waw75 waw75
310
BLOG

Totalitaryzmy duszy

waw75 waw75 Kultura Obserwuj notkę 5

(sssskandalicznie zbyt dlugi tekst - jeśli ktokolwiek przeczyta będę zaszczycony)

Przeczytałem właśnie tekst  Niegdysiejszego Blondyna, i uważam że temat relacji społecznych, który poruszył Blondyn to absolutna podstawa do zmiany obecnej sytuacji państwa – równie ważna jak dyskusja o podatkach, emeryturach czy sądownictwie. Myślę jednak że Blondyn – choć uchwycił pewne uniwersalne potrzeby wspólnoty to stawia nierealne cele i to nie z powodu trudności z ich „zaaplikowaniem” czy z powodu różnic światopoglądowych, ale z powodu tego że są sprzeczne z … ludzką naturą.
Jako wstęp zacytuję kilka zdań z tekstu Niegdysiejszego Blondyna – sądzę jednak że całość wpisu na blogu Blondyna wymaga obowiązkowej lektury:
 
„/…/ jedyną władzą posiadającą prawdziwy mandat do rządzenia jest władza posiadająca poparcie całego społeczeństwa zatem w pierwszej kolejności musimy zdobyć poparcie całego społeczeństwa, a dopiero w drugiej samą władzę.
/…/ Żeby racjonalne argumenty trafiły do słuchaczy, musi istnieć chęć wysłuchania ich. Musi istnieć choć cień wiary, że zostanie powiedziane coś sensownego albo ciekawego.
/…/ W sytuacji, gdy dominującymi uczuciami są niechęć, strach, pogarda
jest to niemożliwe. W tej chwili jesteśmy w sytuacji, w której nikt nie wierzy, że oponent może powiedzieć coś sensownego, /…/
I tego również nie zmieni żadna zmiana władzy, żadna zmiana systemu.
To efekt trwającej od dziesięcioleci akcji zniechęcania do prawicy i zachęcania do lewicy.
/../Jednak to, czego nie dadzą rady zrobić politycy, możemy zrobić My!
Możemy i musimy. /…/Najpierw sympatia, potem działanie!”
 
 
Na początek pozwolę sobie na długi i nudny wstęp – bo chcę bardzo jaskrawo pokazać dwa bieguny ludzkich postaw, które kształtowały naszą historię.
Polska – czy nam się to podoba czy nie od setek lat była polem bitewnym dwóch totalitaryzmów i dwóch systemów kulturowych.
Z jednej strony naszą suwerenność deptali uzurpatorzy z zachodu – uważający nas za społeczeństwo gorsze i głupsze. Podstawy do takiego sądu dawała im duma z ich dorobku kulturowego – ich świadomość z wkładu w wysoką kulturę Europy i pycha wyższości – począwszy od czystości rasy ( wręcz gabarytów ciała, koloru oczu czy włosów) skończywszy na uzurpowaniu sobie prymatu w możliwościach intelektu – owocujących tworzeniem literatury czy muzyki. Koniec końców – skutkiem tej ludzkiej pychy (zgrupowanej w psychologii społeczeństwa) stała się pogarda i rządza likwidacji naszego narodu – jako „podludzi” obniżających średnią cech psychomotorycznych ludzkości.
Z drugiej strony, od wschodu przez setki lat gnębiła nas agresja zbrojnych tłumów, niesionych poczuciem swojej krzywdy, głodu – wykluczonych z możliwości korzystania z dóbr kultury i cywilizacji. Ludzi którym głodem i strachem o własne życie zaszczepiono poczucie własnej marności i bezradności. W ich oczach największym osiągnięciem człowieka był bunt i odwet. Parli więc na nas jako „polskich panów” żeby odebrać nam to czego im poskąpiono: pieniądze, lepsze domy, przedmioty codziennego użytku, wreszcie obcowanie z atrakcyjnymi, zadbanymi kobietami … . Każdy brał to co w jego warstwie społecznej miało wartość a było dla niego niedostępne: oficer carski dzieła sztuki i złoto, komsomolec meble, pieniądze i srebra, żołdak: dobry alkohol, pieniądze, jedzenie, kobiety. Motorem napędowym wschodniego bieguna – odwrotnie niż w percepcji zachodniej - nie była pycha ale poczucie własnej krzywdy – ale, co ciekawe - skutek był dokładnie ten sam:  pogarda i rządza likwidacji naszego społeczeństwa.
Te dwa totalitaryzmy – oparte na ludzkiej samoświadomości – jak w żadnym innym kraju Europy, zderzyły się w tym samym czasie (1939) właśnie w Polsce.
 
Każdy z ówczesnych najeźdźców – poza zmuszaniem do wyrzeczenia się naszej podmiotowości (likwidacja elit, zwalczanie naszej kultury, wiary), zaszczepiał jednocześnie odmienne wymagania: okupant z zachodu żądał abyśmy przejęli jego pychę i dumę z bycia Niemcem, przyjęli z namaszczeniem jego kulturę, literaturę, muzykę, język; okupant ze wschodu zaś abyśmy zeszli do jego poziomu upodlenia i krzywdy, braku kultury wysokiej czy bezideowości (poza ideą zdobywania pożywienia, alkoholu i kobiet)
Tą ogólnikową analizę motywów opisuję nie po to żeby kogokolwiek obrzucić niesprawiedliwie obraźliwym przymiotnikiem – chodziło mi jedynie o wystarczająco jaskrawe i oparte na prawdzie historycznej opisanie dwóch całkowicie skrajnych i przeciwstawnych odczuć (pychy i poczucia krzywdy) – prowadzących do tego samego rezultatu: pogardy.
 
Niegdysiejszy Blondyn, jako człowiek otwarty i uczciwy, wychodzi z założenia że w społeczeństwie jest możliwe  osiągnięcie zgody lub choćby kompromisu poprzez hołdowanie uniwersalnym wartościom takim jak prawda, troska o dobro wspólne czy sprawiedliwość. Blondyn wierzy w siłę wspólnych paradygmatów. Postuluje nawet próbę osiągnięcia pełnej zgody całego społeczeństwa.
Całkowicie zgadzam się z tezą że w polskim społeczeństwie jest dziś po prostu fundamentalny rozłam – inaczej jednak postrzegam powody takiego stanu rzeczy.
Podstawowa linia podziału polskiego społeczeństwa przebiega pomiędzy pychą a poczuciem krzywdy. Pychą spotęgowaną  procesem szerokiego awansu społecznego po 1989 roku i z drugiej strony poczuciem krzywdy ogromnej rzeszy społeczeństwa ( mieszkańców wsi i małych miasteczek wschodniej części Polski , środowisk robotniczych czy ludności z mniejszych miast pominiętych przez „politykę lokomotyw”). Ten podział de facto kształtuje dziś elektoraty wszystkich partii.
 
 
Pycha i poczucie wyższości z powodu swojego wykształcenia, statusu materialnego, pozycji społecznej uwidacznia się głównie poprzez malowanie kontrastu pomiędzy sobą a ludźmi gorzej wykształconymi i gorzej sytuowanymi. Partia która ich reprezentuje nie jest wyrazicielem ich poglądów a bardziej wizytówką ich wysokiej pozycji. Do kompletu potrzebują jednak drugiej partii którą będą mogli uważać za partię drastycznie gorszą i szkodliwą. To trochę jak w anegdocie o Angliku który po wylądowaniu na bezludnej wyspie buduje dwa budynki: klub do którego chodzi i klub który omija z pogardą. Czują się lepsi i mądrzejsi – i oczekiwanie że będą słuchać argumentów drugiej strony przeczy ich optyce. Gdyby liczyli się ze zdaniem elektoratu uważanego przez siebie za gorszy – ba! – gdyby choćby podjęli dialog to zaprzeczyli poczuciu swojej wartości. I ma to wymiar zarówno indywidualny jak i grupowy – pisała o tym kiedyś Beretka definiując pojęcie kolektywu. Obawiam się więc że postulowana przez Niegdysiejszego Blondyna idea pokazania że „moher” to też sympatyczny i wartościowy człowiek wywołałaby efekt odwrotny od zamierzonego – wcisnęła by jeszcze głębiej i mocniej łokieć w ich brzuch. Oni nie potrzebują otwartości – przed podjęciem dialogu nie wstrzymuje ich ostrożność czy brak przekonania o szczerości adwersarza. Potrzebują poczucia bycia lepszym a adwersarza potrzebują głównie po to żeby mu pokazać że go nie słuchają – to jest główna wartość. Dlatego tak widoczne jest zjawisko że o wielu problemach współczesnej Polski nie mają żadnej wiedzy i poczytują sobie to za walor - to ich nie dotyczy, nie dociera na ich wyżyny, a wiedza o tym lub innym problemie może nutrować jedynie kogoś poniżej ich aspiracji . Barwnym przykładem może tu być choćby furora jaką robiło w całych latach 90-tych, i obecnie powracające w glorii chwały miano liberała. Bo choć ów liberalizm w realnej polityce właściwie jest pojęciem wirtualnym to polski liberał – począwszy od (wczesnego) Janusza Korwin – Mikkego, przez Roberta Gwiazdowskiego po profesora Wojciecha Krzysztofiaka miał jedną cechę – adwersarza traktował jak debila. A to imponowało.
 
Z drugiej strony mamy całe rzesze społeczeństwa pognębionego poczuciem krzywdy. Społeczeństwa okłamanego, pogardzanego, wyszydzanego. I choć to zabrzmi bardzo niesprawiedliwie, ogromnie wielu ludzi z tych środowisk także straciło już zdolności do otwartego dialogu. Jeśli którykolwiek z przedstawicieli „grupy pysznych” próbowałby  okazać im swoją ludzką twarz i sympatię, to w ich oczach wymierzyłby im policzek. Tu mechanizmy są może nieco inne bo ci ludzie czytają, słuchają, zapoznają się ze zdaniem drugiej strony – poczucie swojej racji nie polega tu na zamykaniu oczu i zasłanianiu uszu – ale polemika z treścią przekazywaną przez adwersarza w analogiczny sposób trafia na ścianę nieufności i negacji.
Jaka więc jest moja recepta?   
Jak uczy najnowsza historia tym co buduje empatię i choćby chwilowy szacunek różnych grup społecznych w naszym polskim „matriksie” jest dzielenie wspólnej niedoli lub równie dotkliwego braku perspektyw rozwoju a nie wiara w dobre chęci i przyzwoitość wyborcy innej partii czy przedstawiciela innej klasy społeczeństwa. Najwyraźniej było to widać na przykładzie pierwszej „Solidarności” która ze związku zawodowego przekształciła się w ruch społeczny skupiający ramię w ramię wszystkie niemal warstwy społeczne. Jednak gdy po 1989 roku pojawiły się zróżnicowane możliwości i różne szanse społecznego rozwoju to bardzo szybko okazało się że niedawny monolit dzielą drastyczne animozje, bezpardonowa rywalizacja  a nawet pogarda.
Paradoksalnie to właśnie dziś, kiedy polskie społeczeństwo doświadcza największego chyba rozłamu od dramatów lat 60-tych, jest możliwa budowa szerokiej wspólnoty. Dziś bowiem, kwartał po kwartale, półrocze po półroczu, coraz więcej grup społeczeństwa zaczynają łączyć podobne problemy: bezrobocie, podwyższenie kosztów utrzymania i spadek realnej wartości pensji i poczucie ogromnego rozdźwięku pomiędzy komunikatami mediów a obserwacją rzeczywistości wokół siebie. Właśnie dziś pojawia się ogromna szansa na przekonanie wykształconych środowisk że ich prawdziwą rolą nie jest status osiedlowego czy środowiskowego celebryty a rola elity społeczeństwa – czyli tego kto służy społeczeństwu i jest mu konieczny do przetrwania.  
W pełni podzielam postulaty wzajemnego szacunku pomiędzy ludźmi – sądzę jednak że zwykłe ludzkie namiętności i naturalne ambicje oraz kompleksy nigdy nie umożliwią nam osiągnięcia jednomyślności – ale wspólne problemy – a przede wszystkim ich spokojne i rzeczowe definiowanie na pewno pomoże nam budować społeczeństwo obywatelskie.
Latami uczyliśmy się szukać swojego miejsca w „matriksie” jaki nakreśliły nam zawirowania historii. Jedni radzą sobie w syndromie Narcyza – inni w syndromie ofiary. Być może gdzieś pośrodku są  postawy których szuka Niegdysiejszy Blondyn, jakaś społeczna interakcja oparta na wzajemnym zaufaniu i szacunku – obopólnym dostrzeganiu swojego wkładu w życiu wspólnoty. Bardzo bym chciał aby udało się odnaleźć optymalną definicję takiej społeczności
 
waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Kultura