Niemcy wstąpili do unii walutowej z honorowych pobudek, przekonani, że
zachowują się jak na dobrych Europejczyków przystało. Uwłaczające dla
nich są transparenty z ateńskiego placu Sindagma, na których kanclerz
Angela Merkel ma przepaskę ze swastyką i towarzyszy jej napis "Arbeit
macht frei".
Wyrzekli się marki niemieckiej na życzenie elit francuskich i włoskich
jako formę zapłaty za zgodę na zjednoczenie NRD z RFN.
Przystąpili do unii walutowej z przeszacowanym kursem waluty, co
wpędziło ich w zadyszkę na pół dekady. Odpracowywali dawną pozycję
handlową krok po kroku, zamrażając płace i zwiększając produktywność.
Miejmy wyrozumiałość, że takich samych wyrzeczeń domagają się teraz od
krajów śródziemnomorskich. (Oczywiście, mylą się okrutnie, bo gdy
Niemcy cięli płace, to po pierwsze, panowała jeszcze moda na niskie
podatki, po drugie, kraje południa cały czas przekraczały cele
inflacyjne i deficytu budżetowego, pieniądz był w cenie i nie uciekano
w złoto czy inne metale, zatem koszt zaciągania pożyczek przez państwo
był niski. Ale weź to wytłumacz pasażerowi S-Bahnu.)
Jeśli obecność Niemiec w unii walutowej wywołuje u nich wzrost zapędów
merkantylistycznych - co jest dla stosunków z innymi krajami
politycznie zabójcze - to nie było to zamierzone. Oczywiście,
produkują oni dobra wysokiego stopnia przetworzenia (i dlatego tak
bardzo im zależy na wiarygodnej walucie, która odpowiada tej
długofalowej strategii handlowej państwa niemieckiego). To mechanizm
działania waluty euro jest przyczyną kłopotów, a nie same ambicje i
działania Berlina. Niemcy są teraz w Europie znienawidzone, czego po
II wojnie światowej jeszcze nie było, a to właśnie z racji zbyt
łatwego zaakceptowania warunków unii walutowej, które pozwalały na jej
rozregulowanie.
2 grudnia 2011 roku kanclerz Merkel w podniosłym tonie broniła na
forum Bundestagu stanowiska Niemiec. Mówiła, że jej kraj nie chce
uprawiać dyktatu. "To politycy zniweczyli całe zaufanie do systemu" -
mówiła.
"Jedność Niemiec i jedność Europy to dwie strony tej samej monety.
Nigdy o tym nie zapominamy".
Ma ona rację, że próba wypuszczenia wspólnych ogólnoeuropejskich
obligacji nie mieści się w obecnym systemie prawa unijnego i byłoby
pogwałceniem niemieckiej ustawy zasadniczej, ale prawdę mówiąc w
realiach 2011 roku taka próba federalizacji Europy na skróty
zawiodłaby.
Niemcy nie są w stanie cofnąć wskazówek zegara. Skoro już wdepnęli w
unię walutową, to muszą zmierzyć się z poważnymi ograniczeniami
strategicznymi.
Swego czasu ludzie mający pojęcie o gospodarce zwracali uwagę, że unia
walutowa musi prowadzić do unii fiskalnej (czyli wysyłania PIT-ów do
Brukseli), bo nie da się utrzymać kontroli nad walutą bez
europejskiego ministra finansów i mocnego eurorządu, którego ustanowić
się przecież nie da, bo Unia nie jest tworem demokratycznym, tylko
międzypaństwowym.
By mechanizm wspólnej waluty działał Unia musiałaby ustanowić nad
każdym państwem kuratora długu i scalić budżety narodowe.
To by pozbawiło Bundestag suwerenności w stanowieniu podatków i ich
wydawaniu. Podstawowy sens istnienia parlamentu ulotniłby się i został
zagarnięty przez czynowników eurokracji.
Nastąpiłoby wykastrowanie wzorcowej niemieckiej demokracji,
pielęgnowanej od 1949 roku.
Republika Federalna zanikłaby jako państwo, choć kwiatki w oknach
nadal byłyby zadbane, a trawniki przystrzyżone.
Inne wizje utrzymania unii walutowej są życzeniowe.
Wspólna waluta zawsze na tym polegała i polega, ale zwykłych
Europejczyków przerobiono na beżowo ze szlaczkiem mamiąc, że traktaty
europejskie będą służyć różnorodności.
To z tej racji wyspiarska elita zapierała się rękami i nogami przed
wchłonięciem Brytanii przez monstrum urzędnicze, którego tak zwany
Projekt zagrażał samym konceptom demokracji i ustroju państwowego.
No, ale Niemcy wdepnęli. Teraz albo wyrzekną się swoich ambicji i
zrezygnują z całego instrumentarium bismarckowskiego państwa, by
utrzymać unię walutową, albo przygotują się do uporządkowanego powrotu
do walut narodowych, tak by kraje południa były w stanie znów oddychać
i były w stanie znów kupować owoce niemieckiej myśli technicznej.
Taki jest prawdziwy wybór. Można się pogrążać w samooszukiwaniu,
zaciemniać sprawy, udawać głupka. Ale staje się oczywistym, że brak
rozwiązania w jedną czy w drugą stronę stanowi zagrożenie dla całego
systemu finansowego świata. Grozi rozhuśtaniem gospodarki światowej.
Więc niech Niemcy wreszcie podejmą decyzję.
Wybór jest koszmarny. Współczuję Niemcom, którym nigdy nie pozwolono
zagłosować "za" lub "przeciw" wprowadzaniu pańszczyzny przez Brukselę
i wasalizacji ich kraju, który przecież pragnie pokoju. Nie mogli
przeszkodzić swoim elitom w brnięciu w błędy, które teraz sprowadzają
na nich powszechną furię i pretensje.
Niemcy również są ofiarami tego upadającego projektu, a nawet
największymi ofiarami. Ich elity znów poprowadziły ich pod
dyplomatyczny i gospodarczy Stalingrad.
Ambrose Evans-Pritchard: "Germany is the ultimate victim of EMU", The
Telegraph, 2 grudnia 2011, tłum. Andrzej Kozicki
Warsztaty Analiz Socjologicznych to nowoczesna instytucja oparta na wzajemnym zaufaniu. Unikamy zaszufladkowania organizacyjnego. Świadomi wyzwań, przed którymi stoją młodzi Polacy mający ambicję wpływać na rzeczywistość społeczną w kraju, nie zaś tylko być jej biernymi uczestnikami, stawiamy na ciągłe doskonalenie naszego Warsztatu.
Kontakt: warsztaty@warsztaty.org
warsztaty.org
Promote Your Page Too
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka