Od czasu głośnego konfliktu „o samolot”, (a jak dziś wiadomo – w rzeczywistości o zasadniczą treść zapisów Konwencji Klimatycznej) w sierpniu 2008 roku, aż do organizacji i wymiaru obchodów 70-lecia zbrodni katyńskiej na początku 2010 roku, Donald Tusk powtarzał że „prezydent nie jest mu do niczego potrzebny”. Czy dziś zmienił zdanie?
Jak poważna to była deklaracja, najlepiej pokazała już idea zorganizowania i przebieg tzw „prawyborów” na kandydata PO w wyborach prezydenckich zimą 2010 roku. Rola jaką w istocie wytyczono wówczas Bronisławowi Komorowskiemu do dziś jest przez niego w pełni realizowana. Od samego początku nie było żadną tajemnicą że to właśnie Komorowski – ze względu na swoją bezwolną pozycję w partii i zupełny brak inicjatywy – będzie z punktu widzenia Donalda Tuska , najlepszym kandydatem. Spośród trzech „kontrkandydatów” jacy stanęli wówczas z Komorowskim do rywalizacji, jedynie Radosław Sikorski miał powody i chęć zostania ostatecznym kandydatem w wyborach. Zarówno Palikot (który jeszcze w połowie 2009 roku był przecież głównym pomysłodawcą wyłonienia właśnie Komorowskiego w formule prawyborów) jak i Andrzej Olechowski mieli jedynie imitować „długą ławkę” kandydatów.
Komorowski został ostatecznie kandydatem PO, co rzecz jasna nikogo nie zdziwiło, bo wyniki tej wewnątrzpartyjnej „ustawki” w świetle fleszy, były oczywiste długo zanim do niej w ogóle doszło.
Jednak najbardziej interesujący w całej ówczesnej maskaradzie był styl w jakim Bronisław Komorowski szedł po zwycięstwo w wewnątrzpartyjnej rywalizacji: spokojnie, dostojnie, z humorem, bez konfliktów, bez konfrontacji. Kandydat ponad podziałami. I wszystko było by OK., gdyby nie to, że Komorowski z nikim rywalizować nie musiał, bo zarząd PO nie krył się nawet z tym że poparcie władz partii jest jednoznaczne. Radosław Sikorski przez kilka tygodni żalił się w bardziej lub mniej publicznych wypowiedziach, że członkowie zarządu PO jeżdżą po Polsce i wydają dyrektywy lokalnym działaczom, że ma problemy z organizowaniem lokali, uzyskaniem pomocy w zorganizowaniu spotkań, powiadamianiu o terminach itp.
Komorowski był jednak daleko poza tym sporem. „Wyluzuj Radku” – radził z ojcowską mądrością swojemu bezradnemu rywalowi, kiedy ten podczas finalnej debaty próbował poskarżyć się na nieuczciwe warunki rywalizacji. Nic dodać nic ująć: kandydat ponad podziałami na prezydenta „wszystkich Polaków”. Tyle tylko że za zadowoleniem jakie wtedy dopisywało Komorowskiemu kryło się to co obaj z Sikorskim doskonale wiedzieli: są w partii i w ośrodkach kształtujących opinię publiczną ludzie którzy nigdy nie dopuszczą do tego żeby Sikorski miał jakiekolwiek szanse na wygranie tych prawyborów, ani nawet na uczciwe zasady gry.
I dokładnie tak samo w polskiej polityce Bronisław Komorowski funkcjonuje do dziś. Pozornie nie uczestniczy w żadnej grze politycznej – bo nie musi – a środowisko które wokół siebie skupił, złożone z ludzi którzy formalnie z Platformą mają niewiele wspólnego, de facto nie jest żadnym samodzielnym obozem politycznym. Prezydent musi dziś jedynie organizować społeczeństwu kulturalno oświatowe „eventy” i ze swojego zadania od trzech lat wywiązuje się wzorowo. Jego rola ograniczyła się do działalności niegdysiejszego „kaowca”, który dba o to żeby ludziom się nie nudziło i byli zadowoleni, a o jego posadę zadbają inni.
Nie musi więc – podobnie jak w wewnątrzpartyjnych „prawyborach” zimą 2010 roku, podejmować żadnej poważnej inicjatywy, nie musi rozwiązywać trudnych problemów ani budować rzeczowego zaplecza z kategorii „know how” – jak robił to choćby Lech Kaczyński powołując Narodową Radę Rozwoju.
Mamy też co rusz „inicjatywy prezydenta” przy organizowaniu kampanii „Orzeł może”, uczestnictwie w różnego rodzaju benefisach, jubileuszach organizacji humanitarnych czy w ostatnich dniach akcji czytania w całej Polsce utworów Aleksandra Fredry. I pewnie jakiś czas potrwa ta sielanka, zanim ktoś znów zapyta czy – na przykład w związku zapaścią publicznych finansów opłaca nam się utrzymywać jednocześnie Ministerstwo Kultury i Kancelarię Prezydenta, bo de facto obie zajmują się dziś tym samym.
Uprzedzając ewentualne wątpliwości, z góry wyjaśniam: nie mam absolutnie nic przeciwko organizacjom humanitarnym, benefisom czy propagowaniu narodowej literatury – chodzi mi wyłącznie o to że ramy działalności w jakie dziś zagoniono urząd Prezydenta RP, w każdym normalnym państwie, nie wyłączając Polski, od dziesięcioleci z powodzeniem wypełniają instytucje o nieporównanie niższym statusie.
Prezydent RP, raczy nas też co jakiś czas wykładami na tematy ogólne. Możemy się z nich dowiedzieć wielu cennych prawd, z gatunku że wojna jest zła a pokój dobry, jak się ludzie kochają to jest dobrze a jak nie to jest źle. Kogoś więc może nieco drażnić ten charakterystyczny dla obecnego Prezydenta RP, moralizatorski akcent przy jednoczesnym wypowiadaniu powszechnie znanych frazesów – ale czym prędzej zostanie poinstruowany, że to nie żadne frazesy tylko, tak bardzo potrzebne nam wszystkim przypominanie o tzw podstawowych wartościach. A kto wie - może nawet wytyczanie pozytywnych kierunków.
Komorowski może więc z kolorytem „szlacheckiej rubaszności” wygłaszać dziś – jak podczas rocznicy podpisania porozumień sierpniowych - pełne troski nawoływania o społeczny dialog, porozumienie ponad podziałami czy narodowe pojednanie. Bo dobrze wie że prawda jest taka jaką w tym samym czasie usłyszeli we Wrocławiu, z ust Donalda Tuska, lokalni działacze PO – że człowiek który miał w życiorysie choćby śladowe związki z PiS-em, w dzisiejszej Polsce jest natychmiast do zwolnienia z publicznej posady.
I apele Komorowskiego dokładnie tak jak i słowa Tuska z Wrocławia, choć kompletnie sprzeczne, będą tak samo akceptowalne – i to dla tego samego elektoratu, bo elektorat ten od obydwóch oczekuje czytelnego odegrywania swoich ról.
Jak długo więc, Donald Tusk i PO będą sprawować władzę, tak długo dzisiejszy prezydent, będzie mógł spokojnie, jak niegdyś do Sikorskiego, powiedzieć: „wyluzujcie przyjaciele” … bo i tak wie, że są ludzie, na tyle mocni w polityce, mediach i ośrodkach kształtowania opinii publicznej, którzy nigdy nie dopuszczą do tego aby ktoś miał uczciwe szanse z nim rywalizować. Wszak jest przecież „ponad podziałami”.
Oczywiście pod warunkiem że swój urząd będzie sprawował na poziomie organizowania imprez kulturalnych, patronowania szlachetnym, powszechnie szanowanym organizacjom i organizowaniu pikników
Inne tematy w dziale Polityka