Przyznam szczerze że kiedy Maciej Stuhr zaczął swój występ i rzucił tekst o „drugim sorcie” jako bohaterach drugiego planu to też się uśmiechnąłem. Wydało mi się to po prostu śmieszne. Ale kolejne „dowcipne” aluzje do tragicznych wydarzeń z najnowszej historii były po prostu żenujące.
Jednak cały występ Stuhra i punkty ciężkości jego dowcipu były przecież adresowane do określonego grona odbiorców – jasno zadeklarowanych ideologicznie i od lat otwarcie prezentujących precyzyjnie swoje poparcie polityczne. Nie ma się co czarować. Żadne nieodpowiedzialne odniesienia, dajmy na to do dworku w Klarysewie, gęsiarki czy pachnącego kotlecika Ewy Kopacz, nikogo by tam nie rozśmieszyły. Podobnie jak nie rozbawiłyby nikogo, ani nawet nie oburzyły, odniesienia do ujawnionych w ostatnich dniach faktów że niemal wszyscy wiodący dziennikarze, opozycyjni wobec władzy PO-PSL byli w ostatnich latach inwigilowani przy użyciu metod operacyjnych. Taki „żart” zostałby uznany za niewybaczalny skandal młodego Stuhra.
Ale występ Stuhra zawierał oczywiście bardzo jasny i czytelny przekaz: oto artysta, chcący żyć w niezależnym ideologicznie i wolnym świecie jest tak torpedowany politycznie przez narzuconą pisowską propagandę, że zakodowane już ze wszechogarniającej pisowskiej retoryki słowa zaczynają mu się wplatać w potoczną mowę do tego stopnia, iż trudno mu powiedzieć cokolwiek żeby nie trafić w jakieś polityczne, ideologiczne detonatory. I publiczność odczytała to oczywiście bardzo precyzyjnie. Sęk w tym, że szacowne grono zasiadające na gali PAF od tylu lat podlega całkowitej i jednokierunkowej indoktrynacji, że nikt się nawet nie zorientował że niemal przez całą uroczystość to raczej filmowcy co rusz wrzucali polityczną propagandę mimo że nikt im absolutnie niczego nie narzucał. Niestety nie są już w stanie tego dostrzegać bo w środowisku od tak wielu lat panuje doktrynalne poczucie słuszności i wyższości nad prawicowym ciemnogrodem, że hipokryzja stała się tu nie tylko narzędziem retoryki ale co gorsza wręcz elementem kanonu etycznego.
Naprawdę mało jest w Polsce tak zindoktrynowanych i upolitycznionych środowisk zawodowych jak środowisko aktorskie czy szerzej filmowe. I nawet dla sympatyków talentu polskich aktorów czy reżyserów od wielu lat nie jest to przecież żadną tajemnicą. Maja Ostaszewska po sugestii, że co sobotę spotyka się ze znajomymi żeby pokrzyczeć i nikt jej tego nie zabroni, dostała burzę owacji (zupełnie tak jakby faktycznie ktokolwiek jej tego zabraniał). Czy w czasie rządów PO i środowiska gazety „której nie jest wszystko jedno”, mogłaby się zdobyć na to żeby się publicznie przyznać do uczestniczenia w antyrządowych demonstracjach? Było by to jednoznaczne z wykasowaniem jej numeru z książki adresowej co najmniej kilku wiodących reżyserów. To żadna tajemnica – a dzisiejsi przyjaciele Ostaszewskiej, a jednocześnie bojownicy o demokrację, z którymi tak chętnie spotyka się w soboty, nie życzyliby sobie oglądać na ekranie jej „pisowskiej” postaci. Budziłaby w nich obrzydzenie. Taka jest rzeczywistość i nawet Stuhrowi nie uda się jej oszukać śmiechem. Jak się szacowne grono rozprawia z niepokornymi było też wyraźnie widać na ostatniej gali, kiedy prezentowano fragmenty filmów w których grali nominaci do nagrody. Fragment który wybrano do zaprezentowania – nie tylko uczestnikom gali ale też telewidzom w całej Polsce – drugoplanowej roli Ewy Dałkowskiej z filmu „Body ciało” było przecież wręcz okazem czystego, wyrachowanego chamstwa. Kto oglądał wie o czym mowa. Ale takie jest przecież to towarzystwo, i nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości: kto słuszny – na galę, kto niesłuszny – w błoto.
Podczas gali było jednak całe mnóstwo tak groteskowych sytuacji, że tylko ideologiczny amok mógłby rozmazać ten obraz. Mnie, zapewne nie mniej niż zwolenników ciężkiego dowcipu Macieja Stuhra, rozbawiła patetyczna deklaracja starego i nowego szefa PAF, Dariusza Jabłońskiego, że Akademia będzie nadal ( w domyśle pomimo nastania „pisowskiego reżimu”), stała na straży swobody i wolności wyrażania poglądów, przytaczając przy tym przykłady że zarówno takie filmy jak „Ida” jak i „Smoleńsk” nigdy nie napotkają na blokady z powodu doktryny ideologicznej. Doskonały dowcip Jabłońskiego może być jednak czytelny jedynie dla ludzi którzy wiedzą, że jeśli któryś z tych filmów napotkał w ostatnich latach na ideologiczny szlaban środowiska filmowego to zdecydowanie nie była to „Ida”. „Smoleńsk” z jakichś dziwnych powodów nie uzyskał ani złotówki dotacji z PISF a Antoni Krauze przez wiele miesięcy nie był w stanie skompletować obsady z powodu indoktrynacji politycznej środowiska aktorskiego. Nawet aktorzy którzy w swojej karierze grali role faszystów, odmawiali wcielania się w postacie ofiar katastrofy smoleńskiej bo jak twierdzili, nie identyfikują się z tymi osobami.
Tak czy owak występem Macieja Stuhra, w standardowy już sposób, zachwyceni są ci którzy nienawidzą PiS-u, zaś oburzeni ci którzy na PiS głosują. Choć, rzecz jasna, także już standardowo, ci pierwsi absolutnie nie dostrzegą w tym występie żadnej politycznej propagandy a jedynie dobry dowcip, wolny od doktryny. Taki lajf – trzeba się z tym pogodzić. Stuhr oczywiście także nie zrozumie o co chodzi. Może zresztą żeby to zrozumieć trzeba było oglądać całą tegoroczną galę rozdania „Orłów” PAF i dać się przekonać ambitnemu konferansjerowi, że choć żenada i brak kindersztuby to trzeba się śmiać i klaskać „dla dobra sprawy”. Może więc szacowne grono zostało po prostu potraktowane niepoważnie i dało się w to wkręcić – także „dla dobra sprawy”. Choć pewnie warto przypomnieć szacownemu gronu, granice jakie przekraczali w ostatnich latach tacy ludzie jak Kazimiera Szczuka nabijająca się niegdyś z Madzi Buczek czy koledzy Wojewódzki i Figurski rozbawieni poniżaniem Ukrainek. Satyra zaangażowana politycznie czasem zaciera granice między śmiechem a rechotem, i łatwo te granice przekroczyć. Szczególnie kiedy się przy tym udaje obiektywizm.
Inne tematy w dziale Kultura