał o kilku) jest bardziej ukierunkowana na indywidualizm, a wschodnia na "masy" i posłuszeństwo. Podobno kiedyś rzeczywiście w KONKRETNYCH (np. na temat ucięcia głowy konkretnej osobie) dyskursach prawnych rzeczywiście argumentacja "logiczna" miała szanse wygrać z autorytetem, a słowo władcy rozumiane bywało jako jego ZOBOWIĄZANIE, ale wygląda na to że czasy te minęły. Dziś ludzie po prostu nie maja na takie duperele czasu. No i wykoncypowali sobie, ze zamiast dokładnie rozważać każdy konkretny przypadek, włożą go w ustalone schematy zwane dla jaj przepisami prawa. Jak nie będzie chciał się zmieścić (będzie np. nieforemny i językowo trudno charakteryzowalny), to dopchnie się kolanem rozsądku i uczciwości jakiegoś autorytetu (sędzia, facet utytułowany w prawie, publicysta w dziedzinie moralności, etc.) i będzie OK. No i tak toto przez lata sobie funkcjonowało. Aż się poważnie zacięło. Rzec można "Żarło, żarło, aż zdechło". I taka właśnie mamy dziś w Polsce sytuację. Przykłady można mnożyć. Od sporów o ułaskawienie Kamińskiego i Wąsika, przez spór o prokuratury po zastrzeżenia do wartości/ważności ustaw uchwalanych przez Sejm. Spierają się najczęściej dwie strony, ale i pozostali gracze od czasu do czasu coś tam do tego kotła wrzucają.

Co z tym fantem począć?
Większość kłopotów ma swoje źródło w twórczości prawnej ostatnich ośmiu lat. Nawet jeśli przyjąć dobra wolę ZP i autentyczna chęć naprawy zastanych wad prawa, trudno doszukać się w tym "naprawianiu" prawa pozytywów. Rezultaty tych działań to dziś rozmaite przecinanie się kompetencji instytucji państwa, sprzeczne, a przynajmniej "sprzecznogenne" (poprzez możliwe interpretacje) przepisy czy przedziwne "niedopowiedzenia". Generalnie pojęcia prawa (łac. lex) i sprawiedliwości (łac. iustitia) zaczynają się rozjeżdżać. W efekcie "argument z autorytetu" w zasadzie przestaje działać.

Co możemy zrobić?

Zgodnie z prawem niewiele, bo niewiele jest dziś przepisów, które wszyscy widzą tak samo. Pada również odwoływanie się do Trybunału Konstytucyjnego, bo ani nie ma zgody co do prawidłowości jego powołania, ani nie widać w nim mechanizmu formalnego kontrolowania poprawności rozumowań. TK pracuje dokładnie tak samo jak uczeń oceniający co też "autor wiersza miał na umyśle" pisząc swojej dzieło. A już na poziomie szkoły taki typ oceny jest zawodny

W komentarzach do notki https://www.salon24.pl/u/smocze-opary/1355027,szkola-podstawowa-winna-uczyc-podstaw dot. szkoły podstawowej jeden z komentujących słusznie pisze:

"Tymczasem w literaturoznawstwie już od kilku dziesięcioleci znana jest teoria (w dużej mierze za przyczyną Umberto Eco), zgodnie z którą to czytelnik nadaje ostateczny sens treści dzieła literackiego. Należałoby uczniów pytać, jak oni rozumieją dany tekst."

Gdyby wyjść poza ocenianie przez ludzi i zastąpić ich np.programem komputerowym wyjście by pewnie było, bo mielibyśmy jakiś formalny dowód zgodności/niezgodności czegośtam z Konstytucją i żaden członek TK nie byłby w stanie tego podważyć. Ale taki TK nie byłby dla żadnej władzy funkcjonalny, bo nie dałoby się nim łatwo sterować.

Publicystyka odwołuje się do głosów ekspertów licząc np. na autorytet ich stopnia/tytułu naukowego. Kłopot w tym przypadku polega nie tylko na inflacji stopni i tytułów naukowych, ale i na tym, że autorytet taki mówi językiem odległym od potocznego i na poziomie ogólności praktycznie wykluczającym odniesienie do konkretnego przypadku (myślę tu o sprawdzeniu rozumowania i jego zastosowaniu przez szarego obywatela). Miałem zamiar podać tu kilka przykładów z Salonu24, ale zrezygnowałem, bo notka i tak jest już długa.

W moim odczuciu jedyne co nam zostało, to lokalne olewanie prawa i zastąpienie go sprawiedliwością poprzez propozycje odwoływania się do tzw. wartości. To, tak naprawdę, robota dla piszących prawo, ale konia z rzędem temu, co wskaże taka motywację któregokolwiek konkretnego przepisu naszego prawa. No i można by to zrobić tak.

Ktoś proponuje wyjść poza przepisy i dopisać jakaś aksjologie do konkretnego przepisu. Nie chodzi tu o rozmaite (często sensowne!) domyślne rozumienie słów czy całych zdań, ale o ich wywód z konkretnych powszechnie akceptowanych wartości aksjologicznych. Ew. krytycy winni wtedy dokonać obalenia przedstawionego rozumowania na zaproponowanej, ustalonej w oparciu o powszechnie akceptowane wartości płaszczyźnie. Szanse na przekonanie tzw. twardego elektoratu są zerowe (tu nawet czołg czy Archanioł Michał nie byłby argumentem), ale tych bardziej miękkich można do refleksji pobudzić.

Notka jest długa, więc nie ma sensu przedłużać jej wieloma możliwymi przykładami. Pozwolę sobie jednak zaprezentować jedno takie rozumowanie.

(1) Wychodzimy z raczej powszechnie akceptowanej własności ustroju demokratycznego (uznawanego za wartość). Jednym z jej atrybutów jest to, że "Dla obywatela wszystko, co nie jest expilcite zakazane jest dozwolone, a dla władzy wszystko co nie jest explicite dozwolone jest zakazane".

(2) Słowo "zakazane" oznacza w szczególności, iż władza nie może bez formalnego uzasadnienia (przedstawienia dowodu poprawności) interpretować jakiegokolwiek przepisu Konstytucji. Jeśli władza nie zna intencji ustawodawcy (Sejmu), to winna  Sejm o interpretację zapytać.

(3) W przypadku/przypadkach wątpliwości z Kamińskim i Wąsikiem należałoby więc :

    (a) po stronie TK. Uzyskać wiedzę o wartościach wiązanych przez twórców obowiązującej Konstytucji ze znaczeniem słowa "łaska" i innych występujących w stosownych przepisach słów i zwrotów.

    (b) po stronie Sejmu. Zaproponować i "przegłosować" jakieś rozumienie w/w pojęć.

(4) W przypadku różnic w punkcie (3) przyjąć, iż rację ma, jako reprezentant woli Narodu, Sejm.

Można, oczywiście zażądać, by w przypadku kłopotów ze wspomnianym wyżej w punkcie (2) dowodem poprawności odbyła się publiczna dyskusja między wyznaczonym przez TK sędzią TK, a wskazanym przez Sejm logikiem.

Powiecie, że robię sobie jaja? No to porównajcie wygibasy prawne dokoła sprawy Kamińskiego i Wąsika. I pokażcie sposób prostszy odwołujący się do, być może innych, wartości lub innych własności demokracji.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo