Obrona waluty euro przez Francję i Niemcy ma pewien wymiar, o którym mówi się rzadko. Chodzi o zjawisko renty emisyjnej czy też lichwy walutowej. Państwo drukuje pieniądz, a następnie wymusza na obywatelach, by płacili podatki właśnie w tej walucie. Państwo decyduje o tym ile pieniędzy wydrukuje, czyli o wysokości inflacji. Inflacja to zarobek państwa, dlatego często nazywa się ją podatkiem inflacyjnym. Tym, który jest ogołocony - zostaje obywatel. Ten element renty emisyjnej - którą uzyskuje państwo jako emitent pieniądza - jest szeroko znany. Mniej poddawana roztrząsania jest renta walut, którymi posługują się miliony ludzi na wielkich obszarach, przekraczających granice państw.
Emitenci szeroko używanych w świecie walut w ostatnich latach zdecydowali się kilkakrotnie na tak zwane poluzowanie ilościowe - były to Japonia w 2001, USA w 2008 i 2010 roku, a także strefa euro w 2011 roku. Były to dodatkowe emisje pieniądza, które miały przerzucić koszt wyjścia z kryzysu z obywateli na szerszą wspólnotę użytkowników waluty. Jest to skuteczne, jeśli użytkownicy waluty rzeczywiście muszą się nią posługiwać, bo w niej przeprowadzane są transakcje handlowe. Kraj Kwitnącej Wiśni przeprowadził poluzowanie ilościowe między innymi dlatego, że wszystkie banki świata trzymały rezerwy po części w japońskich jenach. Nie przyniosło to zamierzonego skutku, gdyż bank centralne wielu krajów od razu zaczęły zamieniać swoje rezerwy w jenach na rezerwy w nowej interesującej walucie - w euro. W lepszej, bardziej monopolistycznej sytuacji znalazły się Stany Zjednoczone. Wszystkie giełdy gazu i ropy posługiwały się dolarem, dlatego Amerykanie czerpali rentę z emisji dolara, za który Arabowie sprzedawali ropę, a Chińczycy sprzedawali produkty w masowych ilościach. Amerykańskim zyskom zaczęły grozić dopiero przedsięwzięcia Saddama Husajna i Mahmuda Ahmadineżada - pierwszy z nich jako pierwszy ogłosił, że nie będzie sprzedawał ropy za dolary i gotów jest przyjmować walutę euro, a Ahmadineżad podjął próby uruchomienia pierwszej w świecie niedolarowej giełdy nośników energii.
Gwałtowne protesty Francuzów i Niemców w obliczu wojny irackiej w 2003 roku były jak najbardziej racjonalne. Bezwzględny dyktator jakim był Saddam dawał bowiem nadzieję strefie euro na zyskanie wreszcie wysokiej renty z emisji pieniądza. Renta istniała od samego początku, bo obszar strefy euro jest bardzo ludny, więc zasysały one kapitał - w sporym promieniu od Frankfurtu nad Menem (tam jest siedziba emitenta) skłaniały do konwersji przechowywanych walut na walutę europejską. Opodatkowanie jednak tak dalekich krajów jak Irak przynosiło nowe perspektywy. Stąd też racjonalna decyzja niemieckich przemysłowców, by współtworzyć technicznie irański program nuklearny, bowiem uzbrojony w bombę atomową Iran nie musiałby się obawiać o los swojej niedolarowej giełdy naftowej. To dlatego twitterowa rewolucja 2009 roku w Iranie i obecna groźba wybuchu wojny nad cieśniną Ormuz wywołuje w Paryżu i Berlinie zimne dreszcze.
To Francja i Niemcy mają najwięcej udziałów w Europejskim Banku Centralnym, a zatem to gospodarki tych dwu krajów zyskałyby najwięcej na wysokiej rencie emisyjnej waluty euro. Wyrzucenie Grecji poza strefę euro zniechęciłoby przyłączenie innych krajów - w tym Polski - w orbitę Frankfurtu nad Menem. Zmniejszyłoby szansę, by kolejne państwa porzuciły płacenie ukrytego podatku imperialno-kolonialnego Stanom Zjednoczonym, a zaczęły płacić go instytucjom europejskim.
Andrzej Kozicki, Warsztaty Analiz Socjologicznych,
(Jest to fragment wykładu "Kryzys światowy: zagrożenia i szanse dla Polski i Polaków” w ramach projektu edukacyjnego Społeczna Gospodarka Rynkowa)