Mandat zaufania jaki w ostatnich wyborach Polacy powierzyli PiS-owi, paradoksalnie bardzo przypomina sytuację z roku 2007, kiedy to PO przejmowała władzę obiecując zasadniczą zmianę w rządzeniu państwem. Hasło „Dobrej zmiany” czyli przebudowy systemu bardzo przypomina kampanię „Polska w budowie” – choć wszystko wskazuje na to że Platforma potrafiła tą batalię rozegrać o wiele lepiej niż dziś robi to Prawo i Sprawiedliwość.
Między innymi dlatego, że – posługując się porównaniami do wschodnich sztuk walki – Tusk w 2008 i 2011 roku, według zasad panujących w aikido, wykorzystał impet ataku prawicy i skierował go w stronę PiS, natomiast dziś Jarosław Kaczyński – mimo setek atutów jakie podsuwa mu skompromitowana ekipa oddająca władzę – stosuje zasady karate i wyprowadza silne ciosy wyprzedzające. Nawet jeśli to wyraz ogromnej intuicji, wyobraźni i doświadczenia to skończy się dokładnie tak jak w 2007 roku: lawinowym zjazdem poparcia po kilku miesiącach rządów. A mówiąc obrazowo – o ile ekipa Tuska przez całą kadencję 2007-2011 co rusz zakładała PiS-owi „dźwignię” po kolejnych wyprowadzanych przez niego ciosach, o tyle dziś ekipa Kaczyńskiego wdaje się w „naparzankę” której efekty trudno przewidzieć.
Co więcej, elektorat PiS-u, który w 2007 roku, w dużej części rekrutował się spośród grup zaawansowanych wiekowo, z naturalnych powodów przyjmował retorykę emocjonalną i bardzo wyrazistą. Zjawisko to zostało spotęgowane w wyborach 2011 roku pod wpływem skandalicznego trybu wyjaśniania katastrofy smoleńskiej. Często też, co trzeba uczciwie powiedzieć – była to retoryka agresywna. Czy zasadna? - to nie ma najmniejszego znaczenia. Tym bardziej, że ekipa Tuska potrafiła to bezlitośnie wykorzystać. Dlaczego dziś ekipa Kaczyńskiego nie potrafi wykorzystać obezwładniającej po prostu hipokryzji i agresji odchodzącej ekipy rządzącej? Dlaczego reaguje argumentami typu „ludzie gorszego sortu” - choć wystarczy po prostu pokazać przykłady które przemówią do społeczeństwa o wiele bardziej niż mocne epitety ? Tego naprawdę nie potrafię pojąć.
Kampania pod nazwą „Polska w budowie” przed ośmioma laty wytrąciła prawicy z ręki wiarygodność ostrzeżeń przed dominacją „Polski liberalnej” nad „Polską solidarną”, a inwestycje współfinansowane za unijne pieniądze, dodatkowo przypieczętowały zwrot w ówczesnej debacie publicznej. Jednak spór między „Polską solidarną” a „Polską liberalną” po ośmiu latach powrócił niemal w niezmienionej formie – co pokazuje że przez ostatnie dwie kadencje przyjęto wytyczne, które nie rozwiązały żadnego społecznego problemu. Kasa poszła – są autostrady, wypiękniały skwerki, centra i budynki – tego nie da się zanegować. Ale też Polacy zauważyli, iż unijne pieniądze w rękach poprzedniej władzy to był realnie jej jedyny atut. Wszystko to co można było za nie kupić dobrze się prezentuje – za to wszędzie tam gdzie kunszt rządzenia polegał na wprowadzeniu mądrego ustawodawstwa, merytorycznego doboru kadr czy racjonalnego zarządzania gospodarką albo systemem w dowolnej branży – mamy dziś kompletny chaos legislacyjny, problemy gigantycznego zadłużenia albo tak idiotyczne procedury wykonawcze że nawet zwolennicy poprzedniej ekipy pukają się w czoło.
Rząd Beaty Szydło takimi atutami jak skokowy wzrost finansowania z zewnątrz oczywiście nie dysponuje, ale nawet bardzo nieznaczne zmiany w absurdalnych przepisach, procedurach czy zablokowaniu kanałów wyprowadzania pieniędzy publicznych zadziała dokładnie tak samo jak niegdysiejszy „skok cywilizacyjny”. Bo o ile w 2007 roku argument ówczesnej „złej atmosfery” wiązano z aktywnością CBA, dekomunizacją czy polityką historyczną, to dziś atmosfera jest nieporównywalnie gorsza – z tym że jej źródłem jest żenująco niski poziom funkcjonowania państwa. Problem w tym że PiS kompletnie nie potrafi pokazać społeczeństwu, że to efekt niepodzielnych rządów ludzi PO i PSL-u przez ostatnie osiem lat.
Poziom hipokryzji jaki dziś prezentuje środowisko Platformy Obywatelskiej i zwolennicy „platformizmu z ludzką twarzą” którzy skupili się wokół Ryszarda Petru to skala nie pozwalająca na jakąkolwiek polemikę. A już tym bardziej na poszukiwanie słów i określeń definiujących to zachowanie. Choćby dlatego że wraz z przekraczaniem coraz to nowych granic przyzwoitości, słowa te muszą być coraz mocniejsze. A jakie są tego efekty, widzimy po niemal każdym przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego. Definiowanie już nie działa – nawet jeśli jest wysokich lotów. Tym bardziej, że osiem lat indoktrynacji i projekcji jaką aplikowały wyborcom Platformy i lewicy laickiej, niemal wszystkie główne media, wychowały taki poziom fanatyzmu, że naprawdę można się na dobre kilka lat pozbyć złudzeń, że PiS przekona do swoich argumentów przedstawicieli wielu środowisk. To ludzie którzy tak nienawidzą hejtu że byli by w stanie za niego wyszydzić, zgnoić i zmieszać z błotem każdego kto zostanie przypięty do pręgierza.
Ani uczciwości ani obiektywizmu tu nie będzie – próżne nadzieje. Nikt też nie będzie życzliwie czekał cztery lata na otworzenie „szuflad pełnych ustaw” jak to miało miejsce na przykład wtedy gdy Ewa Kopacz zapowiadała w 2007 roku wielką reformę finansowania służby zdrowia. Usprawiedliwienie że zepsuło się ksero, media akceptowały wyłącznie w ustach ludzi PO. Nie mam wątpliwości że PiS nie zdoła przekonać do siebie ani mediów, ani wielu opiniotwórczych środowisk – ale jeśli zamiast wdawać się w polemikę, nie zacznie społeczeństwu pokazywać konkretnych przykładów tego co działo przez ostatnie osiem lat to nigdy nie zdoła naprawić państwa. Choćby dlatego że wielu Polaków dziś jest zaszokowanych i przerażonych zdecydowanym działaniem nowej władzy. Postrzegają to jako nagły zamach, jako chaotyczną rewolucję. I to nie dlatego, że stanęli po jakiejś stronie sporu politycznego ale w dużej mierze dlatego że przez osiem lat żyli w medialnym matriksie. Media malowały przed nimi obraz praworządnego i uporządkowanego państwa, w którym szanowane są prawa opozycji a finanse publiczne i racja stanu są rzeczą nietykalną. Platforma Obywatelska czy Nowoczesna po prostu wykorzystują dziś niewiedzę, którą pielęgnowali przez osiem lat swoich rządów. To sytuacja kogoś kto pierwszy raz w życiu włączył telewizor i nagle zobaczył że na świecie mają miejsce trzęsienia ziemi. Czy wcześniej ziemia się nie trzęsła? Nie – po prostu on nie miał o tym pojęcia i dziś wychodzi na ulicę w poczuciu niesprawiedliwości natury.
Nie wierzę w nagłe przebudzenie ludzi ogarniętych antypisowską histerią. Nie łudzę się też co do uczciwości wyborców poprzedniej władzy. Ale jeśli PiS nie założy dziś „dźwigni” wykorzystując impetu gigantycznej skali hipokryzji środowiska rządzącej przez osiem lat Platformy - jeśli zamiast wdawać się w przepychanki i pyskówki nie będzie na każdym kroku podawał konkretnych przykładów działania ekipy Donalda Tuska i Ewy Kopacz to szkoda naszego czasu. I nie trzeba wymyślać żadnych historyjek o laptopach niszczonych młotkiem, kilkudziesięciu nielegalnych podsłuchach ani ludziach wyprowadzanych w kajdankach o szóstej rano, jak to robiła ekipa Tuska. Argumenty – by tak rzec – kelnerzy podali na tacy
Inne tematy w dziale Polityka