Kandydatura Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich jest papierkiem lakmusowym elektoratu prawicowego. I niestety wszystko wskazuje na to że mimo wielu atutów nie uda mu się przekonać do siebie szerokiego obozu prawicy. Dlaczego? – bo sam elektorat prawicy nigdy mu na to nie pozwoli.
Po rozpadzie koalicji PiS-LPR-Samoobrona, prawicowa scena polityczna uległa znacznemu przetasowaniu. Interesy polityczne działaczy LPR-u i Samoobrony utraciły swoje paliwo jakim był wpływ na rządzenie i obsady stanowisk, a następujące po 2007 roku konsekwentne „dożynanie watah” otwierało przed działaczami tych dwóch partii tylko jedną perspektywę: domowe kapcie, telewizor i co jakiś czas udział w patriotycznym wiecu. Jedyną szansę na polityczną aktywność dawała, dla wielu z nich bardzo trudna do przełknięcia, działalność pod szyldem Prawa i Sprawiedliwości. Kolejnym tąpnięciem w prawicowej mozaice była katastrofa smoleńska i oburzenie na to jak rozgrywała tą tragedię władza Platformy.
Politycy i działacze prawicowi przeinstalowali się w politycznej układance dość płynnie – zdecydowanie gorzej przebiegło to wśród wyborców. Dość łatwo zapominamy bowiem że elektorat takich partii jak dawny ZChN, a później LPR, czy środowiska Samoobrony to masy wyborców, którzy przez ponad dwie dekady, kierowane przez Jarosława Kaczyńskiego Porozumienie Centrum a później PiS, uważali za jedną z najbardziej szkodliwych partii politycznych, a program centrowy za zdradę polskiej racji stanu. Działalność polityczną Lecha Kaczyńskiego – szczególnie po podpisaniu traktatu lizbońskiego, uważano zaś powszechnie za zdradę narodu i tożsamości chrześcijańskiej. I nie jest to żadne odkrywcze stwierdzenie – wystarczy porozmawiać z dowolnym niemalże dawnym członkiem czy nawet wyborcą LPR-u aby się przekonać że ta optyka jest wciąż aktualna. I to nawet w tych kręgach które dziś formalnie działają w samorządzie w koalicjach, lub wręcz pod szyldem PiS-u. Politycy i wielu działaczy przekonało się do PiS-u – elektorat nie, i kandydatura Andrzeja Dudy może to boleśnie udowodnić.
To co daje Dudzie potencjalnie ogromne atuty, czyli wieloletnia bliska współpraca z Prezydentem Lechem Kaczyńskim, doskonałe rozumienie i znajomość prawa, pozycja cenionego wykładowcy na (uważanym przez „postzetchaenowską” prawicę za kolebkę liberalnego mainstreamu naukowego) Uniwersytecie Jagiellońskim, duża zdolność do koncyliacyjnej debaty czy umiejętność bardzo konkretnego definiowania problemów bez podpierania się werbalną agresją, może się okazać nie do przyjęcia dla dużej części elektoratu o głosy którego Duda dziś zabiega. I to nie krucjata większości mediów czy wpływowych środowisk stojących za Bronisławem Komorowskim – ale właśnie wciąż realne skłócenie i brak jedności programowej wśród wyborców prawicowej opozycji może pogrążyć sukces wyborczy Andrzeja Dudy.
Jedyną drogą do zwycięstwa Dudy mogłaby być pozycja reprezentanta całego środowiska wyborców prawicy, ale dziś jest to po prostu niemożliwe. Prawica – nie jako układ partyjny – ale jako wspólnota wyborcza – dziś nie jest w stanie takiego reprezentanta wyłonić. Dla jednych wykładowca z Krakowa to wróg wykładowcy z Torunia, dla innych europoseł to wróg macierzystego aktywisty, jeszcze dla innych człowiek niezaangażowany w działalność kościelną to przedstawiciel ciemnych sił wrogich chrześcijańskim wartościom.
Problemem Andrzeja Dudy niewątpliwie stanie się też nakręcona w ostatnich siedmiu latach i doprowadzona do wrzenia po IV kwietnia 2010 roku, tożsamość walki na przegranych pozycjach. Duda absolutnie do tego szablonu nie pasuje, co może dać części prawicowych wyborców poczucie nie tyle jego słabości co wręcz zdrady ich zaufania. Dzisiejsza prawica nigdy nie da wsparcia tak zwanemu „prezydentowi wszystkich Polaków” bo każdy kto choć o milimetr wyłamuje się w dyskusji na jakikolwiek temat jest traktowany jak słabe ogniwo w walce lub wręcz jak zdrajca interesów.
Kampania prezydencka będzie rywalizacją – de facto – dwóch grup elektoratu i rozegra się na linii podziału: beneficjenci kontra ofiary ostatniego 25-lecia.. Obecna władza musi upewnić swój elektorat, że reszta społeczeństwa mu zazdrości pozycji, dorobku materialnego, komfortu pracy czy wykształcenia będącego owocem sukcesu III RP. Opozycja zaś przekonać swoich wyborców że zasłużyli na podziw za beznadziejną walkę w obronie poszkodowanych przez ten sam system. To walka emocji – nie programów. I Bronisław Komorowski ulokowany po swojej stronie tego sporu radzi sobie o wiele zręczniej niż Andrzej Duda po stronie skrzywdzonych i oburzonych.
Komorowski nie musi się angażować w rozwiązywanie żadnych istotnych dla obywateli problemów. Tak zwane „ekskluzywne wywiady” pełne komunałów w wytwornych dekoracjach pałacu, pokazywanie się wśród celebrytów i „uświetnianie” pozytywnych rocznic może być z powodzeniem całą esencją jego kampanii. To kandydat elektoratu łaknącego nie tyle poczucia sukcesu co potrzeby bycia obiektem zazdrości. Im więcej pudrowanego „wersalu” tym większa euforia jego wyborców.
Andrzej Duda ma o wiele trudniejsze zadanie. Musi bowiem wejść w buty w jakich nigdy wcześniej nie chodził – trybuna ludowego potrafiącego zagospodarować oburzenie społeczne, a jednocześnie przemycić potencjał nowoczesnego polityka centroprawicy, zdolnego prawnika i projektanta pozytywnego porozumienia. Może się to jednak okazać niezwykle trudne, choćby z tego powodu że przez siedem ostatnich lat cały model polityczny w Polsce przeprojektowano wyłącznie na potrzeby Platformy i wpływowych środowisk dawnych służb specjalnych. A społeczeństwo już się do tego modelu przyzwyczaiło.
Poważne zajęcie się przez Dudę problemami wewnętrznymi państwa , mądre definiowanie problemów polskiej gospodarki, górnictwa, działania wymiaru sprawiedliwości czy jakiejkolwiek innej bolączki społeczeństwa, napotka momentalnie na oskarżenia o wykraczanie poza ramy działalności prezydenta i niezrozumienie roli o jaką się ubiega. Model prezydentury w oczach społeczeństwa skutecznie zaprojektowano na potrzeby relacji Tusk – Komorowski, a nie na potrzeby państwa i obywateli. Z drugiej jednak strony skupienie się jedynie na polemice z Komorowskim o nadzorze nad armią i polityce międzynarodowej nie porwie za sobą głosów elektoratu prawicowego który uzna że Duda to kolejny – tym razem uniwersytecki – kandydat do polerowania żyrandola a nie człowiek mający wolę poprawić ich sytuację. Nie wspominając już nawet o tym, że taka debata tylko formalnie toczyłaby się z Komorowskim – realnie byłaby to wojna wypowiedziana środowiskom służb specjalnych bez amunicji w postaci poparcia elektoratu.
Wynik wyborczy Andrzeja Dudy zależy dziś w mniejszym stopniu od niuansów socjotechniki ale przede wszystkim od tego czy prawicowy elektorat chce być zintegrowany , czy potrafi jeszcze racjonalnie myśleć i czy mentalnie stać go jeszcze na zbudowanie z kimkolwiek i jakiegokolwiek dialogu. Czy wręcz przeciwnie – pod hasłami zjednoczenia będzie to wyłącznie luźna grupa samozwańczych bohaterów żądnych podziwu dla swojej narodowo – wyzwoleńczej krucjaty. Choć pewnie nigdy nie zrozumieją że w rzeczywistości będzie to ich osobista krucjata przeciwko interesom własnego państwa.
Inne tematy w dziale Polityka